Zmarnowałam swoje życie
fot. stephen packwood / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Legendy dominikańskie

0 opinie
Wyczyść

Sypnęło mi się małżeństwo. (…) Związek po ślubie kościelnym trwał kilka lat, wcześniej było mieszkanie ze sobą, oczywiście współżycie i antykoncepcja. Pierwszą zdradę męża odkryłam niecały rok po ślubie, potem już była lawina zdrad. W końcu powiedziałam koniec i odeszłam, złożyłam pozew o rozwód i uzyskałam go. Nigdy nie byłam szczególnie wierząca, ale w stronę Boga – paradoksalnie – zwróciło mnie to, że zaczęłam czytać katolickie książki na temat budowania relacji i doszłam do wniosku, że tam jest idealny opis tego, co przyczyniło się do rozpadu mojego związku (wszystkie grzechy, błędy – teraz już wiem, z czego brało się znudzenie męża moją osobą).

Byłam u generalnej spowiedzi z całego życia, trafiłam na wyrozumiałego księdza. Nie mam wątpliwości, że Bóg moje winy przebaczył, ale zżerają mnie nieustanne wyrzuty, że do wszystkiego doprowadził grzech. Co więcej, te udręki są nieusuwalne, gdyż rozpad sakramentalnego małżeństwa zawsze będzie mi przypominał o moich grzechach, które do tego doprowadziły. Jak się z tego wyzwolić?

Dodam, że nie ma możliwości powrotu do męża, bo po pierwsze, sama tego nie chcę, nie kocham go i jest we mnie wstręt do niego, że ranił mnie swoimi grzechami i pozwalał na moje grzechy, które nas raniły (…). Jestem załamana perspektywą przegranego życia.

Przypowieść o powrocie syna marnotrawnego milczy o tym, co się z nim działo po owej radosnej uczcie, którą wyprawił mu ojciec. Wolno nam się domyślać, że kiedy skończyło się świętowanie i nastały zwyczajne, szare dni, nie było mu łatwo. Pojednanie z ojcem i otrzymane przebaczenie nie usunęły automatycznie duchowych ran, z którymi wrócił do ojcowskiego domu. A ponadto: Wprawdzie zbyt głębokie było poniżenie, którego zaznał w wyniku swego zbłąkania, żeby groził mu powrót do dawnego grzechu, ale zapewne nieraz dopadały go zgryzoty sumienia i fałszywe poczucie własnej bezwartości. Fałszywe – bo przecież ojciec naprawdę mu przebaczył i przywrócił mu godność dziecka.

Wydaje mi się, że tak właśnie przedstawia się również sytuacja autorki listu. Pierwsze świętowanie z powodu pojednania z Bogiem i odpuszczenia grzechów ma już za sobą i wciąż jest przepełniona radością z tego powodu oraz wdzięcznością wobec Boga. Ale teraz zaczęły się dla niej dni powszednie nawróconej grzesznicy. I na własnej skórze przekonuje się, że nie jest wtedy człowiekowi łatwo.

Nawróć się!

Ufam, że kilka prostych rad, które teraz przedstawię, pomogą jej i tym, którzy znaleźli się w takiej sytuacji. Nie są to moje rady. Takie rady Kościół od wieków stara się dawać nawróconym grzesznikom, aby nie zszarzała w nich radość nawrócenia i żeby w nim trwali oraz utwierdzali się w nadziei.

Rada pierwsza: Dopóki żyjemy, słowa „zmarnowałem swoje życie” tylko w jednym znaczeniu mogą być prawdziwe – jako ostre, naglące wezwanie do nawrócenia. Poczucie zmarnowanego życia nawiedzało zapewne syna marnotrawnego, który sięgnął takiego dna, że zazdrościł nawet świniom. Podobnie pewnie czuła się autorka listu, zanim wyznała swoje grzechy Panu Jezusowi i mogła przystąpić do stołu Pańskiego.

Jeżeli jednak nawróciliśmy się i staramy się żyć w przyjaźni z Bogiem, unikajmy takiej mowy, że zmarnowałem swoje życie. Mogłem z własnej winy zmarnować swoje zdrowie lub jakieś wspaniałe życiowe możliwości, mogłem zmarnować swoje powołanie – małżeńskie lub kapłańskie. Jednak swojego życia nie zmarnował nawet ukrzyżowany razem z Panem Jezusem bandyta, który nawrócił się dopiero w dniu swojej śmierci. On, owszem, zmarnował całe lata, ale cel ostateczny życia – zbawienie wieczne, przecież osiągnął.

Sygnały z wnętrza

Rada druga: Warto uświadomić sobie różnicę między wyrzutami i zgryzotami sumienia – po to, żeby tymi drugimi stanowczo się nie przejmować. Wyrzuty sumienia są darem Bożym, zgryzoty – deformacją tego daru. Wydaje się, że to, co przeżywa autorka listu, to typowe zgryzoty, czyli takie wyrzuty sumienia, które straciły swoją celowość i zamiast odbudowywać, niszczą człowieka.

Spróbujmy to krótko opisać. Wyrzuty sumienia działają na rzecz mojego ocalenia. Dopuściłeś się zła – mówi mi moje sumienie – ale nie popadaj w rozpacz, tylko się szybko nawracaj, żeby ci się coś gorszego nie przydarzyło. Skoro wczoraj dopuściłeś się tego grzechu, to błagaj Chrystusa o przebaczenie i staraj się następnego grzechu nie popełnić. Świadomość, że wczoraj zgrzeszyłeś, niech temperuje twój egocentryzm, a przede wszystkim niech cię pobudza do dobrego.

Wyrzuty sumienia mogą stracić powyższą celowość i stać się niszczącymi i bezcelowymi zgryzotami. Człowiek wówczas gryzie się swoim wczorajszym grzechem i cała jego uwaga skupiona jest na przeszłości. Zachowuję się tak, jakby głównym celem mojego życia było teraz rozdrapywanie ran dawnych grzechów. Zgryzoty sumienia, nawet jeśli mają jakąś celowość, to przeklętą: poniekąd ich celem jest to, żeby nie dopuścić do ocalenia grzesznika. One tylko bezpłodnie męczą człowieka i osłabiają jego duchową energię.

Cierpliwa droga

Rada trzecia: Komuś, kto swoimi grzechami mało się przejmuje, zapewne trudno to zrozumieć, ale dla autorki listu jest oczywiste, że nie jest prosto wrócić do stanu sprzed grzechu. Owszem, to, co najważniejsze – przebaczenie grzechów i przyjaźń z Bogiem – autorka listu odzyskała. Ale przecież była duchowo poraniona. Dobry Pasterz wziął swoją zagubioną owieczkę na ramiona, miłosierny Samarytanin opatrzył rany i będzie czuwał nad jej powrotem do zdrowia. Byleby się od Niego nie odsunęła.

Staranie o to, żeby rany grzechów, które Pan Jezus już mi odpuścił, się goiły, w języku religijnym nazywa się pokutą. Przypomina się o tym podczas każdej spowiedzi, kiedy kapłan przed udzieleniem rozgrzeszenia nakłada – zazwyczaj tylko symboliczną – pokutę. Realną pokutę, czyli duchową pracę nad tym, żeby rany moich grzechów nie ropiały, ale się goiły, wykonujemy na dwa sposoby – po pierwsze, cierpliwie i po Bożemu znosząc dolegliwości, które swoimi grzechami sami na siebie sprowadziliśmy; po wtóre, troszcząc się rzetelnie o to, żeby być blisko Pana Jezusa.

Autorka listu pisze: „Ja mam ruinę w życiu, całkowitą”. Na szczęście wkrótce potem wyznaje: „Chcę wrócić na drogę czystości, ale traktuję to jako pokutowanie”, gdyż „ta droga już mi nie otworzy drzwi do udanego małżeństwa”. Zatem na drogę pokuty już weszła. Chociaż jest to dla niej trudna droga, będzie – pojednana z Bogiem już na początku swojego nawrócenia – coraz bardziej wracała do duchowego zdrowia. Rany grzechów się zagoją, co najwyżej pozostaną po nich blizny.

Ale wydaje się, że jeszcze na jedno trzeba zwrócić uwagę. Kiedyś Matka Teresa z Kalkuty powiedziała do swoich sióstr: „Kiedy widzę, że któraś z was jest smutna, zawsze myślę, że to dlatego, że czegoś odmawia Panu Jezusowi”. Natomiast któryś ze swoich listów zakończyła prośbą: „Bardzo proszę o modlitwę, żebym wciąż patrzyła na Niego z radością”.

Dobrze by było właśnie na tę perspektywę otworzyć swoją pokutę. Jeżeli trud pokuty uda się wypełniać radością, to również do autorki listu będą się odnosiły słowa, które Pan Jezus wypowiedział o nawróconej jawnogrzesznicy: „Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała” (Łk 7,47).

Sakrament ocalenia

Rada czwarta. Obecny stosunek autorki listu do zawartego kiedyś małżeństwa zgodny jest z nauką apostoła Pawła, że żona po rozejściu się z mężem „niech pozostanie samotną albo niech pojedna się z mężem” (1 Kor 7,10). Dlatego wolno autorce listu przystępować (oby jak najczęściej!) do świętych sakramentów. Wydaje mi się jednak, że chociaż pojednanie z mężem – biorąc po ludzku – w tej chwili w ogóle nie wchodzi w rachubę, to jednak warto popracować nad tym, żeby przyjęty kiedyś sakrament małżeństwa, mimo że małżonkowie są radykalnie rozdzieleni, stał się źródłem nowej łaski.

„Nie kocham go i jest we mnie wstręt do niego, że ranił mnie swoimi grzechami i pozwalał na moje grzechy, które nas raniły” – czytamy w liście. Postawa ta bardzo utrwaliła się wskutek pogardy i różnych doznanych niesprawiedliwości. Otóż sądzę, że łaska sakramentu małżeństwa, skoro wciąż małżonkowie są nim związani, może dopomóc co najmniej w trzech następujących wymiarach:

Po pierwsze, w wyrzucaniu różnych złych emocji pod adresem współmałżonka oraz w budowaniu w sobie pragnienia przebaczenia mu doznanych od niego krzywd i upokorzeń. Ponadto łaska sakramentu małżeństwa będzie pobudzała do modlitwy za niego, ażeby jego złe emocje wobec swojej ślubnej żony nie zatruwały mu serca.

Po wtóre, właśnie łaska sakramentu małżeństwa będzie pomagała trwać w wierności, mimo że małżeństwo się rozpadło (a jeden tylko Bóg wie, czy na zawsze).

Wreszcie po trzecie, małżeństwo sakramentalne powinno być obrazem i realną cząstką miłości Chrystusa i Kościoła. Autorka listu pewnie zaprotestuje i powie: „Z moim małżeństwem nigdy tak nie było, a tym bardziej i teraz tak nie jest”. To błędne myślenie. Łaska Boża uzdalnia nas przecież do różnych rzeczy, do których sami z siebie nie bylibyśmy zdolni.

Rany, które leczą innych

Rada piąta. Mówiłem wyżej o gojeniu się ran, jakie pozostały w nas po naszych grzechach. Niekiedy z raną moich grzechów może się stać coś jeszcze wspanialszego niż to, że się dobrze zagoi.

Pan Jezus zmartwychwstał w ranach, przez które zadano Mu śmierć. Rany na ciele Zmartwychwstałego są nie tylko dowodem na to, jak bardzo nas kocha. One są źródłem życia dla nas wszystkich. Coś podobnego Pan Bóg potrafi zrobić z ranami naszych grzechów. Czasem właśnie dlatego, że człowiek dopuścił się jakiegoś grzechu, staje się wręcz wielkim mocarzem Bożym w walce o dobro. Pan Bóg potrafi blizny po naszej słabości przemienić w źródło dobra. Dlatego ludziom uwikłanym w taki lub inny nałóg najskuteczniej potrafi pomóc ktoś, kto sam trwał w takim nałogu i doświadczył na własnej skórze związanego z nim upokorzenia.

Bardzo możliwe, że również rany autorki cytowanego listu nie tylko się zagoją (bo zakładając wierność łasce Bożej, zagoją się na pewno), ale właśnie dzięki temu, że kiedyś tak ją pokaleczyły, będzie ona mogła pomóc niejednemu człowiekowi. A nie dziwiłbym się, gdyby się okazało, że dzieje się tak już teraz.

Zmarnowałam swoje życie
Jacek Salij OP

urodzony 19 sierpnia 1942 r. w Budach na Wołyniu – polski prezbiter rzymskokatolicki, dominikanin, profesor nauk teologicznych, pisarz, publicysta, autor setek książek i tysięcy artykułów, przez 40 lat prowadził rubrykę...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze