Przychodzi Wigilia 2021 roku. Cieszę się, że jesteśmy razem, choć Tobie nawet nie chce się przebrać z piżamy. Nakrywam stół w dużym pokoju, a wtedy Ty patrzysz na mnie i pytasz: – Nie wiesz, kiedy przyjdzie Ola? I tak nie poznałeś mnie po raz pierwszy.
Kochany Tato!
Minął już ponad rok od dnia, gdy oddałam Cię do domu opieki. Oczywiście tłumaczę sobie, że to dla Twojego i dla mojego dobra. Może nie co dzień, ale jednak raz na jakiś czas racjonalizuję. Żeby jakoś dźwigać ciężar tej niełatwej decyzji, powtarzam sobie, że właśnie tego byś chciał, że właśnie na to byś się zgodził, gdybyś tylko był w stanie trzeźwo myśleć.
Dźwigać ciężar – to ciekawie brzmi, prawda? Patrzę na nasze czarno-białe zdjęcie z wakacji, z ukochanych Borów Tucholskich, bo kto wtedy, w PRL-u, myślał o Turcji, Tunezji, Grecji… Mam tylko kilka lat, siedzę u Ciebie na barana, a Ty mnie niesiesz, jak niejeden ojciec wtedy i teraz, mocno trzymając z tyłu pleców albo za ręce. Bo takich zdjęć mamy kilka, wiesz? Raz jestem beztrosko roześmiana w małych kaloszach, innym razem jak chmura gradowa. Ty – niezmiennie – skupiony na swojej roli, niczym opoka, dźwigający swoją jedynaczkę, swój słodki ciężar.
Nie pamiętasz? To nic, Tato. Wiem. Cieszę się z każdego dnia, gdy mnie poznajesz. Umiem już oddychać, gdy nie wiesz, kim jestem. I tylko bardzo chciałabym, żebyś czuł, że niosę Cię dziś najlepiej, jak umiem.
Początek
„To był maj, pachniała Saska Kępa szalonym, zielonym bzem…” – śpiewała Maryla Rodowicz w kultowej piosence Małgośka, którą zresztą świetnie nucisz do dzisiaj; naprawdę, Tato, opiekunki w Twoim nowym domu nie mogą się nachwalić, jak dobrze śpiewasz. No więc to był maj, tyle że nie w Warszawie, w dodatku maj 2020 roku. Od jakichś dwóch miesięcy świat ogarnęła pandemia COVID-19, a Ty właśnie złamałeś rękę. Bo – jak opowiadałeś – coś Cię gnało do przodu, coś ciągnęło, a nogi już nie nadążały, i nieszczęście gotowe.
– Z ojcem prawie w ogóle nie ma kontaktu. A jak jest, to powtarza kilka razy to samo, ciągle błądzi myślami, nie wie, gdzie się znalazł i dlaczego – słyszę od młodego lekarza na szpitalnym oddziale ratunkowym, gdy wreszcie wpuszczają mnie do środka. I choć złamana ręka jest już unieruchomiona, chcą Cię zatrzymać na neurologii, bo akurat mają ostatnie wolne miejsce.
Masz być badany przez mniej więcej tydzień, ale awanturom w Twoim wykonaniu nie ma końca. Powracasz w najlepszym stylu, kierowniku. Niejeden Twój dawny pracownik pamięta Cię pewnie w tym wydaniu, a i ja nie zapomniałam. Dyrektywny, rozkazujący, wszystko wiesz lepiej, więc wychodzisz z lecznicy po czterech dniach. Ale już tyle wystarczyło, by na szpitalnym wypisie poznać jeźdźców naszej apokalipsy: Alzheimer, Parkinson, zanik kory przedczołowej…
A może to nie był początek? Może to było pół roku wcześniej, gdy upadłeś na osiedlowym ryneczku i boleśnie zdarłeś sobie skórę z nosa. Albo kilka lat temu, gdy zmarła mama i oboje utraciliśmy powód i chęć do bycia w pionie, tylko Ty jakoś bardziej. A może jednak naście lat temu, w Twoje imieniny. Zastałam Cię w sypialni, gdy siedziałeś na łóż
Zostało Ci jeszcze 85% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń