Po co światu mnich?
Kierowca dla Wiery, reż. Paweł Czuchraj, wyst. Igor Petrenko, Helena Babenko, Bogdan Stupka, Rosja – Ukraina 2004
Podobno podczas odczytywania referatu O kulcie jednostki i jego następstwach na XX Zjeździe KPZR jeden z jego uczestników krzyknął w kierunku Chruszczowa: „Towarzyszu Chruszczow, dlaczego wtedy milczeliście?”. Zapytany zerwał się z miejsca i wrzasnął: „Kto to powiedział?!”. Odpowiedziała mu cisza. Chruszczow odczekał chwilę i już spokojniejszym tonem rzekł: „Teraz już wiecie, towarzysze, dlaczego milczałem”. Wspominam Nikitę Siergiejewicza, bo jest wielkim nieobecnym Kierowcy dla Wiery. Ani razu nie pada tam jego nazwisko, ani na chwilę na ekranie nie pojawia się jego portret. Niemniej trudno nie pamiętać, że rok 1962, w którym toczy się akcja, to czasy postalinowskiej odwilży, powiewu wiatru odnowy i rządów człowieka, który zdjętym z nogi półbutem walił podczas sesji ONZ w pulpit i obiecywał pokazać Ameryce „kuźkiną mać”.
To wszystko zdaje się jednak na ekranie nie istnieć. Reżyser dokonuje specyficznej stylizacji. Jego próba zmierzenia się z historią jest wpisana w scenerię dramatu rodem z dziewiętnastowiecznych podróży Pawła Muratowa do Włoch. „Lśniące obłoki suną doliną, strącając niewidoczne krople rosy na czuby topoli. Około południa słońce osusza wilgoć, ale nad błękitnymi i liliowymi krawędziami gór wciąż gromadzą się obłoki”. Tak Muratow pisał o Umbrii. W filmie Krym i willa generała Sierowa wyglądają właśnie tak i gdyby nie fragmenty okrętów floty czarnomorskiej i czerwone gwiazdy na pagonach, można by pomyśleć, że to Włochy, a nie południe Ukrainy. Podobny zabieg widzieliśmy już kiedyś w „spalonej słońcem” willi Nikity Michałkowa. Podobnie jak tamten film, również ten jest opowieścią o rozpadzie świata, bez oskarżeń i usprawiedliwień, bez ostrych podziałów na czerń i biel, przesuniętą jedynie w czasie o trzydzieści lat. Jednostkowy wymiar historii, w tle dalekie echo zimnej wojny mieszają się z idyllicznym zamkniętym światem bohaterów, sielską poetyką zdjęć – upał Krymu, wojsko grające w koszykówkę, party na jachcie. Małe narracje, w których widać poczucie zagrożenia, z pozornie nieistotnych wydarzeń i drobiazgów wyłuskują istotę totalitarnego systemu. Ręcznie sterowana liberalizacja systemu co krok przypomina o sobie, a w jej efekcie generał, jako przedstawiciel dawnej stalinowskiej epoki, będzie musiał położyć głowę pod koło zamachowe polityki. Jednak historia, zimna i okrutna, mimo wszystko wydaje się abstraktem. Taki na przykład oficer KGB rezydujący w domu czy demoniczne sylwetki jego pomocników to postacie z jakiegoś anonimowego, odległego świata. Wezwany do dalekiej Moskwy generał na moment zapada się w ten świat, gdy samolot znika w błękicie nieba, by potem wrócić do sielskiej normalności. Co więc jest realne? Przede wszystkim uczuciowe rozdarcie ojca, upokarzająca przypadkowa ciąża, nadzieja na miłość, na uratowanie z tego kotła namiętności oraz nad wszystko wszędobylskie donosicielstwo i wzajemne podsłuchiwanie zamknięte w rzucanych coraz czujniejszych spojrzeniach. Cierpienie, od którego nikt nie jest wolny, współczucie wobec innych i rozpacz nad sobą zmuszają każdą z osób do pytania o szczerość i autentyczność zachowań, mieszają się wzajemnie, wyostrzają, aż po dramatyczny finał.
Kluczem do zrozumienia tego tragizmu może być to, co nazywamy rosyjską duszą. A jest nią, jak pisze Wasilij Szczukin, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, bezgraniczna odwaga, serdeczność, bezkompromisowość, maksymalizm moralny, towarzyskość, gościnność, spontaniczność, prymat serca nad rozsądkiem, skłonność do wpadania w rozpacz i w melancholię, pogarda dla rzeczy małych, pragmatyzmu i wyrachowania. Dodaje Szczukin, co pozostawmy bez komentarza, że w sferze codzienności dusza rosyjska przejawia się w końcu w nieumiarkowanym pijaństwie. Zastosujmy to do każdego istnienia, każdej duszy, nie tylko wschodniej. Czy nie otrzymamy wtedy kreślonego grubą kreską opisu człowieka, który wynurza się z dziecinnej mentalności, żywiącej się marzeniami i konstruktami wyobraźni? Młody sierżant Wiktor to może być każdy z nas. Czy na początku człowiek nie bywa pełen nadziei, planów i zwykłej ambicji, by się wybić? Nic go nie przeraża. Chłopak w filmie kalkuluje po swojemu, bo związek z córką generała daje wymierne korzyści – awans. Niemniej jednak chce za dużo, a przecież nie można mieć wszystkiego. Miłosne deklaracje, pragnienie zrobienia wojskowej kariery, chęć pomocy oficerowi KGB. Po czasie przychodzi moment, który tak uchwycił Lewi Mateusz: „Przygrywaliśmy wam, a nie tańczyliście, biadaliśmy, a wyście nie zawodzili”. Co znaczy po prostu tyle – „Czego chcecie? Od życia, od siebie?”. Czuchraj podprowadza pod ten moment wyboru przez cały film, by w finale ściągnąć dekorację i lakier politury. Nie waha się i choć pokazuje brutalny świat, w którym jednostka nie do końca jest panem swojego losu, to wpuszcza w ten los snop światła, zasadzający się na wysiłku podnoszenia się do życia wbrew logicznej i narzucającej się rozpaczy. Wygląda to wszystko jak odpowiedź na zdanie, które znalazłem u Andrzeja Wajdy. „To prawda, że kiedy życie jest miękkie i łagodne, człowiek mało o sobie wie. Dlatego powiem coś okropnego: chwilami chciałoby się, żeby tych ludzi [a mówił o moim pokoleniu] dopadło jakieś nieszczęście, żeby poznali smak strachu, bólu. Albo odwrotnie – wielkiej radości. A tymczasem w ich codzienności wszystko jest w normie”. Czyli – choć okoliczności, czas, miejsce napierają na nas z bezduszną siłą, próbując narzucić swoje prawa i warunki gry, to żeby żyć, trzeba porzucić to, co stare, i zaryzykować nowe.
Końcowa scena to więc nie tylko romantyczny Tony Renis i tęskne Non ci lasceremo mai, bo przecież „nigdy cię nie opuszczę” lubi pobrzmiewać ciut dramatycznie albo przesadnie sentymentalnie. Myślę, że owa znikająca nad brzegiem postać to raczej pójście za głosem, który Kapuściński nazwałby fascynacją, tak silną, że człowiek – jakby nie od siebie – mówi: wszystko mi jedno, muszę jechać. To wygnanie losu ufundowane na nadziei dosięgnięcia tego, co zatrzymałoby przemijanie, podniosło podszewkę świata, odważnie zmierzyło się z niepewnością jutra. I tak jak w filmie, tak w życiu – takie myślenie następuje najczęściej kosztem domu, bliskich, zakorzenienia w prostych, uspokajających odpowiedziach. Czy to wystarczy? Chciałbym napisać, że tak, że bezprizornyj wróci do domu, że zderzenie z rzeczywistością wybudzi go z naiwności, ale Paweł Czuchraj i tu okazuje się mądrzejszy i ucieka od dydaktyki. „Po doświadczeniu przychodzi niewinność. Niewinność bogatsza o doświadczenie, lecz biedniejsza o pewność siebie. Tak mało wiemy. Rozumiemy coś przez chwilę i potem zapominamy lub zdradzamy ten moment. Na końcu jest niewinność, gorzka niewinność niewiedzy, pytań, rozpaczy, ciekawości” (Adam Zagajewski).
Oceń