Z Franciszkańską w tle
Oferta specjalna -25%

Pierwszy i Drugi List do Tesaloniczan

0 votes
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 40,20 PLN
Wyczyść

11 maja 2002 – Najbardziej znana ulica Franciszkańska na świecie

Czuję, jak wszystko, czym zajmuję się tego dnia, traci na istotności. Stoję i patrzę. Wokół tłum przechodniów, rozdrażniony zmianami organizacji ruchu, jeszcze kilka przemykających myśli i nagle… pierwsi maratończycy wyłaniają się z zacienionej Brackiej. Skąd się wzięli? Po co to robią? Jeszcze nic o nich nie wiem, ale z sekundy na sekundę stają mi się bliżsi. Dlaczego nie ma mnie wśród nich? Jak przez mgłę przypominam sobie dorosłego człowieka, zachęcającego nas, niespełna dziesięciolatków do biegania. Pan Piotr, nauczyciel matematyki, z niezrozumiałych dla mnie powodów, z dnia na dzień, musiał opuścić naszą szkołę. Obraz człowieka o silnym charakterze nagle staje się bliski i ważny.

10 maja 2003 – Bazylika Najświętszej Trójcy w Krakowie, kilkadziesiąt metrów od najbardziej znanej ulicy Franciszkańskiej na świecie

Nawa główna. Grześ i Lidia ślubują sobie miłość do grobowej deski. Jeszcze nie wiedzą, że za niecałe dwa lata przyjdzie im przeżyć wyjątkowy tydzień. Tydzień, podczas którego pożegnają Papieża, a niemal równocześnie powitają swoje pierwsze dziecko. Wiedzą natomiast, że w dniu ich ślubu ulicami miasta biegną maratończycy, ale kiedy stoją przed ołtarzem, nie jest to chyba dla nich jakoś szczególnie ważne.

A ja? Stoję na starcie, mam poczucie wyjątkowości, chociaż jestem w kilkusetosobowej grupie (podczas pierwszego maratonu w czasach nowożytnych w roku 1896, na starcie z Maratonu do Aten stanęło zaledwie 25 biegaczy z pięciu państw), czuję, jak ciarki przechodzą po plecach, nerwowo podskakuję w miejscu. Stało się. Wielka radość. Plan jest jeden – przebiec połowę dystansu, około dwudziestego kilometra zostawić całą imprezę, szybko do domu, tam prysznic i na Stolarską. Jednak około dwudziestego kilometra biegnie mi się wyjątkowo łatwo. Mimo niewystarczającego treningu czuję się niesiony dobrymi myślami. Przed oczami pojawiają się kolejne twarze: kochanej Basi, nowożeńców, dzieciaków z socjoterapii, z którymi pracuję, Pani Marysi, której odjęto nogę i która każdego dnia niezrozumiale cierpi. Wiem, że warto dla nich, nie tylko dla siebie.

Około trzydziestego kilometra tracę świadomość, dostrzegam tylko końcówki własnych, nowo zakupionych adidasów; jakiś głos podpowiada – daj sobie chłopie spokój, nie dasz rady. Krok za krokiem. Walczę. Wiem, że już tyle za mną i nie mogę się poddać. Czuję, że przekraczam granicę niemożliwości. Po pięciu godzinach i trzydziestu minutach mam wrażenie, że już wszyscy są na mecie. Służby porządkowe zbierają rozstawione wzdłuż trasy barierki. Ale nie jest tak źle, nie jestem sam, za plecami dostrzegam jakiegoś dużo starszego jegomościa z numerem startowym na piersi. Zbliżam się do kolejnego punktu odświeżania. Piję wszystko, co znajdę. Nogi jak z drewna, nie chcą się uginać.

I nagle przypływ sił. Może lekki wiatr. Skąd? Znów przejmuję kontrolę nad nogami. „Wielka ściana” (termin w światku maratońskim, określający kryzys sił około 30–35 kilometra) już za mną. 40 kilometr. Wbiegam na Grodzką. Już łatwiej, czuję bliskość mety. Ostatnie 100 metrów i jestem po drugiej stronie, spóźniony na ślub, mało tego, spóźniony na przyjęcie weselne. Choć mogę się poruszać po schodach jedynie tyłem, staram się jeszcze potańczyć.

Jesień 2003 – Frankfurt nad Menem – wiele godzin drogi autokarem od Franciszkańskiej

Jestem maratończykiem. Wokół kilka tysięcy startujących z wielu krajów świata, a wzdłuż trasy kolorowy tłum kibiców. Promienie słońca próbują się przedrzeć między wysokimi budynkami nowoczesnego Frankfurtu. Mimo żelbetonowej scenerii i przejmującego zimna czuję, że uczestniczę w wielkim święcie wolności. Dziękuję Bogu za pierwsze miesiące małżeństwa z Basią, za przyjaciół, za to, że mogę biegać.

8 maja 2004 – III edycja Cracovia Maraton – Franciszkańska jeszcze bez tęsknoty za Papieżem

Biegnę przez moje miasto. Miłe uczucie, kiedy tak wiele ulic jest zamkniętych dla ruchu samochodowego. Spokojny czas w życiu. Dużo radości, niewiele trosk. Pod „oknem papieskim” nie wyobrażam sobie życia bez naszego Papieża. On po prostu był, jest i będzie.

Wrzesień 2004 26 Warszawski Maraton – Stolica też ma Franciszkańską nieopodal klasztoru dominikanów

Poznaję maraton o najdłuższej metryce w naszym kraju. Wszystko perfekcyjnie zorganizowane. Wyjazd na bieganie do innego miasta może być dobrym pretekstem do odwiedzenia rodziny. Rozmowa do późna w nocy istotnie wpływa na spadek formy podczas następnego dnia. Spotkanie z drugim człowiekiem już teraz okazuje się ważniejsze niż sam start. Doświadczę tego podczas kolejnych wyjazdów.

7 maja 2005 – IV edycja Cracovia Maraton – Franciszkańska od ponad miesiąca miejscem szczególnej pamięci dla Polaków

głowie jeszcze świeże wydarzenia. Odchodzący Papież zjednoczył wszystkich, nawet wrogich sobie na co dzień pseudokibiców dwóch klubów piłkarskich Krakowa. Od 2 kwietnia 2005 roku „Skała Papieska” na Błoniach staje mi się szczególnie bliska. Ogromny granitowy kamień stoi w miejscu, do którego można swobodnie pielgrzymować, można także pobiec tam w ramach treningu. Najpiękniej jest późną nocą, kiedy cichnie gwar miasta. To chyba nie przypadek, że w najbliższym sąsiedztwie tego miejsca, wzdłuż alei 3 Maja, gromadzi się mnóstwo biegających lub jeżdżących na rolkach ludzi, radujących się młodością i zdrowiem. Niestety, nie każdy z nas pamięta o ważnej dacie – 10 czerwca, pierwsza pielgrzymka Ojca Świętego do Polski i Msza na Błoniach w 1979 roku.

Wiedeń 2005 – spotkanie z Polakami pracującymi daleko od Franciszkańskiej

ciągu kilkugodzinnego biegu pogoda odgrywa ważną rolę. Deszcz, silny wiatr, uciążliwe ciepło dodają zmaganiu dodatkowego smaku. Maraton w Wiedniu zapisuje się w pamięci jako bardzo trudny ze względu na pogodę. Parne powietrze i rozgrzane słońcem miasto sprawiają, że tego dnia wielu startujących musi zejść z trasy.

Wiedeń to miejsce pracy sporej grupy Polaków. Mieszkając wśród nich przez kilka chwil, poznaję ich smutek i gorycz życia, w którym kolejne dni z dala od rodzin wypełniają ciężka praca i alkohol. Trudne spotkanie.

Rzym 2006 – nie wiem, czy jest tutaj Franciszkańska, ale jest okno, które znamy

Plac Św. Piotra – harmonia architektury. Jestem w Wiecznym Mieście – to już mój dziewiąty maraton. Wcześnie rano, zanim lawina turystów ruszy przez Piazza San Pietro, mam czas na modlitwę przy grobie Jana Pawła II. Biała marmurowa płyta z napisem Ioannes Paulus II 16 X 1978 – 2 IV 2005, jedno ze szczególnych miejsc na świecie, do którego warto pielgrzymować. W Rzymie częściowe zaćmienie słońca dodaje posmaku niezwykłości. Urokliwe place targowe i wszechobecne skutery, zaparkowane w wąskich uliczkach miasta. Liczba uczestników biegu jest tak duża (ok. 10 tys.), że na start wchodzi się przez odpowiednio przygotowane bramki, prowadzące do sektorów. Na trasie spotykam ludzi, staram się nawiązać kontakt. Rozmowy nie dotyczą jednak spraw istotnych. Powstaje w głowie pytanie – jak można wzbogacić swój udział w biegu maratońskim. Przecież nie chodzi tylko o rozrywkę, o czas, liczbę ukończonych biegów. Więc o co?

Poznań 2006 – teraz nie będzie o Franciszkańskiej

Przed startem spotkanie z Piotrem, który jest alkoholikiem. Dorosły facet, który w trakcie rozmowy płacze nad swoim życiem. Szuka równowagi wewnętrznej, siły. Prawdziwie szczera rozmowa. Pierwszy raz w życiu uświadamiam sobie dar Komunii, którą trzeba każdego dnia odnajdywać w rodzinie, pracy, podczas wolnego czasu. Bieg daje tę możliwość, oczywiście po odpowiednio zaaplikowanej dawce treningów. W życiu i pracy jest jakoś trudniej, ponieważ kierujemy się dużym lękiem o samych siebie.

6 maja 2007 – VI Cracovia Maraton – powrót na Franciszkańską, czyli zróbmy coś dla innych na własnej ulicy

Jakimś cudem w nawale obowiązków zawodowych i rodzinnych znajduję w głowie miejsce na nowy pomysł. Organizuję blisko 30–osobową Grupę Charytatywnych Biegaczy. Mocuję reklamowy baner. Wkładam koszulkę z logo (podobnie czynią członkowie grupy). Zostawiam na chwilę bieżące sprawy, między innymi powracające jak bumerang perypetie mieszkaniowe. Ruszamy – każdy swoje 42195 m, lecz tym razem wysiłek jest tylko zwieńczeniem okresu, w którym każdy starał się zebrać środki finansowe dla najuboższych beneficjentów jednego z krakowskich stowarzyszeń, działających na rzecz osób niepełnosprawnych. „Bieg z dedykacją” – jak napisał ktoś w lokalnej prasie. Na mecie spotykam się z Basią, dwójką kochanych dzieci i grupą przyjaciół.

* * *

W jakim stopniu udział w biegach długodystansowych, coraz bardziej popularnych na świecie, może być pielgrzymowaniem? Powiem, że chciałbym znów wystartować w maratonie, aby móc okazać innym radość życia i dotrzeć do celu pielgrzymki, czyli do mety. 

Z Franciszkańską w tle
Artur Skuratowicz

absolwent Wydziału Geografii i Gospodarki Przestrzennej Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, maratończyk, miłośnik biegów długodystansowych, świeżego powietrza i turystyki sportowej. W imprezach biegowych uczestniczy...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze