Gdynia dojrzewa, filmy nie
fot. alina grubnyak / UNSPLASH.COM

Gdynia dojrzewa, filmy nie

Oferta specjalna -25%

Drugi List do Koryntian

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 59,90 PLN
Wyczyść

37. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni

37. edycja Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni była kontynuacją formuły zapoczątkowanej w ubiegłym roku przez nowego dyrektora artystycznego. Michał Chaciński słusznie uznał, że większość jego propozycji się sprawdziła, postanowił więc swoją wizję rozwijać. W tym roku nadmorskie święto polskiego kina było wydarzeniem dojrzałym. Bogactwo, jakie wyłoniło się z zaproponowanego programu, było nie lada wyzwaniem dla kinomanów.

Nie tylko film

W czasie sześciu festiwalowych dni (7–12 maja 2012) zaplanowano nie tylko Konkurs Główny i Panoramę Polskiego Kina, ale także: Konkurs Młodego Kina, Przegląd Polskiego Kina Niezależnego, pokazy specjalne, retrospektywy filmów rumuńskich, przewodniczącego jury i laureatów Platynowych Lwów oraz sekcje takie, jak: Polonica, Dzieła nieznane, Czysta klasyka, Filmy z Gdyni, Plener filmowy i Gdynia dzieciom. A do tego jeszcze wiele wydarzeń specjalnych z prezentacjami „Jak to się robi”, wykładami „Masterclass” oraz kursem scenariuszowym na czele. Tak duża różnorodność pokazała, że polskie kino to nie tylko hołubieni przez media aktorzy i reżyserzy. Do prowadzących „Masterclassy” reżyserów i operatorów (Kazimierza Kutza, Juliusza Machulskiego, Witolda Adamka) dołączył w tym roku montażysta. I to nie byle jaki – Michał Leszczyłowski, który od wielu lat pracuje w Skandynawii, stale współpracuje z Lukasem Moodysonem i ma na koncie takie produkcje jak Ofiarowanie Andrieja Tarkowskiego. Prezentacje z cyklu „Jak to się robi” to tradycyjnie już domena operatorów i specjalistów od obróbki obrazu. Specjalny panel poświęcono współpracy producentów z reżyserami. A przyznanie Platynowych Lwów dwóm wybitnym operatorom (Witoldowi Sobocińskiemu i Jerzemu Wójcikowi) – choć najczęściej za całokształt twórczości nagradzani byli reżyserzy i aktorzy – potwierdziło, że gdyński festiwal ma coraz szersze horyzonty. Nie od dziś wiadomo, że największą bolączką współczesnego polskiego kina są słabe scenariusze. Michał Chaciński postanowił wyjść naprzeciw temu wyzwaniu i zaproponował w tym roku kilka wydarzeń, które przyczyniłyby się do rozwoju tej branży naszej kinematografii. Do Gdyni zaproszony został Syd Field, słynny teoretyk scenariusza i guru amerykańskich scenarzystów, by poprowadzić praktyczny kurs na ten temat. Field ze względów zdrowotnych na festiwal nie przyjechał, ale mimo to dał dwa wykłady na żywo poprzez wideo telemost ze studia w Los Angeles. Do Polski przyjechał natomiast światowej sławy konsultant scenariuszowy Christopher Vogler, który wygłosił wykład oraz poprowadził tygodniowe warsztaty scenariuszowe.

Problemy z narracją

Braki scenariuszowe dały niestety o sobie znać i podczas tegorocznego festiwalu, potwierdzając poważny kryzys tej filmowej profesji. Ze wszystkich 14 zaprezentowanych w Konkursie Głównym propozycji najmniej zastrzeżeń w tej kwestii można mieć do filmów Agnieszki Holland (W ciemności) i Piotra Trzaskalskiego (Mój rower). Ten drugi obraz został wyróżniony przez jury nagrodą za najlepszy scenariusz (autorzy: Piotr Trzaskalski i Wojciech Lepianka).

Kilka innych produkcji bardzo mocno straciło właśnie przez słabe scenariusze. Najbardziej zawiódł Sponsoring Małgorzaty Szumowskiej. Brakuje w nim wyrazistej fabuły, akcja jest rwana i momentami zupełnie się nie klei. Nawet świetne kreacje głównych bohaterek nie są w stanie uratować całości. To samo można powiedzieć o filmie Baby są jakieś inne Marka Koterskiego. Co z tego, że Robert Więckiewicz i Adam Woronowicz grają kapitalnie. Nawet komuś tak utalentowanemu jak Koterski niezwykle trudno jest napisać dialogi, które by przez 90 minut przykuwały uwagę widza. Zabrakło ewidentnie jakiejś ciekawej historii, która niosłaby tę kinową opowieść nawet w momentach, gdy dialogi są nieco słabsze.

Scenariuszowe porażki poniosły również W sypialni Tomasza Wasilewskiego i Sekret Przemysława Wojcieszka. Natomiast w udanym Jesteś Bogiem Leszka Dawida to właśnie scenariusz Macieja Pisuka okazał się najsłabszym elementem projektu. Paradoksalnie, bo przecież to legendarna w środowisku hip-hopowym książka Pisuka stała się inspiracją do zrealizowania filmu.

Gra jak z nut

Jeśli po gdyńskim festiwalu można powiedzieć (nieco uogólniając), że mamy problem z pisaniem, to dla przeciwwagi z pewnością trzeba dodać, iż nie mamy żadnych kłopotów z graniem. Tak jak w ubiegłym roku, tak i teraz aktorstwo było mocną stroną polskich produkcji. Wspomniany Robert Więckiewicz nie tylko miał udaną rolę w filmie Koterskiego, ale przede wszystkim stworzył doskonałą kreację u Agnieszki Holland. Grany przez niego Leopold Socha jest postacią barwną i wyrazistą, a przemiana, jaką przechodzi na ekranie – przekonująca. Nikogo więc w Gdyni nie zdziwił werdykt jury przyznający Więckiewiczowi nagrodę za najlepszą rolę męską.

Trafne było również wyróżnienie trzech aktorów grających członków grupy Paktofonika w Jesteś Bogiem. Marcina Kowalczyka nagrodzono za niezwykle profesjonalny debiut, a towarzyszących mu Dawida Ogrodnika oraz Tomasza Schuchardta za drugoplanowe role męskie. Trochę żal, że nie starczyło nagrody na docenienie Macieja Stuhra. Jego kreacje w Obławie Marcina Krzyształowicza i Pokłosiu Władysława Pasikowskiego zasługują co najmniej na życzliwą uwagę widzów.

W Gdyni największą uwagę wszystkich przykuwają tradycyjnie piękne i zdolne aktorki. W tym roku bezdyskusyjny prym wiodła tu Agnieszka Grochowska. Przede wszystkim brawurowo zagrała w Bez wstydu oraz W ciemności. Dostała nagrodę za najlepszą rolę żeńską w filmie Holland, ale postać Anki z debiutu fabularnego Filipa Marczewskiego wypada zdecydowanie lepiej – jest krwista, poruszająca i autentyczna. Grochowska zgarnęła również kilka pozaregulaminowych nagród, m.in. dla najbardziej stylowej aktorki. Jasnymi punktami kobiecego aktorstwa były też Joanna Kulig w Sponsoringu i Katarzyna Kwiatkowska w Dniu kobiet (reż. Maria Sadowska). Pierwsza z nich – nagrodzona za najlepszą drugoplanową rolę żeńską – urzeka naturalnością, natomiast druga świetnie wcieliła się w rolę bojowniczki o prawa kobiet.

Dobrze wypadły też kreacje Marcina Dorocińskiego w Obławie, Marka Kępińskiego w Sekrecie oraz Ireneusza Czopa w Pokłosiu. Na odrębną uwagę zasługuje Juliette Binoche, która zagrała na swoim bardzo wysokim poziomie, ale formuła opowiadania Sponsoringu zdecydowanie nie pozwoliła jej szerzej rozwinąć skrzydeł.

Trudne historie

Oprócz urodzaju na dobre role cieszy też różnorodność tematyczna nowych polskich filmów, które zostały zaprezentowane w Konkursie Głównym. Trzy obrazy dotykają trudnego tematu II wojny światowej i Żydów (W ciemności, Pokłosie, Sekret). Agnieszka Holland zrealizowała W ciemności z punktu widzenia historycznej, autentycznej postaci Leopolda Sochy, lwowskiego kanalarza, który ratował Żydów. Można mieć zastrzeżenia do niektórych scen czy stereotypowych postaw, ale trzeba oddać reżyserce, że poprowadziła tę opowieść w doskonałym rytmie, robiąc kino na wysokim poziomie.

Filmy Wojcieszka i Pasikowskiego mają tę podstawową zaletę, że uświadamiają nam, że temat Holocaustu nie umarł, ale jest nadal aktualny i wciąż na nowo musimy się z nim zmagać. Te współczesne historie dzieją się tu i teraz w XXI wieku, lecz dotykają wydarzeń sprzed siedemdziesięciu lat. Wojcieszek za cel postawił sobie zrealizowanie filmu, który poruszy trudną historię w sposób nowoczesny. Pomysł może i niezły, ale forma, którą wybrał, tworząc Sekret, jest zupełnie nieprzekonująca. Teledyskowe wstawki nie wnoszą niczego nowego do narracji, a motywy, które kierują głównymi bohaterami (Tomasz Tyndyk, Agnieszka Podsiadlik) są tak niejasne, że widz gubi się, nie rozumiejąc tego, co reżyser chce powiedzieć. Kolejne zagubienie kryje się w przeroście formy nad treścią.

Tych zarzutów nie można postawić Pokłosiu. W warstwie filmowej (reżyseria, aktorstwo, scenariusz, zdjęcia itp.) otrzymaliśmy dzieło kompletne. Widać, że Władysław Pasikowski jest w najwyższej reżyserskiej formie, jak za czasów Krolla i Psów. Współczesna opowieść o dwóch braciach mieszkających na polskiej wsi bardzo sprawnie przeradza się w tragiczną historię wojenną. I właśnie ta historia pokazująca udział Polaków w Holocauście jest najbardziej kontrowersyjna. Choć temat ten badany jest przez historyków od niedawna, mamy już sporo spisanych świadectw i prac naukowych, które opisują niewygodne dla nas zdarzenia. Czy możliwe jest, by wydarzyło się to, co odkrywają bohaterowie Pasikowskiego? Czy przypadkiem nie jest to zbyt wielki ciężar, który reżyser stara się zrzucić na serca Polaków? Pozostają wątpliwości.

Krytycznym okiem

Drugim ważnym tematem, z którym zmagają się filmowcy, jest transformacja polskiego systemu z socjalistycznego w kapitalistyczny oraz to, co nam przy tej okazji nie wyszło. Dobrze, że trzech kolejnych reżyserów zdecydowało się zrealizować swoje filmy o współczesnej Polsce, krytycznie przyglądając się naszej rzeczywistości. Anca Damian przywiozła do Gdyni animowaną fabułę poświęconą osobie Claudiu Crulica, rumuńskiego więźnia, który zmarł w wyniku czteromiesięcznej głodówki prowadzonej w krakowskim areszcie (nagroda specjalna jury). Historia niestety jest prawdziwa i bardzo boleśnie obnaża słabości polskiego systemu sprawiedliwości oraz więziennictwa.

Ciekawy sposób na inną bolesną diagnozę znalazła Maria Sadowska w swoim debiucie fabularnym Dzień kobiet. Reżyserka skupia się na wyzyskiwaniu pracowników przez sieć supermarketów. Sięga przy tym po konwencję kina popularnego, dość przewidywalnego i grającego na emocjach. Jednak ta prosta formuła o dziwo w tym przypadku spełnia swoją funkcję. Nadużycia właścicieli sklepów są wyraziście pokazane, piekło pracowników świetnie narysowane, a główna postać tej historii tak doskonale zbudowana, że wpadamy w emocjonalną pułapkę jak śliwka w kompot, wcale się przed tym nie broniąc. Sadowska stworzyła kino, które trzeba by usytuować gdzieś w środku między telenowelą a kinem artystycznym. Można jej wróżyć sukces kinowy, bo jest w Polsce na takie produkcje spore zapotrzebowanie.

O sukces trudniej będzie Maciejowi Żakowi, reżyserowi Supermarketu. Próbował on wpasować się w niszę, którą jest u nas od wielu lat kino gatunkowe. Brakuje nam dobrych komedii, kryminałów czy kina akcji. Żak chciał zrobić coś na kształt thrillera opowiadającego o nadużyciach, których dopuszczają się sieci ochroniarskie w supermarketach. W tej konkretnej historii faktycznie są na to zadatki – mamy kierownika sklepu, który na boku handluje prywatnymi rzeczami, mamy szefa ochrony, który nie waha się użyć przemocy wobec złodziei, i mamy młodego bohatera, który zaplątuje się w ten nieprzyjemny świat. Jest też ofiara. Niestety thriller z tego wszystkiego nie wyszedł. Konwencje mieszają się, ocierając o formę komediową i o kino obyczajowe. Szkoda, bo był dobry pomysł, potencjał i talent twórców.

Terapia szokowa

Jak wiadomo, odwiecznym tematem światowego kina jest miłość oraz relacje damsko-męskie. Filmy od zawsze opowiadały o romansach, trudnych związkach, wielkich miłościach, namiętnościach, rozstaniach i powrotach. To, w jaki sposób dziś o tym się opowiada we współczesnym polskim kinie, jest znamienne i chyba sporo mówi o ewolucji naszego społeczeństwa.

Problem rozpadu związków, małżeństw i rodzin nie jest nowy, lecz wydaje się, że przybiera na sile. Ten motyw pojawia się w wielu filmach: Bez wstydu, W sypialni, Dniu kobiet, Jesteś Bogiem, Moim rowerze. Do tego bardzo często pojawia się w filmach konkursowych temat zdrady.

Dały się też zauważyć tematy bardzo kontrowersyjne. Prostytucja w Sponsoringu, kazirodcza miłość w Bez wstydu czy też homoseksualizm w Sekrecie. Że takie sprawy stają się tematami nowych filmów, nie ma się co dziwić. Długo natomiast będziemy się jeszcze uczyć, jak o tym opowiadać, jakiego używać języka, jakich granic na ekranie nie przekraczać. Można też sobie życzyć, by filmowcy kategorię szokowania widza przełożyli na nieco niższą półkę.

Bez smaku

Nie zdarzyło się chyba jeszcze tak, by przytłaczająca większość publiczności była zadowolona z końcowego werdyktu jury. Kontrowersje zawsze były i będą i trzeba się do tego przyzwyczaić. W tym roku największe zdziwienie wzbudziło nie to, że W ciemności Agnieszki Holland zostało dosłownie obsypane nagrodami (aż osiem), lecz sam fakt przyjęcia tej produkcji do Konkursu Głównego. Mówiło się, że film, który był nominowany do Oscara i miał już ponadmilionową publiczność nie powinien konkurować z obrazami w większości nowymi. Powtórzyła się więc historia sprzed roku, gdy Essential Killing Jerzego Skolimowskiego przyćmił pozostałe tytuły. Czy jednak władze festiwalu mogły odmówić zakwalifikowania W ciemności, jeśli już został zgłoszony?

Niezależnie od tego trzeba przyznać, że film Agnieszki Holland rzeczywiście był najlepszym kandydatem do Złotych Lwów. Wielkim zaskoczeniem były Srebrne Lwy dla Obławy Marcina Krzyształowicza. Ta opowieść o AK-owcach z bieszczadzkich lasów ma niezaprzeczalnie wiele walorów – bardzo ciekawa i prawdziwa historia, świetne aktorstwo Dorocińskiego i Stuhra, dobre zdjęcia. Jednak kryje się w niej też poważna wada. Reżyser zdecydował się na nielinearne prowadzenie narracji. Akcja jest rwana, szybko zmieniają się plany i czas opowiadania, co w efekcie sprawia, że przez pierwsze pół godziny widz nie może się połapać, nie może poukładać sobie odpowiednio tych przemieszanych planów. Ten zabieg nie ma też żadnego logicznego uzasadnienia, które by wynikało z fabuły. Natomiast reżyserowi i montażystom niestety zabrakło talentu, by sprostać tak trudnemu wyzwaniu. Tym bardziej dziwi werdykt jury, które właśnie Obławę nagrodziło za najlepszy montaż. Nie można się oprzeć wrażeniu, że jest to nagroda za silenie się na oryginalność zamiast po prostu za najlepiej wykonaną pracę.

Tegoroczny festiwal miał podwójne nazewnictwo. Pojawiała się jeszcze stara nazwa: 37. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, a jednocześnie wprowadzano nową: 37. Gdynia Film Festival. To przechodzenie od tradycji do nowoczesności było dobrze widoczne w sferze programowej i organizacyjnej nadmorskiego święta kina. I jest to ewolucja pozytywna, która cieszy. Niestety nadal martwi przeciętny poziom filmów. A przecież to one są solą wszelkich festiwali. Bez dobrego kina nawet najlepiej zorganizowana impreza filmowa straci swój smak.

Gdynia dojrzewa, filmy nie
Konrad Sawicki

urodzony w 1974 r. – absolwent teologii, publicysta, redaktor „Więzi”, współpracownik „Tygodnika Powszechnego” i Deon.pl, redaktor naczelny polskiego wydania portalu internetowego Aleteia....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze