Listopadowy wieczór. Od dwóch miesięcy mieszkam w Paryżu i teraz na bulwarze Saint-Michel czekam na autobus. – Bon soir, Paul – słyszę nagle. Jean-Pierre, jeden z moich francuskich współbraci, stanął obok. Znałem go tylko z widzenia. Mieszkał w Rouen, ale do Paryża przyjeżdżał regularnie – był tu dyrektorem prowadzonej przez dominikanów galerii sztuki. Nie spodziewałem się, że zna moje imię. Po przywitaniu uśmiechnął się do mnie i powiedział: Kilka milionów ludzi na świecie marzy teraz o tym, żeby się znaleźć w tym mieście, a my tu jesteśmy! Czytał w moich myślach, bo przecież chodziłem po paryskich ulicach z lekkim zawrotem głowy, urzeczony i szczęśliwy. Jeszcze przede mną była seria zamachów bombowych w metrze i trzytygodniowy strajk miejskiego transportu, które chwycą za gardło to miasto. Bo Paryż to nie tylko kafejki, muzea, teatry i sklepy, lecz także uśpiona bestia, która czeka na zew rewolucji.
Dlaczego tak się dzieje? – pytałem siebie po raz kolejny, kiedy pod koniec minionego roku oglądałem w mediach obrazy zniszczonych Champs-Élysées. Oczywiście można wskazywać na ekonomię, jednak jest coś jeszcze, coś bardziej podstawowego, co kryje się za agresją
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 5000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń