Twarz kobiety na czarnym tle
fot. Alexander Krivitskiy / Unsplash

Nie muszę być cierpiętnicą

Czy uznanie się za dorosłe dziecko alkoholika jest konieczne, aby zdrowo funkcjonować w dorosłym życiu? O ile niektórzy – tak jak ja – z łatwością odnajdują się w roli ofiary, o tyle dla innych przyznanie się nawet przed sobą, że jest się ofiarą, bywa trudne.

Miałam może dwadzieścia pięć lat, gdy podczas radosnej posiadówki przy winie omawiałyśmy z przyjaciółkami nasze bardziej lub mniej udane życie uczuciowe. Jak przystało na domorosłe psycholożki, analizowałyśmy po kolei, co u której poszło w życiu nie tak.

To wtedy, niby w żartach, powiedziałam: Tak do trzydziestki będę za swoje porażki winić rodziców. Potem wezmę się za siebie.

Tak powiedziałam, a potem przy podobnych okazjach znów powtarzałam to zdanie. I przynajmniej w połowie mówiłam poważnie.

To nie moja wina

Kiedy po raz pierwszy usłyszałam o syndromie Dorosłego Dziecka Alkoholika, w skrócie DDA, od razu wiedziałam, że dotyczy on mnie. Uzależniony od alkoholu rodzic. Dorastanie w domu, w którym brakowało poczucia bezpieczeństwa. Doświadczenie przemocy fizycznej i psychicznej. Niskie – a raczej nieistniejące – poczucie własnej wartości. Obsesyjna potrzeba kontroli. Paniczny lęk przed odrzuceniem.

Jestem chodzącym, podręcznikowym przykładem dorosłego dziecka alkoholika. I pozwoliłam, by przez lata mnie to definiowało. Uświadomienie sobie, że ten syndrom dotyczy także mnie, przyniosło mi ulgę. Oto się okazało, że uczucia, które mi towarzyszyły od zawsze, mają swoją nazwę. A to oznaczało, że nie jestem szalona. Nie jestem jedyna. I to nie jest moja wina.

„To nie moja wina”… Tego na samym początku uczepiłam się najbardziej.

Ale zanim do tego dojdę, może najpierw parę słów o tym, jak funkcjonowałam jako osoba dorosła.

Jako wzorowa uczennica ukończyłam liceum i wymagające studia ze znakomitym wynikiem. Pełnoetatową pracę zawodową zaczęłam jeszcze w trakcie owych wymagających studiów. Niedługo później pojawiły się awanse, coraz lepsze posady, miejsca pracy. Wszystko napędzane wiecznym poczuciem, że muszę więcej, szybciej, lepiej. Ale sukcesy w żadnym razie nie zaspokajały we mnie tego głodu. Dawały co najwyżej krótkotrwałą satysfakcję.

Tymczasem porażki czy słowa krytyki rzucone pod moim adresem cięły głęboko i trwale. Myśl o nich wracała do mnie natrętnie i zawsze zabarwiona była uczuciem paniki – bo były dowodem na to, czego się bałam najbardziej na świecie. Że jestem niewystarczająca.

Z jednej strony dążyłam do sukcesu, pracując często ponad siły, a z drugiej strony żadne osiągnięcia nie były w stanie zaspokoić mojego głodu bycia wystarczającą, ważną, wartościową.

To samo uczucie paniki towarzyszyło mi w relacjach

Zostało Ci jeszcze 85% artykułu

Kup miesięcznik W drodze 2024, nr 02, a przeczytasz cały numer

Wyczyść
Nie muszę być cierpiętnicą
Joanna Marzec

dziennikarka społeczna, wcześniej wydawczyni w kilku dużych firmach mediowych. Obecnie Joanna Marzec pracuje nad własnymi projektami. Czy...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze