Duma to nie jest dla mnie obojętne słowo. Wiadomo – nazwisko zobowiązuje. Pewnie dlatego lubię dumać, a nawet popadać w zadumę. Myśleć. To, co ważne, mieć przemyślane.
Lubię też być dumny. Z tego, co robię i kim jestem. Duma w tym drugim znaczeniu – niby przyjemna – jest jednak jakoś podejrzana. Być dumnym z siebie i swoich osiągnięć? Wielu z nas zapytanych o to, co w relacjach międzyludzkich przychodzi nam najtrudniej, odpowiada, że szczerość, cieszenie się z tego, co dobre, i przyjmowanie komplementów. Duma nie ma łatwego życia…
Jest jeszcze „polska duma”. Bliższa godności. Swój przedmiot, to z czego chcemy i lubimy być dumni, umieszcza w przeszłości. I woli być dumą porażek i niedoli, a nie zwycięstw czy osiągnięć. Trochę jak w tej starej opowieści o królu, przed którym defilowała jego pokonana, zdziesiątkowana armia, wracająca z wojny: ranni, zmęczeni, przegrani żołnierze. Dumny dowódca – w takiej trochę polskiej poetyce – meldując powrót tych, którzy przeżyli, próbuje zachwalać ich heroizm, no bo trwali i wytrwali do końca. Trzeźwy władca nie kupuje takiej dumy:
– Wolałbym raczej, żeby moimi podwładnymi byli ci, którzy się wykazali odwagą, sprytem i umiejętnościami, by pokonać moją armię…
Może październikowe myśli na spacerze staną się przyczynkiem do pracy nad naszą osobistą i narodową dumą? Okazuje się, że jako Polacy możemy być dumni już z samej nazwy „październik”. Większość języków europejs
Zostało Ci jeszcze 75% artykułu
Oceń