Stary grobowiec na cmentarzu
fot. Kenny Orr / Unsplash

Ludzie obecni na pogrzebie nie radzą sobie z emocjami wynikającymi z brutalnego zerwania przez śmierć jakiejś podstawowej w ich życiu relacji i nie radzą sobie ze strachem przed własną śmiercią. Coraz bardziej mnie to wzrusza i bardzo im współczuję.

Tego, jak poprowadzisz pogrzeb, ludzie ci nigdy nie zapomną. Będą pamiętać zawsze. I słowa, i zachowanie. Zapamiętają to, co złe, ale i to, co dobre. Nic dziwnego. Jeśli bowiem kiedykolwiek słuchają otwartym sercem, to właśnie wtedy.

Błogosławiona nieporadność

Nie umiem składać kondolencji. Nie umiem też przekazywać wyrazów współczucia. Przede wszystkim zaś nie umiem pocieszać. Nie umiem! Nie chodzi o to, że nie umiałbym wygłaszać słodko-pobożnych komunałów, bo umiem. Chodzi o to, że w kontekście czyjejś śmierci mówienie bliskim zmarłego jakichkolwiek pocieszających słów wydaje mi się hipokryzją, a przynajmniej nieszczerością, i czułbym się jak obłudnik, gdybym się do tego przekonywał czy zmuszał. A przecież… Przecież, gdy jako ksiądz wybieram się, by – mówiąc liturgicznym językiem – „wypełniając chrześcijański obowiązek pogrzebania ciała ludzkiego”, przewodniczyć uroczystościom pogrzebowym, to mam świadomość, że zebrani tam ludzie oczekują ode mnie, bym ich jakoś pocieszył. Jakże się to może stać, skoro… nie umiem tego wszystkiego, o czym wyżej wspomniałem? To naprawdę ważne pytanie i odpowiadając na nie, muszę powiedzieć, że jeśli kiedykolwiek udało mi się podnieść na duchu obecnych na pogrzebie ludzi (jakkolwiek by patrzeć, to w ignacjańskiej optyce owo podniesienie na duchu trzeba nazwać pocieszeniem1), to pomogły mi w tym wspomniane wyżej nieumiejętności. Jest szczęśliwa wina, ale jest też szczęśliwa nieporadność. Ta pierwsza jest szansą na to, by poznać słodki smak czułej miłości Odkupiciela, a ta druga, by poznać, może nie tak słodki, ale otrzeźwiający smak prawdziwego życia. Kiedy bowiem czegoś nie potrafisz, to zaczynasz się z tym zmagać, próbujesz, walczysz. Walczysz nie o to, by spełnić czyjeś oczekiwania wobec ciebie, ale o to, by przeżyć i żeby się w tej sytuacji odnaleźć. Innymi słowy walczysz o to, by temu wszystkiemu nadać jakiś sens.

Zmagania z bezsensem

A przecież istotą śmierci jest to, że podważa sensowność wszystkiego, co istnieje. Śmierć jest bez sensu. Każdy pogrzeb nie tylko o tym przypomina, ale i zmusza – czy tego chcemy, czy nie – do zderzenia się z tym wieloaspektowym i wielopiętrowym bezsensem. To są bardzo bolesne zderzenia. Jaki sens ma śmierć tego konkretnego człowieka? Dlaczego i po co mam mówić słowa współczucia i pociechy, skoro przecież nie odczuwam tego bólu, który czują bliscy zmarłego? Jaki sens ma pobożne mówienie do ludzi, którzy przyszli na pogrzeb, ale którzy ani z chrześcijaństwem, ani z chrześcijańskimi obrzędami nie mają nic wspólnego? Jaki sens ma odmawianie tych wszystkich modlitw i celebrowanie obrzędów, które są im obce? I jeszcze jedno pytanie, najboleśniejsze, bo dotyczy najbardziej osobistego bezsensu: Co ja tutaj robię?

Kruchość i bezsilność

Że to dziwne pytanie w ustach księdza? A staliście kiedyś naprzeciw ludzi całkowicie pogrążonych w bólu i rozpaczy, do których niejako ex officio musicie powiedzieć coś, co będzie dla nich pocieszeniem i wsparciem? Dobrze wiem, że „naprzeciw” to dość konfrontacyjne

Zostało Ci jeszcze 85% artykułu

Kup miesięcznik W drodze 2023, nr 11, a przeczytasz cały numer

Wyczyść
Nad grobem
Wojciech Ziółek SJ

urodzony w Radomiu, w 1963 roku, w czerwcu, znaczy, w połowie czerwca, właściwie to w drugiej połowie czerwca, dokładnie 21 czerwca – jezuita, uratowany grzesznik....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze