Nikt się nie modli o gole
fot. alice butenko / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Łukasza

0 opinie
Wyczyść

Po serii nieudanych meczów Lecha ksiądz Markowski poprosił o wstawiennictwo świętego Tadeusza, patrona spraw beznadziejnych. A także świętego Antoniego. Podziałało.

Gdy Górnik grał z Romą, to było święto. Na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku telewizorów było mało, dlatego na mecz albo na film chodziło się w gości. Między domami wędrowały pielgrzymki. Potem ulice pustoszały.

Bogdan Reder z rodzicami odwiedzał ciocię i wujka. Trzy rodziny wpatrywały się w czarno-białych piłkarzy, a przy każdym golu skakały pod sufit. – Co tam się wyrabia na górze? – mieszkająca piętro niżej babcia z niepokojem patrzyła na rozhuśtany żyrandol. Mama Bogdana wielkim fanem futbolu nie jest, ale do dziś wczesne składy Górnika zna jak pacierz, na pamięć.

Nie módl się o kontuzje w drużynie przeciwnika1

Bogdan przez całą szkołę średnią grał wyczynowo w futbol, wprawdzie jako obrońca, ale owszem, do bramki też trafiał. Marzył o dziennikarstwie sportowym, o komentowaniu meczów. Na msze chodził z taką samą gorliwością jak na boisko.

 Mariusz Zapolski mieszkał półtora kilometra od stadionu Legii. Biegał po boisku z trampkarzami, nie miał jednak wielkiego talentu do piłki. Nie brakowało mu natomiast kolekcjonerskiej wytrwałości: zbierał koszulki, metalowe odznaki klubów, zdjęcia, autografy piłkarzy Legii i drużyn przeciwnych. Żył futbolem, podawał piłki podczas meczów zawodowców.

Henryk Surma – od Bogdana i Mariusza starszy o pokolenie – rozgrywał mecze piłką szmacianką. Skórzaną też miał, ale oszczędzał ją na ważniejsze okazje. Zimą grał z kolegami w cymbergaja –  na guzikach były nazwiska piłkarzy Cracovii i Wisły. Henryk był zawsze Cracovią.

Piłkarzem Cracovii był Fryderyk, brat Henryka. Starszy bratanek Łukasz gra w Lechii, młodszy Filip jest w Cracovii asystentem trenera.

Ksiądz Surma jest w Cracovii kapelanem. Ksiądz Bogdan Reder pełni tę funkcję w Górniku Zabrze, a ksiądz Mariusz Zapolski w Legii.

– Nie wyobrażam sobie siebie na tym miejscu, gdybym wcześniej nie miał piłki we krwi. Byłoby mi niezręcznie wejść do szatni piłkarzy – mówi ksiądz Jacek Markowski, kapelan Lecha Poznań. W piłkę grał wyłącznie amatorsko, za to często był stawiany na odpowiedzialnej pozycji bramkarza. – Wpuścić gola to grzech. Ale jeśli ktoś strzeli ci bramkę, to… już nie grzech – uśmiecha się.

Na plebanii, na drzwiach pokoju księdza Markowskiego, wisi tabliczka: Pokój Kibica. To prezent od wikariusza. Na ścianach równowaga między sacrum a profanum: obok obrazów przedstawiających kościoły wiszą piłkarskie pamiątki: szaliki, oprawiona w ramki koszulka z autografami piłkarzy, trenerów i działaczy z mistrzowskiego sezonu 2009/2010 – prezent na 25-lecie kapłaństwa. Na regale piłka z podpisami. W jednym z okien zamiast szyby: witraż z herbem Kolejorza.

Nie obrażaj zawodników okrzykami

Jedyna sukienka akceptowana w piłkarskiej szatni to kapłańska sutanna. Inne przynoszą pecha: kobiety – nawet rzeczniczki – mają kategoryczny zakaz wstępu. Kapelan – inaczej niż choćby prezes – nie musi nawet zabiegać o zgodę trenera.

Kapelanem rzadko zostaje ksiądz oficjalnie mianowany przez biskupa. Zwykle jest to duchowny interesujący się piłką nożną, który chodzi na mecze, zna się z piłkarzami i z działaczami.

Legia miała kapelana jako pierwsza. W 1989 roku księdza Zapolskiego do klubu zaprosił przyjaciel, Roman Kosecki, wówczas wschodząca gwiazda piłki nożnej. 

Ksiądz Markowski został zaproszony do Lecha 10 lat później przez trenera drużyny Adama Topolskiego. – Jeśli drużyna tego chce, to nie mam nic przeciwko – odpowiedział. I spotkał się z piłkarzami, by ustalić, jakiej oczekują posługi.

Ksiądz Surma wylicza swoje kapelańskie obowiązki: msza na początek i na zakończenie sezonu, obecność na każdym meczu, krótka modlitwa w szatni i zachęcanie do modlitwy po meczu, uczestnictwo w pogrzebach byłych piłkarzy i działaczy, modlitwa za zmarłych sportowców w oktawie Dnia Zadusznego, spotkania z piłkarzami od trampkarzy po ekstraklasę, spotkania z trenerami, spotkania w szkołach średnich i pogadanki o sporcie. I jeszcze święcenie potraw na Cracovii. W tym roku – mimo zimna – na stadion przyszło 2,5 tys. ludzi: sympatyków klubu z rodzinami.

Piłkarze przed meczem ustawiają się w kręgu, odmawiają wraz z kapelanem „Ojcze nasz” lub „Zdrowaś Mario”. Nie mają jeszcze świętego oddelegowanego specjalnie do opieki nad nimi. Po serii nieudanych meczów Lecha ksiądz Markowski poprosił o wstawiennictwo świętego Tadeusza, patrona spraw beznadziejnych. A także świętego Antoniego, z sentymentu – bo pracował kiedyś w parafii pod jego wezwaniem. Specjalista od rzeczy zagubionych miał pomóc piłkarzom odnaleźć szczęście, które gdzieś umknęło. Podziałało, Żurawski strzelił dla Lecha dwa gole w meczu z Wisłą. Odtąd święty Tadeusz ma wolne, a modlitwa do świętego Antoniego stała się tradycją drużyny.

Nie wygwizduj ich potknięć i błędów

Księża oglądają mecze z trybuny dla VIP-ów, czasem z murawy, ale zdarza im się także iść do młyna – miejsca na stadionie, w którym siedzą najzagorzalsi kibice. Modlą się z przerwami na radość z gola do właściwej bramki. Sutanna łopocze jak skrzydła, gdy ksiądz skacze. Chyba, że ksiądz przyjdzie – co wcale nie jest rzadkie – po cywilnemu, w klubowej koszulce.

Ksiądz Reder w kieszeni ma książeczkę z modlitwami, w palcach obraca różaniec. Ile „zdrowasiek” odmawia przed każdą bramką? Mógłby nawet policzyć, ale przecież modlitwa to nie czary.

Pewien piłkarz poprosił raz księdza Zapolskiego, by przed meczem dotknął czubków jego butów. Żeby celnie kopały. – Wyjaśniłem, że nie jestem czarodziejem ani szamanem. Ale pobłogosławiłem go i pomodliłem się o jego zdrowie – wspomina kapłan.

A jednak: jest w tej modlitwie coś niezwykłego. – Ksiądz Markowski jest naszym kapelanem i dobrym kolegą. Czujemy jego obecność podczas gry, wsparcie w gorszych chwilach – mówi Krzysztof Kotorowski, bramkarz Kolejorza. – Pamiętam mszę po pierwszym czy drugim meczu ostatniej rundy. Podczas kazania ksiądz wspomniał, że w piłce liczą się centymetry, od nich zależy, czy piłka po uderzeniu w słupek wpadnie do bramki, czy wyleci na aut. Pomodliliśmy się o te centymetry. I odtąd wszystko się odwróciło, znów zaczęły wpadać gole.

Werdykty sędziego przyjmuj z pokorą

Żaden kapelan nie przyznaje się jednak do modlitwy o gole. 

Ksiądz Markowski trzyma kciuki za zwycięstwo swoich, ale rąk do modlitwy w tej intencji nie składa. – Bo jeśli nie wygramy, to co? To znaczy, że przegraliśmy z winy Pana Boga? A nie dlatego, że przeciwnik był po prostu lepszy, miał więcej szczęścia, popełnił mniej błędów? Zamiast modlić się o zwycięstwo, mówię: „Panie Boże, pobłogosław nasz wysiłek”.

– W modlitwie Pańskiej są słowa: „Bądź wola Twoja” – przypomina ksiądz Surma.

– Nie można wystawiać Pana Boga na próbę – przestrzega ksiądz Zapolski. Z Legionistami modli się o wypełnienie talentów. Jeśli przegrają, pociesza: – Mamy do wygrania wielki mecz, którym jest nasze życie. Zwycięstwo niekoniecznie jest na drodze do zbawienia, czasem porażka może być bliższa Panu Bogu. Przegrana potrafi być ożywcza – twierdzi kapelan Legii. – Ot, choćby ostatnia utrata przez Legię szansy na mistrzostwo Polski – podaje przykład. – Dzięki niej wielu z nich, nie tylko piłkarzy, ale różnych ludzi związanych z klubem, ma szansę spojrzeć szerzej na życie.

W Ewangelii są słowa: „Ostatni będą pierwszymi”.

Nie wyśmiewaj kibiców przeciwnej drużyny

Na starych stadionach modlić się trudno. Szatnie są jak korytarze, kiszkowate, wąskie. Piłkarz rzuci torbę i już nie da się przejść. A krąg modlących się liczy nawet 30 osób: piłkarze z jedenastki, piłkarze rezerwowi i ci, którzy się nie załapali, trener jeden, trener drugi i trener bramkarzy, lekarze i masażyści, magazynier i człowiek od odżywek. Praktykujący i nie, katolicy i prawosławni, chrześcijanie i muzułmanie…

Katolików i prawosławnych godzi wspólnie czczona Matka Boża, ale muzułmanie też nie mają problemu ze stawaniem w jednym kręgu. – Stoją z nami i modlą się po swojemu. Przyjechali do Polski katolickiej i przystosowują się do panujących w klubie tradycji – wyjaśnia ksiądz Markowski.

– Jestem zwolennikiem ekumenizmu zarówno w religii, jak i w piłce – mówi ksiądz Zapolski. – Tak, jak nie mam nic przeciwko Polonii Warszawa, tak nie mam nic przeciw innym wyznaniom. Odnoszę jednak wrażenie, że ostatnio ulegamy swoistej manii ekumenizmu. A przecież nie możemy wypierać się tego, gdzie jesteśmy.

Przy nowym stadionie Legii marzy mu się kaplica taka, jak ta przy Camp Nou w Barcelonie. Gdy ją pierwszy raz zobaczył, obok wizerunku Czarnej Madonny z Montserrat wisiały wielkie proporce drużyn. Religia łączyła się ze sportem.

Skoro kaplica w Barcelonie poświęcona jest patronce Katalonii, ta przy ul. Łazienkowskiej mogłaby być poświęcona Matce Bożej Łaskawej, patronce Warszawy. Na wizerunku w kościele jezuitów przedstawiona jest jako broniąca przed strzałami złego ducha. – Jeśli ktoś chce, może szukać piłkarskich skojarzeń – uśmiecha się ksiądz Zapolski.

Nie wiadomo jednak, czy taka patronka ma szanse. Kaplica ma być ekumeniczna. Na razie pokój z napisem „chapel” jest pusty.

Wstrzymaj się od obraźliwych gestów

    – Odkąd związałem się z Legią jako kapelan, zmieniło się pokolenie. 20 lat temu byłem w ich wieku, dziś jestem w wieku ich rodziców. Gdy lecieliśmy do Tel Awiwu, siedziałem obok Kuby Koseckiego, syna Romana – mówi ksiądz Zapolski. Przez te lata sporo się działo w futbolu i nie zawsze były to rzeczy dobre: kibice organizowali bijatyki, zawodnicy obrażali się na boisku, na jaw wychodziły afery korupcyjne. – I po co ty tam chodzisz do tych piłkarzy? – dziwili się księdzu Zapolskiemu ludzie. A on im na to, że po pierwsze, sam nie jest kryształem, po drugie, Chrystus też chodził do grzeszników. Zło jest wszędzie tam, gdzie jest człowiek, nawet w kościele, gdy z zaciętą miną przepychamy się do ławek.

– A jak ksiądz wytrzymuje niewybredny język? – słyszy czasem ksiądz Markowski.

– Eee, każdemu zdarza się rzucić pojedyncze mocne słowo, a piłkarze wcale dużo nie przeklinają – twierdzi kapelan Lecha. – Był za to jeden trener w Lechu, wybitnie oklęty. W mojej obecności do każdego „ja p…lę” dodawał „przepraszam, ojcze” – śmieje się Markowski.

Piłkarze i kapelan stworzyli anegdotę, której bohaterem był ów trener. Mecz tuż-tuż, trener modli się wraz z drużyną: – W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego. Amen… No, a teraz k…wa na nich! – wykrzykuje.

Tak naprawdę trener nigdy tak nie powiedział. Ale było to wysoce prawdopodobne.

Znajomi księża interesują się: – Czy ci twoi piłkarze w ogóle przystępują do komunii w niedzielę? – Przyjrzyjcie się mężczyznom w swojej parafii, tym między 20 a 35 rokiem życia – proponuje im na to ksiądz Markowski. – Ilu z nich podchodzi do komunii? A ilu w ogóle nie pojawia się w kościele? Piłkarze przynajmniej głośno odmawiają modlitwę, to niby niewiele, a jednak dużo. Kropla drąży skałę.

Nie prowokuj złośliwymi okrzykami

Za czasów kapelana Markowskiego poza kółkiem modlących się stawał tylko jeden zawodnik. Ateista, unikał kontaktów z księdzem. Gdy kapelan przed meczem przybijał z zawodnikami piątkę, podawał księdzu dłoń miękką jak kaszanka. – Nie musisz się modlić, ale w kółku bądź z nami. W ten sposób tworzymy wspólnotę – prosił kapelan.

Zawodnik odszedł po sezonie. – Teraz żałuję, że z nim nie porozmawiałem, nie zapytałem, skąd ten uraz do religii. Może mógłbym mu jakoś pomóc – zastanawia się ksiądz Markowski.

Pozostali zawodnicy klubu chętnie dają świadectwo swojej wiary. Jeden żegna się nad przyniesionym ze szwedzkiego stołu śniadaniem, drugi stawia obok siebie w szatni ikonę Matki Bożej, trzeci nosi w specjalnym futerale ikonę Jezusa, czwarty ma tatuaż przedstawiający Maryję, piąty całuje medalik, zdejmując go przed meczem.

Ksiądz Zapolski wspomina: – Ogromną radość sprawiły mi słowa Zbyszka Kaczmarka, wówczas kapitana Legii. Podszedł do mnie po meczu: „Chcę ci podziękować, że nam pokazałeś inną perspektywę tego życia. Nasza codzienność to hotel – boisko – autokar, a ty pokazałeś nam także wymiar duchowy”.

Wstrzymaj się od agresywnych zaczepek

Drużyna wychodzi na płytę boiska, a tam… – Lech zdechł, Wisła skisła, Górnik Zabrze, g…no w wiadrze, weź pod rękę Legię swą, idź nad Wisłę, utop ją…  – wrzeszczą trybuny.

– Niestety, kibice okropnie się wyzywają – wzdycha ksiądz Reder. – Ale z drugiej strony: takie same słowa można usłyszeć na katechezie. Na całym świecie jest wiele zła, mówmy o tym, co dobre – proponuje. – O, na przykład: stadion przechodzi remont, nie ma wydzielonej strefy dla kibiców innych drużyn. Gdy Górnik grał z Koroną czy z Jagiellonią, zabrzańscy kibice zapraszali kolegów z Kielc i z Białegostoku, uspokajali: „Włos wam z głowy nie spadnie”, częstowali kiełbaskami.

– Dla Ruchu Chorzów nie byliby tak mili – zauważam.

– Z Chorzowem to ciężka sprawa… – wzdycha ksiądz Reder. – Nierozwiązana od wielu lat. Kiedy odprawialiśmy mszę za papieża, wspólną dla kibiców obu drużyn, to przez moment było normalnie. Potem wszystko wróciło.

Nie daj się sprowokować

Są w śląskich miastach dzielnice Górnika i dzielnice Ruchu. Przywiązanie do drużyny nabywa się wraz z pochodzeniem. Chcąc pokonać podziały, ksiądz Reder wraz z księdzem Mirosławem Friedrichem, kapelanem Ruchu Chorzów, zorganizował ustawkę. Założyli klubowe szaliki, ścisnęli sobie dłonie, fotoreporter „Super Expressu” zrobił zdjęcia. Dziennikarz zanotował: „Wielkie derby to ma być święto”. I co? Bez zmian. Derby to burdy.

Księdzu Zapolskiemu czasem aż chce się wyjść ze stadionu. Przeraża go agresja, bezmyślność, postępowanie wbrew własnemu klubowi. Bo po co rzucać petardy za serpentynami? By był pożar, przerwa w meczu, nerwy?

– Apeluję do kibiców, by brali przykład z piłkarzy. Zazwyczaj półtorej godziny przed meczem piłkarze obu drużyn wychodzą, jak to się mówi, powąchać trawę. Wtedy widać, że oni są wszyscy kolegami. Walka zaczyna się po gwizdku. A gdy sędzia odgwiżdże koniec meczu, znów wszyscy są kumple – opowiada ksiądz Markowski. – Przecież kibice mogliby tak samo: pić razem kawę lub piwo przed meczem, w trakcie gry kibicować i po gwizdku znów być razem. Piłka powinna łączyć. To przecież tylko sport. I aż sport. 

– Kiedy kibice Wisły i Cracovii przyszli do mnie po śmierci Ojca Świętego, mówiąc, że chcą sobie wybaczyć i się pojednać, pytałem, czy to nie za trudne postanowienie. Moi goście przyznali, że są świadomi: nie każdy pójdzie ich śladem, lecz oni pragną uczynić ten pierwszy krok do miłosierdzia – wspomina ksiądz Surma. W celebrowanej na stadionie Cracovii mszy pojednania uczestniczyło 25 tys. ludzi. Dziś niektórzy twierdzą, że tamta zgoda była pustym gestem. – Tu nie zadziała czarodziejska różdżka, świat się nie zmieni z dnia na dzień. Ziarno zostało zasiane, lecz dobro potrzebuje czasu, aby przemienić serca – odpowiada kapelan.

– Kibice przeciwnych drużyn nie polubią się, nie mam złudzeń – mówi ksiądz Reder. – Ale mogliby się przynajmniej szanować.

Nie bój się gratulować przeciwnikowi wygranej

Kapelan Legii pojechał kiedyś na Jasną Górę, na dni skupienia dla sportowców. Kapelani podchodzili parami, by ucałować ołtarz. Kapelan Legii ksiądz Zapolski szedł w parze z kapelanem GKS Katowice, drużyny, której kibice – delikatnie mówiąc – nie przepadają za legionistami. – To co, modlisz się o zwycięstwo? – szepnął kapelan Gieksy. – Nie. O pojednanie naszych kibiców – odpowiedział kapelan Legii.

Ksiądz Markowski wspomina spotkanie Kolejorza z Manchesterem City. Przegrane przez Anglików jeden do trzech. Po meczu piłkarze obchodzili boisko, dziękując kibicom za doping. Kiedy szli pod trybuną gości, rozległy się burzliwe oklaski.

Taki mecz ksiądz Markowski chciałby przeżyć.

Była jeszcze jedna podobna sytuacja: mecz Lech–Pogoń w 2003 roku. Szczecińska drużyna spadała, było wiadomo, że wyleci z ekstraligi. Choć rozgrywany w Poznaniu mecz nie dawał już Pogoni żadnych szans, nad Wartę przyjechało sześciuset wiernych portowców. Piękna grupa kibiców, w czerwonych barwach, jakby ktoś podpalił trybuny.

Pogoń grała marnie, Lech strzelił jej sześć goli. – Do ligi wrócimy! – skandowali portowcy. A na to fani Kolejorza, zupełnie niespodziewanie: – Do ligi szybko wracajcie!

I tak już do końca meczu.

1 Śródtytuły to 10 przykazań kibica autorstwa księdza Henryka Surmy, kapelana Cracovii.

Nikt się nie modli o gole
Joanna Górska

urodzona w 1978 r. – absolwentka italianistyki, ukończyła podyplomowe studia dziennikarskie w Rzymie, gdzie mieszkała przez kilka lat. Jest mężatką, ma dwóch synów i córkę....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze