Latarnia umarłych w Krakowie
fot. Archiwum prof. Janusza Skalskiego

Latarnie stały przy drogach. Okolice, w których je wzniesiono, były czymś wyjątkowym, niemalże świętym, gdzie nie wolno było napadać, grabić i zabijać. Tak jak w kościele było to miejsce uświęcone kultem zmarłych.

Rozmawiają kardiochirurg prof. Janusz Skalski i Dorota Ronge-Juszczyk

Memento mori… chciałoby się powiedzieć, spacerując po Krakowie szlakiem latarni umarłych.

Ale od razu muszę wyjaśnić, że był kiedyś taki czas, kiedy te latarnie niewiele miały wspólnego ze śmiercią i z kultem zmarłych, jak się dzisiaj powszechnie uważa. Zaczęto je budować na traktach i rozstajnych drogach, by w mrokach średniowiecza pomóc zbłąkanym wędrowcom, wskazać im drogę. Europa w bezksiężycowe noce była kompletnie czarna, panowały wtedy egipskie ciemności. Nie było przecież świateł, więc te latarnie na początku odgrywały rolę drogowskazów. Ale też dość szybko zaczęły pełnić funkcję ostrzegawczą, by omijać miejsca stwarzające zagrożenie. I nie chodziło tylko o włóczęgów, rzezimieszków i rabusiów, ale również o okolice odosobnienia chorych. Ogień latarni uprzedzał, żeby trzymać się od tych miejsc z daleka, gdyż można się zetknąć z osobą zakażoną, ze śmiertelną chorobą.

Skąd ten zwyczaj budowania latarni?

Wszystko zaczęło się w opactwie benedyktyńskim w Cluny, w regionie Burgundii, w największym klasztorze, jaki kiedykolwiek wybudowano w Europie. To była potęga z wielkimi wpływami. W dwunastym wieku opatem był tam Święty Piotr Czcigodny, jeden z najwybitniejszych intelektualistów kluniackich. Bardzo się interesował kultem zmarłych, był tym wprost zafascynowany i doprowadził do tego, że narodziła się wówczas chrześcijańska tradycja pochówku zmarłych i zapalania dla nich świateł. Ogień miał zapewnić kontakt ze zmarłym, a również pomagać duszom w podróży w zaświaty. Zaczęto organizować pogrzeby w obrządku katolickim, za zmarłych się modlono, żeby Bóg spojrzał na nich łaskawym okiem, żeby doznali odkupienia win. A światło ognia stało się nieodzownym dodatkiem do chrześcijańskiego obrządku pogrzebowego. Prawdopodobnie w tych czasach zaczęto grzebać zmarłych poza osadami, poza skupiskami ludzi. Powstawały cmentarze już nie tylko na terenach przykościelnych, ale i oddalonych od ludzi. W szczególności, jeśli dotyczyło to pochówku ofiar epidemii.

Chowanie zmarłych blisko żywych mogło być niebezpieczne?

Z powodu chorób rzeczywiście było. W tamtych czasach jedną z najbardziej niebezpiecznych był trąd, choć w Polsce liczba trędowatych była nieporównanie mniejsza niż na przykład we Francji. W całej Europie izolowano trędowatych od społeczeństwa i w specyficzny sposób ostrzegano przed wkraczaniem na teren „zakażony” właśnie poprzez latarnie. Z czasem zaczęło to dotyczyć wszystkich chorób zakaźnych, zwłaszcza tych, które stanowiły śmiertelne niebezpieczeństwo. Od czternastego wieku wśród zagrożeń epidemicznych dominowały dżuma, czarna ospa, a począwszy od schyłku piętnastego wieku, śmiertelne żniwo zbierała epidemia syfilisu. Zwyczaj stawiania latarni

Zostało Ci jeszcze 85% artykułu

Wykup dostęp do archiwum

  • Dostęp do ponad 7000 artykułów
  • Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
  • Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 4,90 PLN
Wyczyść

Zaloguj się

Światło od zmarłych
Janusz Skalski

urodzony 1 grudnia 1951 r. w Krakowie – Janusz Hieronim Skalski – profesor nauk medycznych, kardiochirurg dziecięcy, współtwórca kardiochirurgii dziecięcej w Krakowie, Katowicach i Zabrzu.Janusz Skalski jest pasjonatem i...

Światło od zmarłych
Dorota Ronge-Juszczyk

dziennikarka. Skończyła filologię romańską i Podyplomowe Studium Dziennikarskie na Uniwersytecie imienia Adama Mickiewicza w Poznaniu.Ponad trzydzieści lat pracowała w radiu (Rozgłośnia Polskiego Radia w Poznaniu, potem...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszykKontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze