List do Rzymian
Aby w dziecku wykształcił się obraz Boga jako dobrego ojca, trzeba samemu stosować w wychowaniu kary sprawiedliwe, adekwatne do przewiny.
Skarb wiary przechowujemy w naczyniach glinianych – żeby sparafrazować nieco myśl św. Pawła (2 Kor 4,7). Naczynie łatwo stłuc. Kiedy o nieostrożność najłatwiej? Chyba wtedy, gdy nastoletni człowiek zaczyna gwałtownie rosnąć: ręce się tak szybko wydłużają, że mózg nie radzi sobie z obsługą kończyn i łatwo o wypadek. A w duszy? Czasem „niebo w płomieniach”…
Jak więc przenieść skarb wiary z dzieciństwa w dorosłość tak, żeby go po drodze nie utracić?
Bóg czy Anubis
Kluczowy – choć ostatecznie niedecydujący, bo wiara jest łaską, a nie efektem czyichkolwiek zasług – jest sposób, w jaki wiarę przekazano nam w domu. I to, jaki obraz Pana Boga wynieśliśmy z dzieciństwa. Nakreślenie tego obrazu to wielkie i najeżone trudnościami zadanie dla wychowawców.
Na jedną z potencjalnych raf dzieci i ich rodzice natrafią przy lekturze tzw. małego katechizmu. Druga z sześciu prawd wiary mówi, że „Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza, a za złe karze”. Nietrudno wyobrazić sobie bezduszny automat, ważący niczym egipski bóg-szakal Anubis ludzkie serce i zgodnie z wynikiem wysyłający dusze w odpowiednie miejsce zaświatów. A dziecko zapyta po prostu: czy tu chodzi o tego samego Pana Boga, którego Jan Paweł II tyle razy nazywał (za św. Janem, dodajmy) Miłością?
Prawda wiary o sprawiedliwości Boga pod względem teologicznym jest poprawna. – Wymaga jednak dodatkowych wyjaśnień ze względu na niewłaściwe sformułowanie – uważa ks. Robert Woźniak, teolog z Papieskiego Uniwersytetu Jana Pawła II w Krakowie. – Trudność tkwi w tym, że tak brzmiące wyznanie formalnie oddziela sprawiedliwość i miłosierdzie. Bez odpowiedniego wytłumaczenia może budzić w człowieku niewłaściwy lęk, a potem, u osób już dorosłych, obojętność wynikłą z racjonalizacji.
Zdaniem ks. Woźniaka należy nauczać dzieci tej prawdy, ale w odpowiedni sposób. – Być może warto ją sformułować na nowo, tak aby jej sens postawić w świetle tajemnicy boskiej miłości i jednocześnie podkreślić wagę ludzkiej wolności. Ta pierwsza jest zawsze obecna, ta druga sprawia, że w konkretnym przypadku może dojść do życiowego fiaska – mówi teolog. – To prawda, że Bóg jest sprawiedliwy, odda i da każdemu człowiekowi to, czego on chciał. Bóg będzie też sądził świat (u św. Jana sąd już nawet trwa) – tłumaczy. – Sprawiedliwość nie walczy jednak z miłosierdziem. Dla św. Pawła miłosierdzie i sprawiedliwość są w gruncie rzeczy dwiema stronami tego samego medalu. Sensem tej prawdy wiary jest z jednej strony podkreślenie Bożej miłości, która jest bardzo realistyczna, co oznacza, że widzi naszą faktyczną sytuację. Zresztą sąd Boży może oznaczać również uleczenie. Po drugie, prawda ta akcentuje rolę ludzkiej wolności, która w chrześcijaństwie jest rzeczywista, a nie tylko pozorna.
Dlatego ks. Woźniak na wykładach z eschatologii, odwołując się do sześciu prawd wiary, tłumaczy, że niezbędne jest ich rozumienie kontekstualne i interpretacja całości, nie tylko pojedynczych zdań. Podkreśla zagrożenia wynikające z pozostawienia spontanicznej wyobraźni wyrwanych z kontekstów prawd teologicznych.
Ojciec Grzegorz Prus, paulin z krakowskiej Skałki i duszpasterz akademicki, raczej nie używa w kazaniach czy rozmowach o wierze sformułowania drugiej prawdy wiary. – Ale treści, które się w niej zawierają, oczywiście przekazuję – zaznacza zakonnik. – Mówię o tym, że ze względu na sprawiedliwość Pana Boga może się zdarzyć, że konsekwencją wyboru człowieka będzie potępienie. Nie dlatego że Bóg człowieka spycha do piekła. Człowiek dokonuje wyborów samodzielnie, a Bóg stoi na straży sprawiedliwości, która domaga się kary i nagrody. Jednak jest też miłosierny i robi wszystko, żeby człowiek do piekła się nie dostał: po to przecież posłał na świat Syna.
Bez gotowych odpowiedzi
– Aby w dziecku wykształcił się obraz Boga jako dobrego ojca, trzeba samemu stosować w wychowaniu kary sprawiedliwe, adekwatne do przewiny – uważa Piotr Szular, ojciec czwórki dzieci, odpowiedzialny za warszawską wspólnotę ruchu Comunione e Liberazione. – Należy powiedzieć: dostajesz karę, ale nie dlatego, że chcę cię pognębić, tylko dlatego, że to posłuży twojemu dobru. To nie odpłata, ale konsekwencja przekroczenia zasad, wpisana w funkcjonowanie pewnego porządku. Ale też, jeśli widzę, że przesadziłem – podkreśla Piotr – przepraszam za to, że byłem zbyt gwałtowny, niesprawiedliwy w ocenie, niepotrzebnie nakrzyczałem. To buduje autorytet, szacunek do rodzica. Dzieci przekonują się, że on nie tylko karze, ale rozumie, co czują.
Według małżeństwa Szularów dzieci najlepiej uczą się wiary poprzez naśladowanie. – Nie uczyliśmy naszych dzieci modlitw, ale one zaczęły same do nas dołączać – mówi Piotr. – Dzięki temu modlitwa jest w naszej rodzinie czymś naturalnym. Często wypowiadamy też intencje. Dzieci najpierw tylko słuchały, a potem same się wyrywały ze swoimi prośbami do Pana Boga. Odkrywały w ten sposób, że można Go o wszystko poprosić, uczyły się też wrażliwości na to, co się dzieje wokół, na bliskich, na kolegów ze szkoły.
– Na przykład jedenastoletnia Klara modli się codziennie za kolegę, który nie bierze udziału w lekcjach religii, bo pochodzi z rodziny niewierzącej. Zosia (13 lat) od kilku lat modli się w intencji piosenkarki Dody – dopowiada Agnieszka, żona Piotra.
Piotr: – Dzieci odkrywają, że Pan Bóg jest nie tylko tym, który osądza grzechy, ale też kimś, kto wysłuchuje. Że można Mu wszystko powierzyć, bo dla Niego to, co dotyczy człowieka, jest zawsze ważne.
Warto wspomnieć, że kształtowanie się obrazu Boga na podstawie relacji z rodzicami jest o tyle naturalne, że posługuje się nim… sam Pan Bóg. W Księdze Izajasza (49,15) czytamy: „Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie”.
Dziecko zaczyna lepiej rozumieć, na czym polega miłosierdzie Boga, kiedy jego modlitwy zostają wysłuchane. – Mój ojciec od roku ciężko choruje – opowiada Agnieszka. – Często spotyka się z arogancją ze strony lekarzy. Dzieci widzą, że dziadek cierpi nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Najmłodszy, siedmioletni Franek modlił się codziennie o to, żeby doktor był dla dziadka miły. I ojciec po kolejnej wizycie powiedział, że to nieprawdopodobne, ale ten sam lekarz potraktował go grzecznie, uprzejmie, poprosił o wyniki badań, których przedtem nie chciał widzieć. Cieszy się, że przyniosła to prosta modlitwa dziecka. Nasze wspólne domowe modlitwy zaowocowały też tym, że starszy synek, dziewięcioletni Antek nie bał się pójść do spowiedzi. Wiedział, Kogo w niej spotka – mówi Agnieszka.
Jak opowiadać dzieciom o Bogu? Na pewno nie w formie wykładu. Najważniejszym rekwizytem okazuje się… rodzinny stół. – Nie przypadkiem w chrześcijaństwie tyle ważnych rzeczy dzieje się właśnie wokół wspólnego spożywania posiłków, żeby tylko wspomnieć ustanowienie Eucharystii – wskazuje Piotr. – Przy stole zawsze staramy się rozmawiać tak, aby dzieci mogły wszystko zrozumieć. Co się zdarzyło w szkole, co w domu, co się udało, a co nie, co nas poruszyło, zadziwiło czy zasmuciło. Jeśli podejmujemy temat wiary, uważamy z Agnieszką, żeby nie dawać na wszystko gotowych odpowiedzi. Bo wiara jest najbardziej fascynująca wtedy, gdy sam ją odkrywasz, gdy coś cię zaskakuje. Najlepiej więc, wykorzystując naturalną ciekawość dziecka, naprowadzić je na samodzielne odkrycia i prowokować do zadawania pytań. A kiedy nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć na jakąś wątpliwość, razem zaglądnąć do Biblii czy katechizmu.
Okazja do pokazania, kim jest Bóg, zdarza się nie tak rzadko. Piotr: – Dziecko skarży się np. na koleżankę. Mówię wtedy, że też mam wokół siebie ludzi, których nie darzę sympatią, ale Pan Jezus umarł za wszystkich i wszystkich kocha.
Daję, abyś dał
W jaki sposób wyjaśnić dziecku, żeby nie bało się Boga? „Biskup od dzieci”, Antoni Długosz z Częstochowy, podkreśla, że istotne jest nie tyle co się mówi, ale jakim się jest rodzicem. – Człowiek kształtuje swoją postawę wiary do siódmego roku życia – tłumaczył dwa lata temu w rozmowie z „Tygodnikiem Powszechnym”. – Jeżeli dziecko nie doświadcza przy rodzicach bezpieczeństwa, nie doznaje miłości i akceptacji, jeśli rodzice nie uczestniczą w jego radościach i smutkach, to w rozwoju religijnym może nastąpić patologia. Dziecko wyobraża sobie Boga wedle cech, jakie zauważa u rodziców. Jeżeli, a tak często bywa, rodzice straszą Bogiem, i to jeszcze infantylnie, mówiąc, że „Bozia się pogniewa”, dziecko oprze swoją postawę wobec Boga na tresurze, a nie miłości.
W tym kontekście bp Długosz wspominał historię Sartre’a, którego dziadkowie często straszyli Bogiem. Przyszły wielki filozof i pisarz potknął się kiedyś i rozlał na dywan atrament. Jak wspominał, zadziałał w nim mechanizm: źle zrobił, więc Bóg go ukarze. I usunął Boga ze swego życia. – Ale to nie było doświadczenie prawdziwego Boga, tylko Jego karykatury – wyjaśniał biskup.
O. Grzegorz Prus również podkreśla rolę rodziny w prawidłowym formowaniu się u dziecka obrazu Pana Boga. Widać to także niestety na przykładach negatywnych. – W ostatnich latach pogłębia się kryzys rodziny – zauważa duszpasterz ze Skałki. – Nie należy uogólniać, ale czasem widzę, że na kontakt z Panem Bogiem rzutuje brak dobrego kontaktu z ojcem w dzieciństwie. Jeśli był on kimś nieobecnym albo bardzo surowym, nigdy nie przytulał (nie mówiąc już o przypadku, gdy pił i bił), nie pozostaje to bez wpływu na wiarę dziecka.
W dziecku może się wtedy wykształcić poczucie, że musi ciągle zasługiwać na uwagę i łaskę Pana Boga. W rezultacie ukształtuje się u niego „kupiecka duchowość typu do ut des (daję, abyś dał)”. Ale sytuacja ta nie jest nieodwracalna. – Nad uzdrowieniem swojego spojrzenia na Boga można pracować – mówi o. Prus. – Najpierw trzeba oczywiście zdefiniować przyczyny problemu. Ale uważałbym na to, żeby nie psychologizować zanadto kontaktu z Panem Bogiem, bo grozi to tym, że będziemy chcieli Go dostosować do naszych teorii. Istota sprawy leży w sercu i duszy. Potrzeba procesu rozwoju duchowego, wytrwałej modlitwy, kierownictwa duchowego i po prostu łaski Bożej. Rozmiękczyć taką skorupę może tylko cnota ufności. Nieraz radzę: módl się do Matki Bożej, żebyś potrafił zaufać Jezusowi.
Dopust Boży
Z małym katechizmem, sformułowanym przecież przez człowieka, można sobie jako poradzić. Ale co począć, jeśli źródłem lęku przed surowością Boga stanie się Jego Słowo? Weźmy tylko jeden przykład. „Ja wszystkich, których kocham, karcę i ćwiczę. Bądź więc gorliwy i nawróć się!” – mówi Chrystus w Apokalipsie św. Jana (3,19).
– Kiedy kogoś kochasz, czasem go karcisz – tłumaczy Piotr Szular. – Bo dbasz o to, żeby stawał się lepszy. Skarcenie może być słowem, może polegać na wskazaniu drogi, może być karą, ale zawsze będzie służyło większemu dobru. Wyrwanie z błędu nieraz może się dokonywać przez cierpienie.
Ojciec Grzegorz Prus: – Pan Bóg czasem prowadzi człowieka zupełnie inaczej, niż on by sobie to wyobrażał. Czasem dopuszcza doświadczenie, które pomaga się uwolnić od pewnych fałszywych wyobrażeń. I znowu Pana Boga można tu porównać do ojca i matki, którzy stawiają przed dzieckiem wymagania, wykuwając jego charakter. Przecież pozwolenie dziecku na wszystko uniemożliwiłoby jego rozwój.
Ale jak odpowiedzieć dziecku na pytanie, czy cierpienie, które przeżywa, jest zesłaną przez Boga karą za grzechy? – Cierpienie wiąże się z tajemnicą, której nie potrafię zrozumieć ani wytłumaczyć – mówi Piotr Szular. – Tym bardziej, kiedy widzę cierpienie małego, niewinnego dziecka… Mogę tylko wskazać na Pana Jezusa, któremu Bóg Ojciec nie oszczędził cierpienia, mimo że tak bardzo Go kochał. Cierpienie jest wpisane w nasze życie i łączy się z grzechem, ale to nie dziedzina prostych odpowiedzi. Ponieważ tego nie zrozumiemy, jedyne, co możemy zrobić, to wzorem Chrystusa ofiarować cierpienie w intencji innych, włączając się w Jego misję.
Cierpienie jest potrzebne
Cytat z Apokalipsy budzi lęk, ponieważ boimy się cierpienia i nie chcemy, żeby Bóg nam je zadawał. O. Grzegorz Prus wskazuje jednak, że należy zastanowić się, co oznacza sformułowanie o karceniu. – Czy to akt czynny Pana Boga, czy raczej dopuszczanie przez Niego pewnych wydarzeń w życiu człowieka? – pyta paulin. – To znowu dziedzina tajemnicy. Spójrzmy na mistyków: to ludzie osiągający niebywały poziom życia duchowego, a jednocześnie doświadczający „nocy ciemnej”, absolutnego cierpienia wiążącego się z poczuciem opuszczenia przez Boga. Niektórzy umierają wskutek śmiertelnej, bolesnej choroby, jak Bernadeta Soubirous czy siostra Faustyna. A co powiedzieć o historii męczenników chrześcijańskich, od starożytności po czasy nam współczesne, o ich ogromnych cierpieniach przeżywanych dla Chrystusa?
Według paulina przekonanie, że ludzkie cierpienie jest do czegoś w świecie potrzebne, mieści się właśnie w kategorii sprawiedliwości. – Być może pewna suma dobrowolnie przyjętego cierpienia potrafi zrównoważyć jakieś zło – mówi duszpasterz. – Św. Paweł powiedział, że w swoim ciele „dopełnia braki udręk Chrystusa (Kol 1,24). To może oburzać, ale Apostoł chciał podkreślić w ten sposób, że cierpienie jest do czegoś potrzebne. Czasem myślę, że dopuszczając cierpienie, Pan Bóg bardzo ryzykuje, że człowiek zwątpi. Ale dzięki Jego łasce miłość w człowieku choćby na włosku, ale się utrzyma. Karcenie rozumiem więc jako dopust Boży, który ma pewien cel, tak jak cel miała męka Chrystusa. Pan Bóg ma swoje drogi i może na różne sposoby człowieka nawrócić. Może niektórzy zamiast w czyśćcu mogą odpokutować grzechy już na ziemi?
***
Zastanawiając się więc nad tym, kim jest Pan Bóg i jak opowiedzieć o tym dzieciom, trzeba uważać na dwie skrajności. On nie jest bezwzględnym sędzią, ale też nie dobrotliwym staruszkiem, który de facto na wszystko pozwoli, jeśli odpowiednio z Nim porozmawiamy.
Prawo Boże nie jest kodeksem karnym, ale narzędziem do budowania miłości. Z drugiej strony: miłość wiąże się z przyjęciem zasad. A zasady – jeśli zostaną złamane – z konsekwencjami. Ale sprawiedliwość Boga nie polega na mściwości: On przecież nie wypomina: „A widzisz, a nie mówiłem?”, ale odpuszcza, mówiąc: „Idź i nie grzesz więcej”.
współpraca Tomasz Ponikło
Oceń