Iga Świątek może mieć nadzieję na wygranie kolejnego wielkoszlemowego turnieju. Ja, pisząc te słowa, też mogę sobie pomarzyć o podobnym tenisowym zwycięstwie, a nawet naprawdę go pragnąć, nie mam jednak na nie nadziei.
Spotkałem kiedyś człowieka, który przeżył zatonięcie jachtu na morzu. Płynął nim razem ze swoimi przyjaciółmi. Opowiadał – ten szczegół utkwił mi w pamięci – jak w tych dramatycznych okolicznościach poczuł przypływ nadziei, gdy w końcu udało im się nawiązać kontakt ze stacją ratownictwa. Nadzieja należy do tych ważnych słów, których używamy intuicyjnie. Z jednej strony jesteśmy świadomi ich wagi, z drugiej – może właśnie dlatego, że są tak fundamentalne – stają się czasem mgliste i trudne do zdefiniowania. Chciałbym wyostrzyć nieco ten obraz i dokładniej przyjrzeć się nadziei w jej trzech wymiarach – tym zakorzenionym w biologii, tym specyficznie ludzkim i wreszcie tym nadprzyrodzonym.
Między nami zwierzętami
Uczucie nadziei ma w sobie coś pierwotnego. W niektórych okolicznościach nie da się bez niej żyć. Wskazują na to dwa słynne dwudziestowieczne eksperymenty na zwierzętach.
W latach pięćdziesiątych Curt P. Richter stwierdził, że szczury włożone do pojemnika z wodą, z którego nie mogą się wydostać, zwykle toną po kilkunastu minutach pływania w kółko. Jeżeli się im jednak pozwoli wyjść na jakiś czas na suchą powierzchnię, a potem ponownie zostaną wrzucone do wody, potrafią pływać kilkadziesiąt godzin. Autor interpretuje te wyniki w następujący sposób: w pierwszym wypadku szybka śmierć zwierząt spowodowana jest brakiem nadziei na możliwość ratunku; w drugim – długie przetrwanie związane jest z odzyskaną nadzieją (skoro kiedyś się wydostałem, teraz też jest to możliwe).
Drugi eksperyment (a właściwie ich seria) został przeprowadzony pod koniec lat sześćdziesiątych pod kierunkiem Martina E.P. Seligmana na psach i dotyczył ich reakcji na sytuacje traumatyczne (aplikowano im szok elektryczny). Stwierdzono, że te zwierzęta, które początkowo nie mogły w żaden sposób kontrolować sytuacji i uniknąć porażenia prądem, na przykład uciekając w inną część pomieszczenia, nawet kiedy było to już możliwe (tzn. mogły dostać się do części wolnej od elektrycznych impulsów), nie robiły tego, ale leżały apatycznie na ziemi. Wykształciło się u nich to, co Seligman nazwał „wyuczoną bezradnością”. Innymi słowy – nie miały nadziei, że coś może się zmienić pod wpływem ich działania.
Uprościłem do minimum opis obu eksperymentów. Abstrahuję także od ich strony etycznej dotyczącej traktowania zwierząt. Przytaczam je, ponieważ oba wskazują na znaczenie nadziei jako pewnego pierwotnego przeżycia, które dzielimy ze zwierzętami. Obaj autorzy odnoszą swoje badania do ludzi. Richter zastanawia się nad sytuacją nagłej śmierci osób, u których nie widać innych jej powodów poza brakiem nadziei na przeżycie. Seligman pisze m.in. o braku nadziei (hopelessness) jako czynniku występującym przy depresji.
To, na co dobitnie wskazały te eksperymenty, było wcześniej obecne w filozofii.
Zostało Ci jeszcze 85% artykułu
Oceń