To nieprawda, że do Włoch jeżdżę na każde zaproszenie. Że dobry jest każdy pretekst. Tak było pewnie kiedyś: bardzo pragnąłem tam być, świat miał mi tylko dać alibi. A jednak, choć jestem zmęczony, znów spada na mnie seria pretekstów i znów nie mam siły odmówić. Łapię się na tym, że dawno nie widziałem pewnych osób, i oto mam okazję, żeby je odwiedzić.
Przed pierwszym wyjazdem piszę do przyjaciół, o których się mówi, że są Eleną Ferrante. Że jedno z nich lub we dwoje napisali Genialną przyjaciółkę. Jak jest naprawdę, nie wiem. Nie zastanawiam się. Spotykam się z nimi w ich nowym domu. Są skromni, serdeczni, jak zawsze. Na kolację podają makaron z pesto, na deser czekoladki z bombonierki. Pytam, jak im się mieszka pod nowym adresem. Anita otwiera okno, wpuszcza do wnętrza śpiew i modlitwy. – Ucieszyliśmy się – mówi Domenico – że znaleźliśmy dom na wprost kościoła, bo myśleliśmy, że będzie cisza. Tymczasem trafiliśmy w okolice najbardziej aktywnego ośrodka duszpasterstwa młodzieży. Bez przerwy śpiewają, tańczą…
Rozmawiamy głównie o tym, o czym z włoskimi przyjaciółmi będę w tych tygodniach rozmawiał już przy każdym spotkaniu: o triumfie ksenofobii i antyimigranckich nastrojach.
Podobny stosunek do tego, co się dzieje we Włoszech, ma Andrea C
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń