Spowiedź bez końca. O grzechu, pokucie i nowym życiu
Jr 38,4-6.8-10 / Ps 40 / Hbr 12,1-4 / Łk 12,49-53
Gdy czytam fragment Ewangelii, w którym Pan Jezus mówi: „Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął. Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie. Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam”, przypominam sobie sytuacje, w których wiedziałem, że muszę wypowiedzieć słowa protestu albo niezgody, które wywołają sprzeciw drugich i zburzą mój spokój.
Czasem nie potrafiłem ich wypowiedzieć. Nie lubię mówić rzeczy, które wywołują zamieszanie, sprzeciw albo nawet smutek ludzi. Muszę mobilizować się nawet wtedy, gdy odmawiam publikacji utworu autorowi przekonanemu o wartości swoich tekstów. Czasem kilka dni zwlekam, zanim powiem komuś w oczy przykrą dla niego prawdę. Jest to tym trudniejsze, im mniej mój rozmówca jest przygotowany na jej przyjęcie. Potrzebuję wtedy wsparcia kogoś życzliwego, zapewnienia, że mam rację.
Co ciekawe, dzieje się tak nawet wtedy, gdy jestem przekonany, że racja jest po mojej stronie, że uczciwość wymaga, by nie zaniedbywać sprawy, nie tolerować istniejącego stanu rzeczy. Muszę pokonać wewnętrzny opór nawet wówczas, gdy irytuje mnie udawanie, że wszystko jest w porządku, gdy do szewskiej pasji doprowadza mnie spokój oparty na zmowie milczenia, zasłanianie zła grzecznością, obojętnością lub poczuciem wstydu. Dzięki temu rozdarciu rozumiem ludzi, którzy stają przed dylematem, co robić, gdy ich wierność Ewangelii powoduje pęknięcie w małżeństwie, w rodzinie, wśród najbliższych. Oskarżani o przesadę lub fanatyzm pytają: „Czy ja zwariowałem? Może rzeczwiście przeginam z wiarą, skoro oddalam się od mojego męża, żony, dzieci, rodziców, skoro nie nadążają za moją fascynacją Jezusem”.
Warto sobie w takich sytuacjach uświadomić, że Chrystus nie przyszedł do świata idealnego, ale skażonego grzechem, a Jego celem nie było oskarżanie albo potępienie ludzi, ale ich zbawienie, czyli wyzwolenie z czasem wygodnego, a czasem bardzo bolesnego uwikłania w zło, wyprowadzenie z niewoli poplątanych interesów, egoistycznej miłości czy utajonej pod płaszczykiem szczytnych słów pogardy wobec bliźnich. Człowiek napełniony Duchem Bożym nie przestaje kochać tych, których naraża na dyskomfort moralnego i duchowego niepokoju. Podziały zawsze będą dramatem, ale sens będą miały tylko o tyle, o ile będą przybliżały do pokoju, który nie pochodzi z tego świata. W dążeniu do Chrystusowego porządku żaden człowiek nie jest przeciwnikiem. Jest osobą, za którą się tęskni, z którą pojednania się pragnie.
Oceń