List do Rzymian
Narzeczeni, ślubując sobie przy ołtarzu miłość, najczęściej myślą o uczuciu. A przy ołtarzu nie ślubuje się uczucia, tylko postawę miłości. Nie można o tym zapominać.
Katarzyna Kolska: Ilu ślubów udzielił ojciec w swoim życiu?
Maciej Soszyński OP: Nie liczyłem, ale mam poczucie, że sporo. W sezonie ślubnym muszę się pilnować, żeby nie mieć w sobotę dwóch ślubów, chociaż nie zawsze mi się to udaje.
Czy błogosławiąc związek małżeński, ma ojciec poczucie, że daje tym młodym jakiś bilet, który gwarantuje im udane życie?
Nie. Dlatego, że nie jestem dawcą. Jestem jedynie świadkiem tego, co oni sobie wzajemnie chcą ofiarować. Nie mam też poczucia, że podczas liturgii sakramentu małżonkowie dostają amulet, który ich uchroni przed wszelkimi kryzysami, zdradami, niebezpieczeństwami, niewiernościami.
Skoro sakrament małżeństwa nie daje takiej gwarancji, to może właśnie dlatego wielu młodych ludzi mówi, że nie ma znaczenia, gdzie wezmą ślub: w kościele czy w urzędzie?
Jeżeli ktoś jest osobą wierzącą, żyje we wspólnocie Kościoła i ma realną relację z Panem Bogiem, to czymś oczywistym i naturalnym będzie dla niego zawarcie sakramentu małżeństwa, który jest kolejnym etapem na drodze realizacji powołania człowieka.
Zarówno ślub zawierany w kościele, jak i ten w urzędzie jest rodzajem umowy społecznej: mężczyzna i kobieta obiecują sobie, że chcą być do końca życia razem. Tyle tylko, że dla ludzi wierzących ma to głębszy sens, gdyż odnoszą te słowa do swojej wiary, do relacji z Panem Bogiem, który jest źródłem ich miłości. To przecież Bóg uzdolnił nas do miłości do drugiego człowieka. Tego namysłu nie ma przy zawieraniu ślubu cywilnego. Na tym polega różnica. Natomiast ani ślub zawierany w kościele, ani ten w urzędzie nie chronią ludzi przed niebezpieczeństwami związanymi ze wspólnym życiem.
Wielu młodych ludzi mówi: nie potrzebujemy papierka, który zadekretuje naszą miłość. My się kochamy!
I mądrze mówią.
Po tym zdaniu pojawia się zaraz kolejne: nie musimy iść do kościoła, żeby tę naszą miłość przyklepać przy ołtarzu.
Tu nie chodzi o papierek. Tu chodzi o decyzję. Za tym stwierdzeniem „my nie chcemy mieć papierka”, „my nie chcemy iść do kościoła”, „nie chcemy zawrzeć sakramentu małżeństwa”, nie stoi lęk przed formalnością, tylko przed decyzją.
Przyzna ojciec, że słowa „Nie opuszczę cię aż do śmierci” mogą przestraszyć, gdy się je wypowiada.
Oczywiście, że tak. Ale każda decyzja łączy się z jakimś wyborem. Słowo decidere znaczy odcinać. Zatem dokonując wyboru, odcinam inne możliwości, fantazje, że z tą kobietą będę dziesięć lat, a z tą będę pięć, a może mi się uda, a może mi się nie uda. Małżeństwo, czy to cywilne, czy kościelne, oznacza dokonanie wyboru. Niektórzy się tego boją i mówią: To my wolimy tak spokojnie, bez papierków, obrączek, deklaracji, nacisku. Fundują sobie rzeczywistość permanentnego życia na walizkach, które w każdej chwili można spakować i wyjechać z tego związku.
Mówimy, że sakrament to „znak widzialny łaski niewidzialnej”. Jaką więc łaskę otrzymują ci, którzy zawierają sakrament małżeństwa, i jakiej łaski pozbawieni są ci, którzy z tego sakramentu rezygnują?
Człowiek wierzący w inny sposób będzie przeżywał różne kryzysy, co nie znaczy, że będzie przed nimi chroniony. Ale będzie miał możliwość odwołania się do mocy tego sakramentu i w imię wierności będzie gotów przeżywać swoją relację z drugą osobą.
To może zapytajmy, czym jest sakrament małżeństwa?
Sakrament małżeństwa jest życiem mężczyzny i kobiety. Od chwili jego zawarcia każdy gest, każda decyzja, każda bliskość jest sakramentem. Kiedy jakiś mężczyzna jest księdzem? Wtedy, kiedy odprawia mszę, spowiada i chrzci dziecko? Nie. On jest księdzem 24 godziny na dobę. Wszystko, co robi, robi jako ksiądz. Dokładnie tak samo jest z sakramentem małżeństwa: mąż i żona 24 godziny na dobę są małżeństwem – bez względu na to, czym się zajmują, gdzie są, jak się czują i co myślą. Wszystko, co robimy, jest widzialnym znakiem niewidzialnej łaski. Przypomina mi się tu przypowieść Pana Jezusa o winnym krzewie, że to jest trwanie. Sakrament małżeństwa jest trwaniem w Jezusie jako mąż i żona, jako jedność. Ale sakrament to też tajemnica, bo już samo to słowo odnosi nas do tajemnicy. Jak to jest możliwe, że mężczyzna i kobieta opuszczają ojca i matkę i stają się jednym ciałem? Jak to jest możliwe, że obcy ludzie decydują się na wspólne życie i chcą w tym życiu trwać? Tajemnica.
Sakrament małżeństwa jest też pragnieniem jedności, bycia darem dla kogoś i wzrastaniem. W małżeństwo nie wchodzi się gotowym, tylko się w nim dojrzewa – jako mężczyzna, jako kobieta, jako chrześcijanin, jako mąż, jako żona.
Niektóre pary zawierają sakrament małżeństwa bez głębszej refleksji nad tym, w czym uczestniczą. Przychodzą do kościoła, bo będzie ładna uroczystość, piękna biała suknia, bo to tradycja, bo wypada, bo babcia tak chciała, bo rodzicom zależało. Motywacje raczej płytkie.
Im jestem starszy, tym ostrożniej odnoszę się do reglamentowania sakramentu małżeństwa dla tych, którzy są wtajemniczeni, i dla tych niewtajemniczonych. Oczywiście, jest to trudne, kiedy czujemy, że narzeczeni stojący przy ołtarzu naprawdę nie wiedzą, w czym uczestniczą. Ale przez to dajemy też dowód naszej wiary, że nie my jesteśmy ostatnią instancją związaną z łaską tego sakramentu. Nie wiemy, jak łaska sakramentu na tych ludzi zadziała. I bez względu na ludzkie motywacje sakrament pozostaje sakramentem.
Zachęca ojciec młodych ludzi, którzy żyją w wolnych, niesformalizowanych związkach, by połączyli się sakramentem małżeństwa?
Nie zachęcam. To musi być ich decyzja. To oni muszą poprosić o ten sakrament. Nigdy nikomu nie mówię: „Wiecie co, dobrze by było, gdybyście wzięli ślub w kościele”. Jeśli ktoś żyje w związku cywilnym, nie ma żadnej przeszkody do zawarcia sakramentu małżeństwa, przyjmuje księdza po kolędzie, czyli daje jakoś wyraz temu, że uczestniczy w życiu Kościoła, to mnie jako duszpasterzowi przychodzi do głowy inne pytanie: A czy wam nie brakuje sakramentów? Eucharystii, spowiedzi? Dlaczego się skazujecie na to, żeby żyć na obrzeżach tego Kościoła?
Towarzyszę teraz pewnej parze, która po 15 latach związku cywilnego zdecydowała się na zawarcie sakramentu małżeństwa. Dojrzewali do tego, jedna strona szybciej, druga wolniej. W końcu przyszli i powiedzieli: Ojcze, jesteśmy gotowi, świadomie możemy teraz powiedzieć, że tego chcemy.
Narzeczeni podczas przysięgi małżeńskiej ślubują sobie miłość, wierność, uczciwość małżeńską i że będą razem aż do śmierci. Wydaje się, że to tak niewiele, cztery słowa, w których mieści się całe życie.
Trzeba mieć ogromną wiarę, żeby to wypowiedzieć. Czasami nawet mówię, że trzeba być niespełna rozumu, bo to szaleństwo. Dlatego, między innymi, tak bardzo potrzebny jest czas narzeczeństwa i dobre przygotowanie do sakramentu małżeństwa. Żeby wszystko spokojnie przemyśleć, przemodlić i zastanowić się nad tym, co będziemy sobie obiecywali.
Będą sobie obiecywali miłość.
Tylko że najczęściej, ślubując sobie miłość, myślą o uczuciu. A przy ołtarzu nie ślubuje się uczucia, tylko postawę miłości. Jeśli ktoś nie wie, co to jest postawa miłości, to musi przeczytać 13 rozdział Listu do Koryntian, w którym św. Paweł mówi, że miłość jest cierpliwa, łaskawa, że nie zazdrości, nie szuka swego, nie pamięta złego. Nie możemy przecież od kogoś wymagać permanentnego uczucia miłości, zakochania. To tak, jakbyśmy sobie ślubowali, że będziemy każdego dnia zadowoleni i radośni. Możemy być smutni, możemy być zapłakani, ale to nie znaczy, że nie będziemy kochać. Jest takie piękne powiedzenie, które mówi, że gotowy do małżeństwa jest ten, kto jest w stanie być darem dla drugiej osoby.
A co by ojciec powiedział o wierności?
Warto pamiętać o tym, że wierność jest cechą Pana Boga, a nie człowieka. Bo człowiek z natury jest narażony na niewierność. Dlatego mówię narzeczonym podczas spotkań przygotowujących ich do zawarcia sakramentu małżeństwa, by potraktowali wierność jako sposób życia, jako wybór: nawet jeśli będzie to dla mnie czasami trudne, mimo wszystko chcę być przy tobie.
Każda miłość zdaje egzamin z wierności. Co nie znaczy, że każde małżeństwo musi doświadczyć zdrady. Bez względu na to, czy żyjemy w kapłaństwie, czy w małżeństwie nie raz po latach reflektujemy się, że musimy odnowić swoją wierność, swoją przynależność do tego drugiego człowieka, do Pana Boga. Ta wierność karmi się słowami Pana Jezusa o tym, że kto jest wierny w małych rzeczach, to i w wielkich będzie wierny.
Ślubujemy też uczciwość małżeńską, która często jest utożsamiana jedynie z wiernością.
To błędne myślenie, gdyż uczciwość małżeńska to nie tylko kwestia zdrady, ale i życia w prawdzie. Mówisz drugiej osobie: Masz prawo do mojego życia, do mojej historii. Co nie jest oczywiście równoznaczne z ekshibicjonizmem, bo każdy człowiek może mieć swoją dobrze przeżywaną tajemnicę.
Uczciwość małżeńska to decyzja, że nie będę ukrywać niczego przed swoim współmałżonkiem, że będę z nim rozmawiał o wszystkim, co dotyczy naszego małżeństwa. O naszej intymności, o współżyciu, o dzieciach, o tym, jak się czuję, kiedy idę do teściów, o naszej pracy, zarobkach, znajomościach, przyjaźniach, kłopotach, długach. Jeśli w małżeństwie nie będzie tej podstawowej płaszczyzny zaufania, to trudno razem coś budować.
I to aż do śmierci…
To może brzmieć jak wyrok, ale jednocześnie to jedno z najpiękniejszych zdań, jakie można powiedzieć i usłyszeć. Czego bowiem pragnie ktoś, kto jest zakochany? Żeby to się nigdy nie skończyło. Tak właśnie ma być w małżeństwie.
Tyle tylko, że to zdanie narzeczeni wypowiadają, jak słusznie ojciec zauważył, wtedy, gdy są w sobie bardzo zakochani, są piękni, młodzi, zdrowi, nie myślą o tym, że za 30 lat nie będą już ani tak piękni, ani tak w sobie zakochani, może będą chorzy, może jedno będzie potrzebowało opieki drugiego.
Właśnie dlatego te słowa są tak ważne i tak piękne. Mówiąc o opuszczeniu, nie myślę tylko o zdradzie, o fizycznym opuszczeniu. Można kogoś opuścić, nawet mieszkając z nim pod jednym dachem i sypiając w jednym łóżku. I to psychiczne opuszczenie jest nieraz o wiele trudniejsze niż zdrada. Taka samotność pcha ludzi w alkohol, w pornografię, w hazard. Mają poczucie winy, że nie podołali, że nie są zdolni zrealizować tego, co komuś obiecali. Czasami trwa to miesiącami, czasem latami. A niejednokrotnie wystarczyłaby rozmowa, powierzenie siebie drugiej osobie z nadzieją, że ona mnie wysłucha, przyjmie mnie w tej mojej biedzie i niedoskonałości. Taka rozmowa nie rozwiąże wszystkich problemów, z którymi ktoś się boryka, ale spowoduje, że ten człowiek ma się gdzie schronić. Instytucja małżeństwa to jest schronienie dla naszego życia – wtedy łatwiej wychować dzieci i łatwiej być w tym małżeństwie.
Ale w chwilach kryzysu może się pojawić żal i pretensja do Pana Boga: powierzyliśmy Ci przy ołtarzu nasze wspólne życie, a jednak nie uchroniłeś naszego związku przez zakrętami, trudnościami, porażkami.
Mówiłem już o tym, że sakrament to jest tajemnica. Przypomina mi się w tym momencie Hiob, który żył sprawiedliwie i służył Bogu, a mimo to Pan Bóg mocno go doświadczył. Hiob wszystko stracił.
Nie wiemy, dlaczego człowiek dobry, szlachetny, żyjący sakramentami umiera na raka. Nie wiemy, dlaczego dzieci zapadają na śmiertelne choroby i umierają. Rodzi to nasz zrozumiały bunt. Ale na tym polega heroizm wiary. Sakrament małżeństwa nie jest niestety polisą na bezpieczne życie.
Ale pozwala inaczej spojrzeć na życiowe trudności.
I wyprowadza w przestrzeń wiary. Posłużę się tu przykładem człowieka, który powraca do konfesjonału wciąż z tymi samymi grzechami. Ktoś z boku mógłby powiedzieć: Panie, daj pan sobie spokój, to w ogóle nie ma sensu, niech pan się zdecyduje albo nie chodzi do tej spowiedzi. A on wie, że za każdym razem, kiedy wyznaje grzechy, odnawia swoją relację z Panem Bogiem. Dokładnie tak samo jest w sakramencie małżeństwa: świadomość tego, że przed Panem Bogiem powiedzieliśmy sobie o naszych największych pragnieniach, powoduje, że w momencie jakiegoś trudu po raz kolejny mówimy, że my chcemy być razem w imię Jezusa Chrystusa. Chciałbym tę naszą rozmowę zakończyć fragmentem Listu do Efezjan, w którym święty Paweł tak pisze o małżeństwie, o relacji między kobietą a mężczyzną: „Mówię wam, że to jest tajemnica wielka, w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła”. Sakrament małżeństwa to faktycznie wielka tajemnica. To podwójne odniesienie jest niesamowite – św. Paweł mówi o relacji Chrystusa do Kościoła. A na czym ta relacja polega? Kościół permanentnie robi Panu Jezusowi złą robotę, permanentnie jest krnąbrny, niewierny, ale nawracający się, na czworakach, może nieraz pełzający, ale przy Panu Jezusie. Jaki jest Pan Jezus? Niezmienny. On nieustannie, z tą samą miłością ten Kościół przygarnia. I jeśli odniesiemy to do sakramentu małżeństwa, to nagle oddychamy powietrzem łaski sakramentalnej, że my już nie tylko z siebie, ale i z Pana Jezusa czerpiemy. Mamy do tego prawo. Mamy się gdzie podziać z tą naszą słabością. Panie Jezu, Ty znasz nasze serca, ty znasz nasze pragnienia, Ty wiesz, czego my pragniemy i w imię Jezusa Chrystusa ślubujemy sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską.
Oceń