Muszę się dziś z Państwem podzielić pewnym powodem do dumy. Otóż przez 133 felietony udało mi się nie napisać tekstu o finansach Kościoła. Uważam to za spore osiągnięcie. Ale jako że od dumy niedaleko do pychy, a pycha – jak powszechnie wiadomo – kroczy przed upadkiem, postanowiłem w porę się podeprzeć. I dziś będzie o pieniądzach.
Konsekwencją tego, że piszę dla „W drodze” już niebezpiecznie długo, jest także to, że „po drodze” miałem okazję robić różne rzeczy, z których część wiązała się z kościelnymi finansami. Byłem na przykład proboszczem, czyli jednoosobowym zarządcą kościelnej osoby prawnej. Byłem w zarządzie kościelnej fundacji funkcjonującej stricte według prawa państwowego, zbierającej składki od wszystkich polskich diecezji. Zarządzałem jednostką organizacyjną kościelnej osoby prawnej z wydzielonymi finansami. Wszystko to, rzecz jasna, nie czyni mnie w kwestiach finansów ekspertem – znacznie więcej wiem o teologii – jednak pewne praktyczne przetarcie miałem okazję zdobyć.
Siadam do pisania niniejszego tekstu po tym, gdy w przestrzeni publicznej pojawiły się głosy, że trzeba przemyśleć funkcjonowanie Funduszu Kościelnego i sposobu, w jaki do związków wyznaniowych płyną pieniądze z budżetu. To ciekawy temat. Ale mnie bardziej interesuje to, co się dzieje z pieniędzmi zbieranymi wewnątrz Ko
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń