Jedną z fundamentalnych zalet bycia farorzem pod lasem jest, rzecz jasna, bliskość lasu. Gdy piszę ten felieton, zbyt długo wstrzymywana w blokach startowych wiosna właśnie wystrzeliła sprintem do lata. Upojnie. A od mieszkania do ściany lasu mam ze sto metrów. Dziś jednak przy pokonywaniu tego odcinka zdarzył się incydent, od opowiedzenia którego muszę zacząć. Otóż w ostatnich dniach często padało i łąka między farą a lasem mocno nasiąknęła wodą. Pomykałem dziś nie ścieżką, a na skróty, intensywnie skupiony na lokalizacji najbliższego dzięcioła, co skończyło się wdepnięciem w maras. Maras to po śląsku błoto. Wdepnąłem głęboko, powyżej kostki, więc musiałem – poirytowany nieco – zawrócić.
Jednak spojrzenie na zmaraszony szczewik (ubłocony but) uruchomiło we mnie serię wspomnień. Przede wszystkim przypomniał mi się plac za rodzinnym domem w centrum Piekar. To był nasz – mój i dzieciaków z okolicznych domów – plac zabaw wyposażony obficie w kamienie i bliskość hasioka (śmietnika). Każdy porządny deszcz wzbogacał to wyposażenie o coś absolutnie cudownego: ciaplytę. I tu pojawia się zasugerowany w tytule felietonu dylemat. Bo ciaplyta to w zasadzie dokładnie to samo co maras. A właściwie tenże sam maras postrzegany jednak nie jako brudząca i obciążająca uciążliwość, ale jako okazja do doskonałej zabawy. Tak, wyznaję w ten nieco skomplikowany sposób, że w dzieciństwie pasjami bawiłem się w błocie. Ciaplani
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń