To zupełnie niemodne, ale uwielbiam pracować. Nie powinnam się do tego przyznawać, szczególnie teraz – w dobie lamentu nad uciskaną i wyzyskiwaną generacją prekariuszy, pozbawionych etatów, świadczeń socjalnych i uspokajającej wiary w bezpieczną starość. Ludzi stosunkowo młodych i ponoć coraz bardziej sfrustrowanych, stanowiących nadzieję tych, którzy liczą na wielki bunt i wywrócenie kapitalizmu. Należę do tej grupy formalnie, ale nie mentalnie. Doświadczam wszystkiego, co prekariuszy cechuje: braku finansowej stabilizacji, pauperyzacji profesji, którą uprawiam, stale obniżanych wynagrodzeń za tę samą pracę, końca epoki etatów i wieloletnich związków z jedną firmą. Zamiast zawodowej monogamii mam serię bliższych i dalszych związków z różnymi pracodawcami, żaden z nich nie jest moim szefem – żaden nie czuje się za mnie odpowiedzialny, ale i żaden niczego nie nakazuje. Nasza współpraca opiera się na zaufaniu, porozumieniu i dobrych intencjach – bywa zmienna, a przez to więcej w niej prawdy o tym, na ile i kiedy jesteśmy sobie wzajemnie potrzebni. Ode mnie ta sytuacja wymaga większej dbałości, starań – wyraźniej przypomina mi, że praca jest przywilejem, szansą, a nie czym
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 5000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń