Liturgia krok po kroku
Kobiety lepiej oglądają mecze piłki nożnej niż mężczyźni. Nie oglądamy bowiem byle czego, nie podjadamy w tym czasie byle czego, nie podniecamy się byle czym. Potrafimy za to w futbolu zasmakować.
„Wychodząc na lunch, spotkałam w windzie Daniela i Simona z marketingu, rozmawiających o aresztowaniu piłkarzy za sprzedawanie meczów.
– Słyszałaś o tym, Bridget? – zapytał Daniel.
– Tak – skłamałam, na ślepo szukając w głowie jakiejś opinii. – Moim zdaniem to lekka przesada. Jeśli tylko nie żądają więcej niż w kasie, co w tym złego, że trochę pohandlują biletami?”1.
Spalony! Spalony! – krzyczą podnieceni faceci przed telewizorem. Kobieta przechyla głowę, patrzy w ekran wyraźnie zdezorientowana. – Kto? – pyta.
Śmieszne? Może trochę. Tylko co zrobić, jeśli kobieta wie, o co chodzi ze sprzedawaniem meczów? Jeśli wie, że spalony to nie nazwisko piłkarza, lecz sytuacja na boisku? Jeśli – o zgrozo! – wie, na czym polega pułapka ofsajdowa? Co wtedy?!
Spokojnie, panowie. Da się z nami rozmawiać także o kulturze i sztuce, jesteśmy delikatne i zwiewne, chadzamy w sukienkach. Ale drżyjcie: na świecie nas – kobiet kochających oglądać dobrą piłkę nożną – są miliony.
Kaktus
U mnie zaczęło się w 1986 roku. Bo przed mundialem w Meksyku nie pamiętam nic. Przesada! Pamiętam: naklejkę z pomarańczą na meblościance u starszego ode mnie o kilka lat syna sąsiadów. A wokół pomarańczy napis Barcelona ’82. Tylko tyle. Piosenkę Bohdana Łazuki o tym, jak to w uliczkę w Barcelonie wyskoczy Boniek, usłyszałam wiele lat później.
Jest czerwiec 1986 roku. Mam kilka lat. W domu telewizor, czarno-biały. Sąsiedzi mają małe cacko sony, w którym po zielonej trawie biegają kolorowi piłkarze. Dla mnie – istny cud. Chodzimy więc z tatą do sąsiadów niemal na każdy mecz. Na tę fantastyczną czołówkę mundialu z kaktusem (zielonym!). Na to wspaniałe w swej prostocie kibicowanie, które potem (i do dziś) będzie się już nazywać „meksykańską falą”. Na ten finał Argentyna–Niemcy, który pamiętam, jakby to było wczoraj. Na tę bramkę Diega Maradony, która na kilka minut przed końcowym gwizdkiem daje Argentynie zwycięstwo 3:2 i tytuł mistrza świata.
Naprawdę to pamiętam, choć nie wiem, po co człowiekowi takie śmieci w głowie. I to chyba pierwsza różnica między kobiecym i męskim oglądaniem piłki nożnej. Mężczyźni bowiem za punkt honoru stawiają sobie zapamiętanie jak największej liczby wyników spotkań, sytuacji na boisku, składów drużyn, trenerów, kto wyleciał z boiska z czerwoną kartką, kto dostał żółtą… My, kobiety, mamy inaczej. Doceniamy piękno gry (to mężczyźni chyba też doceniają), piękno zawodników (tu panowie raczej są powściągliwi w ocenach) i to, co się dzieje na boisku.
Mecz zamiast romansidła
Euro 2008. Siedzę z koleżanką w knajpce w centrum Warszawy. Jest dopiero początek mistrzostw, Hiszpania gra z Rosją w fazie grupowej. Za kilka tygodni Hiszpanie zostaną mistrzami Europy. Właśnie zaczynają swój marsz po zwycięstwo, pokonując Rosję 4:1.
Tymczasem my – umówione specjalnie na wspólne babskie oglądanie meczu (!) – już nie siedzimy, ale niemal leżymy na kanapach, wgapiając się w telewizor i smakując szpinak oraz szparagi z grilla. Wspaniały mecz! Wspaniałe widowisko. I to nie tylko na boisku, ale i wokół nas. Bo mężczyźni zamiast w ekran, patrzą na nas. Dlaczego fascynują ich kobiety interesujące się poważnie piłką nożną? My się tak nachalnie nie przyglądamy panom w kuchni; wiemy, że potrafią świetnie gotować.
Wolę dobry mecz od komedii romantycznej – takie kobiece wyznanie przeczytałam kiedyś w jednej z gazet. Strzał w dziesiątkę (albo – jeśli ktoś woli – w światło bramki)! Bo po co komu film, o którym od początku wiadomo, jak się skończy? Sztuczne miłosne perypetie, wzloty i upadki, tylko po to, by po około dwóch godzinach stanąć na ślubnym kobiercu, a potem żyć długo i szczęśliwie. Banał! Piłka nożna ma to do siebie, że przez półtorej godziny (a nieraz i dłużej) nie wiadomo, co się stanie.
Finał, którego losy rozstrzygają się dzięki bramce w doliczonym czasie, jest niesamowitym przeżyciem. Gigantyczną radością dla kibiców zwycięskiej drużyny albo porażką, w którą trudno uwierzyć fanom przegranych. Ale te emocje!
Piękno meczu, który skończył się bezbramkowym remisem? Tak! My, kobiety, też potrafimy docenić walkę o bramkę przez 90 minut, nawet jeśli nikomu nie uda się strzelić gola.
Kontra, której ułamki sekund wcześniej nikt by się nie spodziewał, a mało tego, że wyszła, to jeszcze zakończyła się piękną bramką? Majstersztyk.
Asysta po tym, jak prowadziło się piłkę przez pół boiska i kiwnęło trzech obrońców? Mniam.
Dośrodkowanie z rzutu rożnego wprost na główkę innego piłkarza? Wspaniałe. Wiemy też, że Korner nie jest kolegą Spalonego.
Mecz, który wyraźnie odmienia się po połowie, bo trener w czasie przerwy zmotywował w szatni zawodników? Bezcenne!
Trener, który jest niczym dwunasty zawodnik i tak potrafi poprzestawiać drużynę w trakcie gry, by choć przegrywa 0:2, ostatecznie wygrała 3:2? Bezcenne do kwadratu!
My, kobiety, naprawdę to widzimy. I uwielbiamy na to patrzeć.
Przeklinamy inaczej
Czego w piłce nie lubimy? Piłkarzy oszukujących na boisku, żeby wywalczyć rzut karny albo inny przywilej dla swojej drużyny (czy nawet bramkę, jak to zrobił Maradona po słynnej „ręce Boga”). Słabej gry piłkarzy (dlatego oglądamy dobre mecze: Ligę Mistrzów, Euro, mundiale, a kopanina w polskiej lidze bardzo rzadko nas interesuje). Nieczystych zagrań piłkarzy (może z wyjątkiem tego, gdy Zinedine Zidane walnął z główki włoskiego piłkarza Marca Materazziego, zaraz po tym, jak ten obraził jego siostrę). Rasistowskich odzywek na boisku i trybunach, bo w piłkę można świetnie grać niezależnie od koloru skóry.
Sędziów drukujących wynik meczu (nie, Bridget, nie na laserowej drukarce!). Sędziów wyraźnie sprzyjających drużynom gospodarzy (kto pamięta mundial w 2002 roku w Korei Południowej i Japonii, wie, o czym mowa). Naszych mężów, narzeczonych, przyjaciół, facetów po prostu nam bliskich klnących niczym szewcy, gdy na boisku coś idzie nie po ich myśli (OK, nam też się zdarza zakląć, ale potem się tego wstydzimy).
Koleżanek, które egzaltowanym tonem pytają: „W jakich koszulkach są nasi?”. Bo – po pierwsze – dają nam do zrozumienia, że marnujemy czas na typowo męską, głupią rozrywkę. A po drugie – nieraz wcale nie ma naszych, chodzi po prostu o to, by obejrzeć mecz na dobrym poziomie. Kibiców zachowujących się na stadionach chamsko, wulgarnie i agresywnie (moja drużyna to moje plemię, w ogień za nim pójdę, na koniec świata, z tego stadionu nic nie zostanie, ale co tam).
Zakupy nie dla mnie
Myślicie, że wszystko, co napisałam, to bujda? Że to niemożliwe? Że takich kobiet nie ma?
Instytut Homo Homini – na zlecenie firmy MasterCard, jednego ze sponsorów Euro 2012 – przeprowadził w marcu badanie, z którego wynika, że co czwarta kobieta w Polsce nie wie i nie rozumie, dlaczego mężczyźni oglądają piłkę nożną. Ale z tego samego badania wynika, że jedna na cztery Polki jest fanką futbolu. 40 proc. ankietowanych kobiet ogląda mecze razem z partnerem. Tylko 7 proc. woli w czasie meczu spotkać się z koleżankami, bynajmniej nie po to, by oglądać piłkarskie spotkanie. 1,7 proc. idzie na zakupy (nie ma mnie w tej grupie!).
Badanie pokazało też, że zaledwie 5 proc. z nas, kobiet, ogląda mecze ze względu na atrakcyjnych piłkarzy i tylko 1 na 100, aby przypodobać się mężowi, narzeczonemu czy chłopakowi. Za to co trzecia kobieta w Polsce ogląda mecze, bo interesuje się piłką nożną, a 15 proc. w ten właśnie sposób wspólnie spędza czas ze znajomymi.
Panowie, jeśli doczytaliście do tego miejsca, mam nadzieję, że od teraz dobrze się zastanowicie, zanim zapytacie którąkolwiek z nas, kto to jest Spalony.
1 Helen Fielding, Dziennik Bridget Jones, Zysk i S-ka, Poznań 1998.
Oceń