Dokładnie dziesięć lat i cztery miesiące. Mecz oglądałem, siedząc na podłodze przed naszym starym czarno-białym telewizorem. Tak naprawdę był szaro-biały, bo kontrast trudno było ustawić. Ciasne dwupokojowe mieszkanie, a w nim sześć osób, z których zdecydowana większość (pięcioro) zupełnie niezainteresowanych futbolem. Rodziny się nie wybiera, a meczu (takiego meczu!) przepuścić nie można. Nie zwracając zatem uwagi na rodzinny rozgardiasz, siedziałem przed telewizorem i oglądałem. Nie tyle nawet oglądałem, co przeżywałem. Patrzyłem i niemal mdlałem. A to ze strachu przy kolejnych atakach Anglików, a to znów z ulgi po kolejnych interwencjach Tomaszewskiego, a w końcu z radości, gdy sędzia odgwizdał zwycięski remis, a z głośnika telewizora popłynęły słowa: „Ze stadionu Wembley w Londynie żegna państwa rozrzewniony do łez Jan Ciszewski”. Właśnie wtedy – pięćdziesiąt lat temu – 17 października 1973 roku nauczyłem się słowa „rozrzewniony”.
Dwa lata wcześniej Górnik grał z Manchesterem City w ćwierćfinale Pucharu Zdobywców Pucharów. U siebie wygrał 2:0 i tyleż samo przegrał w Manchesterze. Potrzebny był mecz barażowy na neutralnym terenie, w Kopenhadze. Nie mieliśmy jeszcze telewizora, więc meczu słuchałem przez radio. Nie było dobrze. Przegrywaliśmy 0:2. Jednak po bramce Lubańskiego znów pojawiła się nadzieja. Co zrobić, żeby się ziściła? W kuchni wisiały obrazy Najświętszego Serca Pana Jezusa i Niepokalanego Serca Maryi. Padłem na kolana i z
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń