Był poetą. Ale przede wszystkim był księdzem. Odprawiał msze, nabożeństwa różańcowe, majowe, ani jednego nie opuścił. I spowiadał… Nawet w ostatnich latach. Miał już problemy z chodzeniem, ale przychodził i czekał w konfesjonale.
To ostatni wiersz księdza Jana. Nie miał już siły pisać. Podyktował go kilka godzin przed śmiercią.
Zamiast śmierci /racz z uśmiechem/ przyjąć Panie
Pod Twe stopy/ życie moje/ jak różaniec…
Wieczorem zmarł.
Katarzyna Kolska, Roman Bielecki OP: Był waszym przyjacielem?
Tadeusz i Czesław Olszewscy: Przyjacielem, członkiem rodziny, kimś najbliższym.
Jak to się stało, że panowie zamieszkaliście pod jednym dachem?
To długa opowieść. Ja grałem na organach w katedrze św. Jana w Warszawie. Pomagałem profesorowi Stanisławowi Możdżonkowi. Kolegę, który grał w kościele sióstr wizytek na Krakowskim Przedmieściu, aresztowało UB. A siostry miały akurat jakąś uroczystość i potrzebowały organisty, więc przyszedłem na zastępstwo.
Mieszkałem w tym czasie u profesora. Któregoś ranka budzę się i słyszę rozmowę w korytarzu: Panie profesorze, ale my chcemy tego młodego człowieka, nam się podoba – przekonuje kobiecy głos. – On się musi uczyć – mówił profesor. – Damy mu mieszkanie i wyżywienie. Gdy to usłyszałem, wyskoczyłem z pokoju. Patrzę, stoi siostra Maria Donata. Odważyłem się i mówię: Panie profesorze, ja bym bardzo chciał.
I tak zamieszkałem u sióstr wizytek.
Który to był rok?
Pierwszy września 1953 roku. Niedługo potem wprowadził się do mnie mój brat.
Księdza Jana jeszcze nie było.
Nie, byli księża Jan Zieja i Bronisław Bozowski. Dwie wielkie osobowości, prawdziwe legendy. Mieszkali w pokojach obok. W 1959 roku pojawił się ksiądz Jan Twardowski – cichutki, skromny, za wszystko przepraszał.
Polubiliście się panowie szybko?
Jakiś czas to trwało. A później już była między nami wielka przyjaźń i serdeczność jak w najbliższej rodzinie. Ksiądz Jan nie miał radia ani telewizora. Więc przychodził do nas słuchać Wolnej Europy, bo wszystko chciał wiedzieć na bieżąco. I oglądał z nami Dziennik. Nikt nie mógł się wtedy ani słowem odezwać.
Komentował?
Tak. I to w ostrych słowach.
Jak wam się razem żyło?
Znakomicie. Daj Boże wszystkim ludziom! Przez blisko trzydzieści lat mieliśmy wspólną łazienkę i wspólny telefon na korytarzu między naszymi pokojami. Najczęściej to do niego ktoś dzwonił, ale i tak my odbieraliśmy, bo ksiądz miał trudności z chodzeniem. Czasami mówiłem: Zobaczę, czy ksiądz jest. A on mi kiwał głową, że go nie ma. Bo ludzie chcieli mieć go cały czas dla siebie, więc musieliśmy go chronić, żeby mógł odpocząć, przespać się, pomodlić.
Mówiliście do siebie po imieniu?
Długo na to nalegał, więc w późniejszym okresie tak się do niego zwracałem, ale brat zawsze mówił: proszę księdza.
Wszyscy go kojarzą jako poetę.
No tak. Bo był poetą. Ale przede wszystkim był księdzem. Odprawiał msze, nabożeństwa różańcowe, majowe, ani jednego nie opuścił. I tylu ludzi spowiadał… Nawet w ostatnich latach. Miał już problemy z chodzeniem, ale przychodził i czekał w konfesjonale.
Był cierpliwy?
To paradoks. Był bardzo niecierpliwy i bardzo cierpliwy jednocześnie. Gdy coś się stało, to zaraz się denerwował. Ale dla ludzi miał zawsze czas i dobre słowo. Nikomu nie umiał odmówić.
Jak wyglądał dzień księdza Jana?
Wcześnie wstawał.
To znaczy?
O szós
Zostało Ci jeszcze 85% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń