„Z pustej ciekawości zrobiłem sobie test genetyczny i wynik mnie zaskoczył. Okazało się, że mam trochę ponad sześćdziesiąt procent krwi środkowoeuropejskiej, czyli słowiańskiej, ale także po kilka lub kilkanaście procent krwi bałkańskiej, greckiej, szkockiej, irlandzkiej i walijskiej! A także sześć i pół procenta krwi aszkenazyjskiej, czyli żydowskiej”.
To nie ja, to cytat z postu Janusza Majewskiego zamieszczonego na Facebooku. Słynny reżyser pisze też książki, które czyta się jednym tchem, i robi to z taką samą lekkością, z jaką kręci filmy. Sama przyjemność.
Jego uwaga na temat różnorodności krwi w żyłach to w dzisiejszych czasach akt odwagi. Jest taka kategoria mieszkańców Polski bez poczucia humoru, która często, a 11 listopada szczególnie, na marszach z pochodniami w sposób bardzo widoczny i czasami drastyczny przypomina, kto jest prawdziwym Polakiem. Oni o tym decydują, nie ma odwołania.
Od kilku lat mam wrażenie, że niektórzy politycy lub całe formacje chcieliby zawłaszczyć to, co kojarzy się z patriotyzmem. Hymn, barwy narodowe, pamięć o powstaniu warszawskim. Tylko oni mają prawo nosić biało–czerwone flagi i śpiewać „Marsz Mokotowa”, bo to oni są prawdziwymi Polakami. A reszta to farbowane lisy, renegaci z Brukseli lub ich zausznicy mający czelność upominać się o prawa tych, którzy z lasów i bagien na granicy z Białorusią szykują się do szturmu na szaniec katolicyzmu w Europie.
Czy to są w ogóle Polacy
Zostało Ci jeszcze 75% artykułu
Oceń