Pierwszy List do Koryntian
Iz 8,23b-9,3 / Ps 27 / 1 Kor 1,10-13.17 / Mt 4,12-23
Życie musiało tam płynąć szybko, bo była to część wielkiego świata. Jedni przychodzili, inni odchodzili. Kupowali, targowali się, kłócili, oszukiwali. Z trudem mogli się zrozumieć, ale łączył ich język interesu. Ich spotkania były krótkie i ulotne. Nie myśleli o przyjaźniach i znajomościach na lata, bo w biznesie najlepszym przyjacielem jest skuteczność. Miejscowi żyli dzięki przyjezdnym, a przyjezdni dzięki miejscowym, bo mogli u nich odpocząć, napoić wielbłąda, przepakować sakwy, chwilę się zabawić i pójść dalej.
Byli częścią wielkiego świata, a jednak żyli na peryferiach. Do stolicy mieli daleko. Nie zważali jednak ani na tę odległość, ani na kpiny, z którymi spotykali się ze strony mieszkańców królewskiej Judei. Kryli w sobie, co prawda, kompleks niższości, jednak splendor, który na nich spływał w związku tym, że spotykali ludzi z całego świata, wystarczał do tego, by wprowadzić ich w stan dobrego samopoczucia. Czy byli pobożni? Niektórzy mieli swoich bogów. Inni wyznawali Boga Jahwe, ale Jerozolima była na tyle daleko, że, trzeba przyznać, pobożnościami nie zaprzątali sobie głowy. Peryferie religijnego świata.
Tak właśnie wyglądała kraina, której nazwę słyszymy dwukrotnie w dzisiejszej liturgii. „Ziemia Zabulona i ziemia Neftalego. Droga morska, Zajordanie, Galilea pogan!”. Ziemia, na której przecinały się szlaki komunikacyjne i handlowe. Ziemia na styku kultur. Religijność, w której pogaństwo mieszało się z prawdziwą wiarą. Obrzeża Izraela, ale jednocześnie ziemia, która otwierała na świat.
To właśnie miejsce wybrał Jezus, by uroczyście rozpocząć swoją misję. Dziwna strategia. Można było spodziewać się czegoś bardziej doniosłego po Synu Bożym. Religijna poprawność podpowiadałaby raczej, że Mesjasz powinien wybrać królewską stolicę Jerozolimę, by tam ogłosić swoje przyjście. Ewentualnie, wzorem swojego poprzednika Jana, mógł udać się na pustynię, by asceza i odosobnienie nadały powagi jego pierwszym prorockim słowom.
Jezus nie chciał jednak tracić czasu ani na egzaltację religijnych uczuć, ani na mnożenie zewnętrznych form, które wzmacniałyby siłę Jego przekazu. Woli pójść na peryferie, czyli tam, gdzie nie wypada Mu pójść, gdyż wie, że tam właśnie stanie w centrum spraw, wokół których toczy się życie człowieka. Stanie w centrum rzeczywistym, a nie upozorowanym. Idzie więc do swoich i nieznanych, idzie do bliskich i do tych wszystkich innych: dziwnych, śmiesznych, przypadkowych. Staje pośród ich targów i interesów, pośród ich kompleksów i obojętności i mówi do nich: „Bliskie jest królestwo niebieskie”.
Oceń