Zimowa aura absolutnie nie sprzyja spacerom. Zwłaszcza jeśli zima mroźna i mglista, a takich dni ostatnio nam nie brakuje. Chcąc nie chcąc zatem, z kubkiem gorącej herbaty wybrałem spacer zdalny, przed ekranem komputera, po internecie i mediach społecznościowych.
Co do zasady nie lubię tych mediów. Muszę się przemóc i zęby zacisnąć, żeby coś o sobie napisać lub siebie pokazać. Na ogół też nie lubię oglądać sposobu, w jaki pokazują się tam inni ludzie, napędzani – tak mi się przynajmniej wydaje – parciem na szkło i jakąś fatalną w skutkach pokusą współczesnego ekshibicjonizmu: informowania, gdzie jestem, co robię, co myślę, a w gruncie rzeczy – że nie myślę. Jestem tam jednak, robię to z nimi, bo uznałem, że trzeba. Takie mamy czasy… Uległem przekonaniu, że jeśli mnie tam nie będzie, to jakby mnie nie było. Jestem?
Wstawiłem na społecznościowy profil fragment mojego styczniowego felietonu dla „W drodze” – noworocznego, o szczęściu i czasie. Troszkę dłuższy niż to, co na internetowej stronie wydawnictwa pokazała redakcja. Wkleiłem też link, pisząc, że tam właśnie można przeczytać całość. I tu niespodzianka. Odezwała się w komentarzach siostra Benedykta Karolina Baumann, którą, jak się okazało, mam w swoich znajomych, choć znałem ją do tej pory wyłącznie jako czytelnik jej felietonów we „W drodze” z cyklu „Koniec świata”.
Siostra czujnie zauważyła, że mój link nie jest bynajmniej linkiem do całości teks
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń