Stary, za chwilę tu kojfniesz
fot. al ghazali / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Drugi List do Koryntian

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 59,90 PLN
Wyczyść

W Atlancie jechaliśmy kiedyś autobusem olimpijskim. Kierowca nagle stanął w szczerym polu i powiedział: „Nie wiem, dokąd mam jechać”. Dlatego wkurza mnie, gdy ktoś mówi, że w Warszawie jest przebudowa i kibice nie dojadą na stadion. To ich podwieźmy.

Anna Sosnowska: Co sport ma w sobie, że tak pana rozpala i fascynuje?

Tomasz Zimoch: Sport nie jest oderwany od rzeczywistości, nie jest oazą w naszym zwariowanym świecie, a jednak porywa. Bo w sporcie jest coś z kobiety…

Z kobiety?

Tak. Piękno, urok, wdzięk, emocje. Kobiety potrafią doprowadzić mężczyzn zarówno do łez, jak i do stanu uniesienia. Sport tak samo. Jest w nim też coś z fantastycznego filmu czy genialnej książki. Ale to wbrew pozorom jeszcze mało. Sport przede wszystkim jest nieprzewidywalny. Jeśli raz przeczytamy książkę, to już wiemy, jak ona się zakończy. Sztuka teatralna może być inaczej zagrana przez aktorów, jednak treść i sens pozostają takie same. Obraz namalowany zachwyca, ale nic się do niego nie doda. A w sporcie nie ma czegoś takiego, co się powtarza. W nim jest więcej zwrotów akcji niż u Hitchcocka. Ta sinusoida emocji ciągle opada i wzrasta, to krzywa jak na giełdzie, zwiastująca hossę albo bessę. I to jest w sporcie takie fajne.

Rywalizacja też jest fajna?

Ale sport przecież nie ogranicza się jedynie do rywalizacji. Kiedy się patrzy na grę takiej Barcelony, to coś pięknego. Kilka lat temu oglądałem w warszawskiej Zachęcie film poświęcony francuskiemu piłkarzowi uważanemu za wybitnego gracza. W tym filmie Zinedine Zidane był przedstawiony w trakcie meczu, podczas którego śledziło go wiele kamer. Kiedy to oglądałem, nabrałem przekonania, że sport, ten z najwyższej półki, to prawdziwa sztuka. Dlatego nie zgadzam się ze zdaniem, które usłyszałem ostatnio z ust feministek, że sport jest dla hołoty.

Łatwo wyciągnąć taki wniosek, kiedy się widzi relacje z kibolskich rozbojów.

W taki sposób zachowują się ci, którzy nie rozumieją ducha sportu. Jasne, że sport wyzwala emocje. Ale sport też jednoczy. Ta rywalizacja, która się przenosi na trybuny, jest czymś innym niż rywalizacja w polityce. Tu nie chodzi o to, żeby kogoś upokorzyć. Sportowa rywalizacja wynika z tego, że się z kimś czy z czymś identyfikujemy. Na mecz piłkarski Realu z Barceloną przyjdzie sto tysięcy widzów. Do kina czy teatru sto tysięcy osób już nie wejdzie.

Mówi pan o jakimś szczególnym poczuciu wspólnoty?

O właśnie. Weźmy znowu taką rywalizację Barcelony z Realem Madryt. Przecież ona wykracza daleko poza granice Hiszpanii. I z tego rodzą się bardzo ciekawe spotkania, ludzie dyskutują o grze tych drużyn. To jest także fenomen sportu.

Francuska socjolożka Martine Segalen mówi, że mecz może być wielką metaforą życia, bo „przedstawia symboliczny skrót dramatów i etapów, które składają się na ludzką egzystencję”. Podpisuje się pan pod tym?

Tak rzeczywiście jest. Gdyby prześledzić kariery poszczególnych zawodników, to są tam sukcesy, porażki, załamania – nieprawdopodobne przeżycia. Choćby taka sylwetka Adama Małysza czy Justyny Kowalczyk. Boleję nad tym, że Polacy, wbrew pozorom, tak mało znają Adama Małysza.

Ale przecież to nasza duma narodowa, bohater wielu okładek.

Owszem, jest popularny, ale absolutnie zasługuje na większe przybliżenie. Co wiemy o Adamie Małyszu poza tym, że skakał? Co wiemy na przykład o jego przeżyciach wewnętrznych, związanych z całą karierą, o jego wzlotach, upadkach? Niewiele.

Niektórzy by chcieli, żeby sport był takim oderwaniem od codziennego życia, zapomnieniem na kilkadziesiąt minut. Traktują sportowe rozgrywki jak bajki, w których wszystko jest idealne, krystalicznie czyste.

Może takie myślenie bierze się stąd, że jednak w sporcie obowiązuje zasada fair play, a w życiu niekoniecznie?

Nam się tylko wydaje, że walka sportowa jest oparta na szlachetnych założeniach, tymczasem sport ma też swoje ułomności. W sporcie się oszukuje. Ba, w sporcie uczy się oszukiwać. W siatkówce zawodnicy, którzy przy blokowaniu ataku dotknęli piłki, zachowują się tak, jakby to się nie wydarzyło. Wywierają w ten sposób presję na rywala i sędziów. Do tego zawodników się odpowiednio szkoli – mają pokazać swoim gestem, miną, że tej piłki nie dotknęli. O dopingu nawet nie będę mówił.

A jak to jest z obiektywizmem komentatora sportowego? Da się trzymać kciuki za wszystkich równo?

To jest trudne, tak jak trudne jest w ogóle samo zdefiniowanie obiektywizmu. Sprawozdawca sportowy nie jest wybrańcem narodu, który ma temu narodowi przekazywać nieprawdopodobne historie. Sprawozdawca to w pewnym stopniu też kibic. Jego obiektywizm polega na tym, że nie może przekroczyć pewnej granicy, to znaczy musi podać podstawowe informacje, wynik. Proszę mi wierzyć, gdy Polak będzie słabszy od przeciwnika, to ja nie powiem, że był lepszy. Ale nieraz sprawozdawca musi się choćby przez chwilę identyfikować z danym zawodnikiem, bo jak mam mówić o Justynie Kowalczyk, jeśli się nie wczuję w jej walkę? Kiedy jednak Justyna przegra z Marit Bjoergen, nie powiem też – niestety, kibice to czasem robią – że Bjoergen wygrała niezasłużenie.

Wszystko to dzieje się na takich emocjach, że trudno przekazywać je beznamiętnie. Podejrzewam, że nawet wizytę papieża relacjonowałbym równie emocjonalnie.

Chciałby pan coś takiego zrobić?

Zawsze o tym marzyłem, słowo daję. Rozumiem rangę takiego wydarzenia, jak papieska pielgrzymka, jednak wiele razy się zastanawiałem, dlaczego te relacje są takie strasznie poważne, dlaczego nie można powiedzieć np. o tym, co papież zrobił, albo że na sutannie ma jakąś plamkę? Szukam absurdalnych przykładów, ale z przyjemnością bym tego spróbował.

Może jeszcze kiedyś nadarzy się okazja…

Marzyłem o tym głównie wtedy, kiedy Polak był papieżem.

Wróćmy do sportu. Kiedy relacjonuje pan widowisko bez udziału Polaków, też ma pan swojego faworyta?

No jasne. Często serce bije mi szybciej na widok jakiejś drużyny czy zawodnika, któremu kibicuję. Uwielbiam patrzeć na sprawozdawców południowoamerykańskich, nawet jeśli ich nie rozumiem. Czasem trudno usłyszeć, kiedy kończą jedno zdanie, a zaczynają następne. Ale to pokazuje, że sport nie może być beznamiętny! Wróćmy do porównania z kobietą. O kobiecie też nie da się mówić obiektywnie, nie da się o niej mówić bez emocji. Dlaczego mielibyśmy tego wymagać od sprawozdawcy sportowego?

Złość też pan czasem czuje? Wścieka się pan, że coś poszło nie tak, że ktoś zawalił?

Zdarzało się. W sporcie porażka jest oczywista, ktoś musi przegrać, a ktoś wygrać. Ale jeżeli widzę, że sportowiec czy dany zespół nie podchodzi do tego serio, nie gra na poważnie, to nie tylko lekceważy siebie, swoją drużynę i rywala, ale lekceważy także kibiców, w tym i mnie, żuczka sprawozdawcę. Nigdy nie będę zły, kiedy ktoś przegrał, choć zrobił wszystko, co mógł. Nie każdy będzie Picassem, a jeśli ktoś próbuje mu dorównać, to mu powiem: stary, Picasso to był mistrz, ty nim nie jesteś, ale coś w sobie masz. Ktoś może nie jest Bońkiem, ale ma jego zadziorność i na miarę swoich możliwości zagrał dobrze. Jeśli jednak zawodnik oddaje pole, spaprał coś ewidentnie, to się złoszczę. Teraz trochę mniej, bo staram się pamiętać, że to tylko sport. Chociaż z drugiej strony chciałoby się powiedzieć, że to właśnie sport, więc nie powinno się odpuszczać.

Jak się pan czuje po relacji z jakiegoś wydarzenia sportowego? Słuchając pana sprawozdań, miałam wrażenie, że pan sam biegnie wtedy emocjonalny maraton.

To są sprawy, które nie interesują kibica. Kibic chce od sprawozdawcy informacji. Ale często człowiek jest wypluty. Emocjonalnie nie przechodzi się tak szybko w stan zerowy, człowiek tym żyje, myśli o tym jeszcze przez wiele godzin, boli go wszystko, a ból nóg po takim relacjonowaniu jest ogromny. Nie można też zasnąć, nieraz nie śpi się całą noc. Może to głupie, ale tak to wygląda.

Nie chcę z siebie robić cierpiętnika, bo ja swój zawód bardzo lubię, wręcz kocham, więc to przyjmuję z pokorą. A może też mnie, grzesznikowi, zostanie to policzone chociaż jako częściowa pokuta.

Zdarzyło się panu stracić głos?

Tak, kilka razy coś takiego mi się przytrafiło, choć staram się nad tym panować i ćwiczyć. Podczas meczu Francja–Brazylia na mistrzostwach świata w 1986 roku. Stadion Jalisco. Guadalajara, czterdzieści stopni ciepła, mecz rozgrywany w południe, stadion odkryty, a sprawozdawca wcale nie ma komfortowych warunków na takich wielkich imprezach. Słońce, duchota, jeszcze dogrywka i rzuty karne. (Kto pamięta, że Platini nie strzelił wtedy karnego?) Po tym meczu straciłem głos. Na szczęście do kolejnego było kilka dni. Podobną przygodę miałem podczas mistrzostw świata w Korei. Tam uratował mnie lekarz reprezentacji. Dał mi specjalne tabletki, które trochę pomogły moim strunom głosowym.

Wielu kibiców ogląda widowiska sportowe w telewizji, ale mają wyłączony dźwięk, bo chcą słuchać pańskiego sprawozdania.

W tej chwili transmisja telewizyjna, jeśli chodzi o technikę, osiągnęła już taki poziom, że nie wiadomo, co jeszcze można wymyślić, a świat przecież ciągle idzie do przodu. Kamera zagląda zawodnikowi nie tylko w oczy, ale i w duszę! Mikrofony ustawione przy boisku czy arenie ściągną niemal każdy dźwięk. Jeżeli kibice chcą jeszcze dodatkowo posłuchać takiego wariata jak ja, to może brakuje im emocji, tego, żeby poczuć, jak pachnie stadion, wyobrazić sobie, jaka tam panuje atmosfera. Dlatego kiedy słyszę, że ludzie tak robią, odbieram to jako ogromny komplement pod swoim adresem.

Kiedy próbuję sobie wyobrazić pana pracę w czasie relacjonowania meczu, to wydaje mi się, że obok emocji także umysł pracuje na najwyższych obrotach. Musi mieć pan w głowie coś na kształt skanera: uważnie obserwować rozwój sportowej akcji, reakcje piłkarzy, zachowanie kibiców, wyłapywać niuanse, trafnie wyczuwać nastroje.

Skaner to dobre określenie, bo tak to wygląda. Przy obecnym rozwoju środków komunikacji i dostępie do informacji każda relacja dziennikarza w radiu to ogromne wyzwanie. Zatem rzeczywiście przewijają mi się w głowie takie paski. Jeden to przekazanie informacji; drugi – kontrolowanie tego, co mówię; trzeci pasek to są stany emocji, także moich. Kilkakrotnie buzowały we mnie tak mocno, że musiałem sobie powiedzieć: stary, już jesteś na takiej orbicie, że za chwilę tu kojfniesz.

Nie wspomniał pan o jeszcze jednym pasku – wyobraźni.

Być może to jest pasek podstawowy, bo mój przekaz bierze się także z fantazji, z tego, w jaki sposób przedstawię to, co widzę. Niech pani spróbuje w kilku zdaniach opisać widok za oknem i zrobić to w taki sposób, jakby słuchała tego osoba niewidoma. Nie wystarczy powiedzieć, że leje, są bloki i parking. Bo co to znaczy, że leje? Jakie są te bloki? Ktoś kiedyś użył fajnego określenia, i ja nadal uważam je za najbardziej trafne, że radio to teatr wyobraźni. A Jurek Brodawka, mechanik kolarski, powiedział mi kiedyś w czasie wyścigów: radio to telewizja dla niewidomych.

W dzisiejszych czasach okropnie skracamy język i nawet, gdy chcemy powiedzieć „cześć”, to mówimy „nara”. Pisała pani ostatnio ręcznie list na cztery strony?

Pewnie jakieś dziesięć lat temu.

Bo my piszemy teraz krótkie SMS-y. A gdy transmisja trwa kilkadziesiąt minut, to ja nie mogę napisać z niej krótkiego SMS-a.

To skąd się panu biorą te wszystkie określenia, skojarzenia?

To są rzeczy, które wlatują mi do głowy nie tylko podczas meczu. Dlaczego nazwałem Adama Małysza krogulcem? Bo wcześniej, jadąc samochodem, słuchałem w Programie III Polskiego Radia świetnego reportażu o krogulcach. Wcześniej nic o nich nie wiedziałem poza tym, że to ptaki. A tam mówiono, jak one latają, jak potrafią szybować, jak zaskakująco sięgają po swoją zdobycz. I kiedy Małysz się odbił z progu, to jego sylwetka przypomniała mi lot krogulca.

Na kilka dni przed wyjazdem na igrzyska do Kanady czytałem dzieciom Ptasie radio, no i potem wyszedł mi ten „Adaś! Taś, taś, taś!”.

Czym pan karmi swoją wyobraźnię?

Bardzo mi pomaga muzyka, literatura, poezja, dobry tekst piosenki. Muzyka poważna jest wręcz genialna, nawet kiedy jej słucham w chwili relaksu, to staram się o czymś myśleć, coś sobie wyobrazić. Pewnie niekoniecznie trafiam za kompozytorem. Ale ja już w szkole podstawowej mówiłem nauczycielce języka polskiego, że nie lubię sztampy i pytań: „Co autor miał na myśli?”. Przecież książkę, film, sztukę, obraz każdy może odebrać inaczej, na każdego inaczej to działa.

Przygotowuje pan sobie przed relacją pakiet metafor?

Nie, bo w sporcie niczego nie da się wyreżyserować. Wcześniej mogę się jedynie zastanawiać, jakie wyzwanie postawi mi Messi, co takiego wymyśli w tej piłce, że ja już nie będę miał żadnego słownego wyboru, by opisać jego geniusz. To nie jest tak, że coś można sobie przygotować. Ktoś, kto to robi, od razu skazuje się na porażkę. Ale można przed meczem trochę poćwiczyć: nieraz idąc ulicą, opisuję w myślach to, co widzę. Nawet jakbym powtarzał to ćwiczenie, przemierzając ciągle tę samą ulicę, to przecież ona za każdym razem jest inna, więc i ja szukam innych słów czy porównań.

Zdarzają się panu czasem metaforyczne powtórki?

Nie wiem, bo po relacji zazwyczaj nie pamiętam, co mówiłem. Przypominają mi to dopiero słuchacze i kibice. Oczywiście są takie zakodowane zwroty, dotyczące sportu, które się powtarza. Ale to jest ciągłe wyzwanie. Nie mogę na przykład znowu nazwać Justyny Kowalczyk kaktusem. W 2001 roku w Lahti, kiedy Adam Małysz został mistrzem świata, był jeszcze bardzo młodym chłopakiem. W swoim kombinezonie narciarskim przypominał mi dziecko w garniturku idące do Pierwszej Komunii. Teraz na igrzyskach w Kanadzie podczas sprawozdania to skojarzenie do mnie wróciło i powiedziałem mniej więcej coś takiego, że to już nie jest chłopiec, tylko mężczyzna, i to nie jest już garniturek, ale frak. Słuchaczka puściła mi niedawno fragment tej relacji.

Miał pan kiedyś taką sytuację, że po sprawozdaniu ktoś przyszedł i powiedział: dzisiaj pan przegiął?

Od kibiców i radiosłuchaczy nigdy czegoś takiego nie usłyszałem.

A od kogoś innego?

Raz, od dziennikarza, który nigdy nie prowadził transmisji. Ale to był raczej zgrzyt w stylu: jeden lubi banany, inny pomarańcze.

Muszę jeszcze pana podpytać o pewną sprawę, z innej beczki. Jak podobają się panu pomysły Kościoła na Euro 2012? Choćby strefy modlitwy czy wydanie „Ewangelii dla sportowca i kibica”?

Krajowy duszpasterz sportowców ks. Edward Pleń na pewno wie, co robi. Być może chce przypomnieć uczestnikom mistrzostw, że Pan Bóg też tam będzie na nich patrzył.

Skoro pani poruszyła ten temat, to ja bym zwrócił uwagę na inny ważny problem.

To znaczy?

Bardzo zaniepokoiła mnie wypowiedź jednego z księży, który domagał się bojkotu mistrzostw Europy i zaapelował, by nie chodzić na mecze.

Dlaczego?!

Bo nie pozwala się na wnoszenie krzyży czy innych symboli religijnych na stadion. A przecież Polska to kraj katolicki.

Powiem więcej. Podczas rekolekcji wielkopostnych usłyszałem księdza doktora – podkreślam to, bo to ważne – który również mówił o tym, że na Stadion Narodowy nie będzie można wnieść krzyża. Po skończonej nauce chciałem nawet podejść do niego w zakrystii i podyskutować, bo takie wypowiedzi biorą się z niewiedzy. Dlatego księża, którzy nie są kibicami, nie pasjonują się tym, nie znają się na tym, powinni podpytywać swoich kolegów, jak to naprawdę wygląda. Jest na przykład taki zapalony kibic o. Paweł Gużyński, on by się chyba dał pokroić za Włochy. Przecież gdyby chciał pójść na stadion w habicie, to nikt mu tego nie zabroni i nie odbierze różańca, który ma ze sobą.

To jak sprawa symboli religijnych na stadionach wygląda od strony prawnej?

Jest taki przepis, nie polski, tylko międzynarodowy, który zabrania wywieszania na stadionach symboli, w tym także religijnych, mogących kogoś obrazić czy dotknąć. To jedyne ograniczenie wprowadzone przepisem. Niech księża bojkotujący Euro pamiętają, że mecze będą rozgrywać i oglądać nie tylko katolicy. Przepraszam, że to mówię, ale dla mnie takie wypowiedzi pokazują brak zrozumienia i tolerancji. Na stadionach czy w wioskach olimpijskich są kaplice i zawodnicy bardzo często z nich korzystają, szukają tam… nie chcę powiedzieć pocieszenia, ale choćby chwili rozmowy z duszpasterzem. Tylko że to jest coś intymnego i niech takie pozostanie.

Ale czasem widzimy na boisku zawodników, którzy manifestują swoją wiarę.

Messi się żegna, gdy strzela gola. Inni też to robią. Wielokrotnie zdarzały się takie sytuacje, że zawodnicy podnosili koszulki i pokazywali namalowane na ciele symbole religijne. Tylko, że to już powodowało naruszenie pewnych norm, inni się z tym nie zgadzali. Co by było, gdyby w meczu brało udział dwudziestu dwóch wyznawców różnych religii i każdy by chciał zamanifestować swoją wiarę?

Więc i Kościół niech podchodzi do tej sprawy rozsądnie. Wielu księży, idę o głowę, bo znam takich, będzie prosić proboszczów, żeby nie przydzielali im mszy w godzinach rozgrywania meczów. A jeśli już tak się stanie, to się pozamieniają. Wielu księży przyjdzie na stadiony, by kibicować, będą krzyczeć, emocjonować się, nawet czasem przeklinać. I to jest bardzo fajne.

Ma pan jakieś marzenie dotyczące Euro w Polsce?

Marzę o tym, żebyśmy się wszyscy dobrze bawili. Udekorujmy okna, przestańmy być malkontentami, przestańmy narzekać na korki. Wkurza mnie, gdy ktoś mówi, że w Warszawie jest przebudowa i kibice nie dojadą na stadion. To ich podwieźmy. Tak zresztą mówią ci, którzy nigdy nie byli na podobnej imprezie. Czy wszędzie wszystko się udaje? W Atlancie jechaliśmy kiedyś autobusem olimpijskim. Kierowca nagle stanął w szczerym polu i powiedział: „Nie wiem, dokąd mam jechać”. Nie bójmy się tego. Przecież my jako Polacy ciągle jesteśmy narodem, który ma poczucie własnej dumy, więc dumnie przyjmijmy wszystkich gości, nastawmy się optymistycznie i bądźmy otwarci.

Stary, za chwilę tu kojfniesz
Tomasz Zimoch

urodzony 30 października 1957 r. w Łodzi – z wykształcenia prawnik, dziennikarz i komentator sportowy, polityk, poseł na Sejm IX kadencji. Były dziennikarz Polskiego Radia. Za swoją pracę był wielokrotnie nagradzany, m.in....

Stary, za chwilę tu kojfniesz
Anna Sosnowska

urodzona w 1979 r. – absolwentka studiów dziennikarsko-teologicznych na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie Współpracowała z kanałem Religia.tv, gdzie prowadziła programy „Kulturoskop” oraz „Motywacja...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze