I have a dream
fot. stephan louis / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Drugi List do Koryntian

0 opinie
Wyczyść

Kilka lat temu rektor pewnej śląskiej uczelni rozpoczął ważne, programowe wystąpienie, nawiązując do słynnego „I have a dream” Martina Luthera Kinga z 1963 roku. Nie wiem, czy nawiązanie było świadome, ale brzmiało to mniej więcej tak (cytuję z pamięci, więc pewnie niedokładnie): „Miałem sen. Oto na oczyszczonej Rawie ścigały się wioślarskie osady uniwersytetów z Oksfordu, Cambridge i naszej uczelni…” (dla niewtajemniczonych – Rawa to coś, co płynie przez centrum Katowic, a co mewy – nawdychawszy się uprzednio wyziewów z tejże Rawy – notorycznie mylą z rzeczną wodą). Surrealizm obrazu – wzmocniony przez to, że szerokość Rawy z trudem tylko przekracza długość wiosła – sprawił, że chyba niewielu słuchaczy zdołało się skupić na dalszej części wystąpienia, które jeszcze dziś wspomina się na owej uczelni z niejakim rozbawieniem.

Wspominam o tamtym epizodzie z dwóch powodów – po pierwsze: też mam marzenie, którym chciałbym się podzielić, ale lękam się, że będzie ono potem przez lata wspominane z rozbawieniem właśnie. Po drugie – liczę na taki właśnie efekt (wspominania – pal licho z rozbawieniem). A pora o tym napisać w tym miesiącu, bo marzenie związane jest z wielkopostnym, przedpaschalnym kontekstem.

Zatem wyznaję – „I have a dream”. W tym marzeniu we wszystkich kościołach na śląskiej prowincji, ba – nie stawiajmy granic marzeniom – we wszystkich kościołach w Polsce, wszyscy kaznodzieje w czasie Triduum Paschalnego wygłaszają mistagogiczne homilie ściśle na temat celebrowanych misteriów wiary. I tak w Wielki Czwartek ze swadą opowiadają o tym, jak nasze życie odżywiane jest przez Ciało Chrystusa – Boga, który tak bardzo nas umiłował, że wydał się nam na pokarm. W czasie wielkopiątkowej liturgii opiewają posłuszeństwo Chrystusa, który „stał się dla nas posłuszny aż do śmierci, a była to śmierć na krzyżu” (aklamacja przed Ewangelią w Wielki Piątek), i mówią o tym, jak On poniósł nasze grzechy na drzewo… I wreszcie w czasie Wigilii Paschalnej z entuzjazmem opowiadają o zmartwychwstaniu Chrystusa, w którym Bóg poradził sobie ze śmiercią i grzechem oraz dzięki któremu mamy nowe życie, jesteśmy nowym stworzeniem: mieszkaniem Ducha Świętego, braćmi i siostrami Syna, dziećmi Ojca i że to zmartwychwstanie jest fundamentem naszej nadziei na zmartwychwstanie i życie wieczne w świecie, w którym Bóg otrze wszelką łzę…

Nieodłączną częścią tego marzenia są dwie wizualizacje – najpierw radości wiernych, którzy naprawdę przychodzą na Triduum spragnieni Dobrej Nowiny. I dalej – konsternacji dziennikarzy, którzy przez lata z powodzeniem unikali pisania o Chrystusie, wyławiając bez trudu drogie im (wedle gustu – prawicowe, lewicowe i jakie tam jeszcze) wątki polityczne, społeczne, gospodarcze czy obyczajowe. A tu nagle – jeśli chcą napisać jakąkolwiek relację z tego, o czym w kościołach się mówiło, do dyspozycji mają wyłącznie śmierć i – o zgrozo! – zmartwychwstanie Chrystusa (przyznaję, że tą częścią marzenia delektuję się z perwersyjną wręcz przyjemnością). Od katedr wielkich metropolii po najmniejsze kościółki na prowincji – tylko ofiara Chrystusa. I jeśli redakcje nie rezygnują w ogóle z relacji, to Dobra Nowina wycieka na zewnątrz kościołów, docierając także do tych, którzy pojawiają się w nich nieczęsto.

Może ktoś zapyta, dlaczego o tym marzę – czyż nie tak właśnie jest co roku w naszych kościołach? Cóż – nie przeprowadziłem żadnych dogłębnych badań, które wskazałyby, jak rozkłada się tematyka homilii paschalnych w Polsce. Raz czy drugi tylko na zajęciach z sakramentologii zapytałem kilkudziesięciu obecnych studentów, czy w ich rodzinnych parafiach homilie Triduum miały charakter konsekwentnie mistagogiczy, wprowadzający w istotę celebrowanych tajemnic. Tych, którzy odpowiedzieli pozytywnie, mogłem policzyć na palcach jednej ręki. Może tak jest tylko na śląskiej prowincji? Gorzkie by to było pocieszenie.

Powie ktoś, że się czepiam. Pewnie trochę tak. Ale nie daje mi spokoju pytanie o to, jak kształtujemy najważniejsze w roku celebracje. Bo jeśli nie mówimy o istocie chrześcijaństwa wówczas, kiedy ją szczególnie celebrujemy, kiedy wszystko w liturgii – od Słowa Bożego poprzez liturgiczne znaki – na nie naprowadza, to kiedy będziemy to robić? O przyczynach boję się nawet pomyśleć. I pół biedy nawet, jeśli motywem jest troska, by nie znużyć słuchaczy powtarzaniem wciąż tych samych treści. Argument to wprawdzie cudaczny, zważywszy, że liturgia, z uporem powracając do świętowania zmartwychwstania Chrystusa, do takiego właśnie powtarzania zaprasza.

A co, jeśli treści te nie stają się centralne w przepowiadaniu, bo nie stanowią rdzenia doświadczenia naszej wiary – i to zarówno słuchaczy, jak i kaznodziejów?

So I still have a dream. 

I have a dream
ks. Grzegorz Strzelczyk

urodzony w 1971 r. – prezbiter archidiecezji katowickiej, doktor teologii dogmatycznej, były członek Zarządu Fundacji Świętego Józefa KEP (2020-2023)....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze