To był ostatni seans. W małym kinie przy krakowskim Rynku oprócz mnie były jeszcze cztery osoby. Siadłem w drugim rzędzie. Dobrze zrobiłem. Dzięki temu przede mną nie było nikogo, kto obracając się w moją stronę, mógłby zobaczyć, jak płaczę. Choć to nie był tylko płacz. Oglądając historię Wojtka i jego poharatanej relacji z ojcem – tak, to były Pręgi Magdaleny Piekorz według scenariusza Wojciecha Kuczoka – nie tyle płakałem, co wyłem. Nie byłem przygotowany na ten film. Myślałem, że będzie o przemocy w rodzinie. A to był film o miłości! Trudnej, koślawej, nieporadnej, niezdarnej, raniącej, rozdzierającej i kaleczącej obie strony, ale o miłości! Szczerze wytęsknionej, choć nigdy niespełnionej. Gdy wyszedłem z kina, już grubo po północy, zadzwoniłem do rodziców. Odebrała Mama. „Nie, nic się nie stało” – zacząłem. I szlochając, mówiłem dalej: „Mamusiu, chciałem ci tylko powiedzieć, że jeśli kiedyś umrzesz, a ja będę żył, to oczywiście będę płakał, ale nie będę rozpaczał, bo wiem, jak mnie kochasz, a i ty wiesz o mojej miłości. Ale kiedy umrze Tato, to nie wiem, co będzie, bo moja relacja z nim to jedna, wielka, niespełniona tęsknota”. Od dzieciństwa się z nim spierałem, kłóciłem, zarzekałem, że nie będę do niego podobny, a przecież całe życie – świadomie czy nieświadomie – zależało mi właśnie na jego uznaniu, na jego zadowoleniu. I na jego pochwałach. Obie bardzo dobrze pamiętam. I choć wciąż tęskniłem za trzecią, to życia na nią nie starczyło.
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń