Hewel. Wszystko jest ulotne oprócz Boga
The road to paradise, Gabrieli Consort, Paul McCreesh (dyr.), Deutsche Grammophon 2007
W 2005 roku Gabrieli Consort i Paul McCreesh zostali zaproszeni z serią koncertów do północnej Hiszpanii – do miejsc wzdłuż trasy pielgrzymek do sanktuarium Santiago de Compostela. I tak właśnie zrodziła się ta płyta – niezwykłe misterium w pięciu częściach („In ora mortis nostrae”, „The Pilgrim’s Journey”, „Media vita in morte sumus”, „Requiem aeternam”, „A Vision of Paradise”).
Słuchamy śpiewów chorałowych, XVI– i XVII–wiecznych motetów (Thomas Tallis, Robert Parsons, John Sheppard, William Byrd), wreszcie utworów XX–wiecznych (m.in. Benjamin Britten, John Tavener, Gustav Holst). Słuchamy języka łacińskiego i angielskiego (John Donne), muzyki dawnej, archaicznej i współczesnej, najnowszej (A GoodNight Richarda RodneyBennetta jest poświęcone pamięci zmarłej w 1998 roku Lindy McCartney, przejmujące Take him, Earth, for cherishing Herbert Howells napisał po śmierci 9–letniego synka w 1935 roku).
Słuchamy śpiewu czystego, harmonijnego, pełnego światła, niemal anielskiego (Miserere Tallisa, Ave Maria Parsonsa) – esencji renesansowej polifonii chóralnej, w której Gabrieli Consort i McCreesh są wielkimi mistrzami. Słuchamy fascynującego utworu Shepparda Media vita in morte sumus – symfoniczno-dramatycznego renesansowego fresku (prawie 20 minut!) rozpisanego na sześć głosów, który recenzent „Times’a” po koncercie Gabrieli Consort w Londynie nazwał „Götterdämmerung of the Tudor era” („Zmierzchem bogów ery Tudorów”).
Słuchamy też A Hymn to the Virgin Brittena – napisanego przez kompozytora w wieku 16 lat (urzekająca jest prostota tej muzyki, jej niewinność i jasna radość), który został wykonany podczas ceremonii pogrzebowej Brittena; A Good Night Bennetta – zwrotkowej pieśni-kołysanki, pieśni-uspokojenia do słów renesansowego poety Francisa Quarlesa; czy Song for Athene Tavenera (śpiewanej na pogrzebie księżnej Diany) zanurzonej w greckokatolickiej bezczasowości, powtarzalności, pogodności („Alleluja. Życie: cień i sen. Alleluja”), z napięciem osiągającym climax w chwili pojawienia się organów. Jakby ludzki głos nie mógł już sprostać i musieli zagrać aniołowie…
Czy tak właśnie brzmi muzyka w raju? Nie wiem, ale gdybyśmy wszyscy stale obcowali z takimi śpiewami, łatwiej byłoby nam pielgrzymować w tamte strony.
Oceń