List do Rzymian
Ludzie jechali z krzyżem do pracy, szli z nim do szkoły, do sklepu. Krzyż przeszkadzał. Inni się gapili, uśmiechali. To była prawdziwa droga krzyżowa.
Jan Paweł II odprawiał drogę krzyżową w każdy piątek tygodnia oraz codziennie przez cały okres Wielkiego Postu. W Wielki Piątek 2005 roku, gdy nie miał już siły, siedział w prywatnej kaplicy, trzymając drewniany krzyż. Na udręczonego chorobą wspierającego czoło na krzyżu papieża patrzył cały świat. Droga krzyżowa, która wykracza poza konwencję, staje się szczerą modlitwą. Nieważne, czy odprawia się ją nad ranem, w biurowcu czy pod malowidłami socjalistycznego artysty.
Poranna droga krzyżowa
Wielki Piątek. Czwarta rano. Rafał Regulski, dziennikarz radiowy, owinięty kablem i uzbrojony w mikrofon wtapia się w tłum tysięcy mieszkańców Środy Wielkopolskiej. Jak to możliwe, że chciało im się wstać? Kilka lat temu Rafał Regulski zaspał i załapał się tylko na ostatnią stację. Niektórzy środzianie nie kładą się spać, aby się nie spóźnić na niezwykłą drogę krzyżową o świcie ulicami zaspanego miasta.
Pierwsza średzka droga wyruszyła w 1992 roku. Wymyślił ją miejscowy katecheta. Była skromna. Na początku ledwo sto osób przechodziło alejkami cmentarza. Średzka droga budziła nieufność księży. Pierwszy do inicjatywy przekonał się ksiądz Lech Otta. Dziś już trzy tamtejsze parafie przejęły organizację drogi. Zjeżdżają się na nią księża, którzy już dawno nie pracują w Środzie.
Stacjami są miejsca. Codzienne miejsca środzian. Sklep, szkoła, areszt śledczy. W czwartek ktoś kupuje w sklepie bułki, a w piątek – przed drzwiami tego samego sklepu – rozważa pierwszy upadek Chrystusa. W czwartek ktoś przechodzi obok aresztu śledczego i myśli o aresztowanych bandytach, złodziejach, oszustach. W piątek w tym samym miejscu słucha o tym, jak ludzie ocenili Jezusa. I zaczyna rozumieć, by nie oceniać, aby samemu nie zostać ocenionym. W czwartek ktoś odprowadza dziecko do szkoły. Może krzyczy na to dziecko, by się pośpieszyło, bo w pracy czeka niezadowolony szef. Może szarpie je za rękę, bo znów nie zabrało drugiego śniadania. Może zwyczajnie milczy. W piątek przed tą samą szkołą myśli, jak Jezusowi bok przekłuwają i jak cisza musiała ziębić na tym krzyżu.
Rafał Regulski podchodzi do ludzi. Taki zawód. Trzeba przeszkadzać nawet w modlitwie. Jedni mówią chętnie. Opisują intencję, w jakiej wstali nad ranem. Idą, by mąż znalazł pracę, by pogodzić się z matką, aby zdać egzamin na prawo jazdy. Inni odpowiadają: „Proszę nie przeszkadzać”. Machają ręką przed twarzą reportera. To w końcu nie pielgrzymka, podczas której można rozsiąść się w rowie, rozmasować stopy i pogadać.
Raz Rafał zagadnął chłopaka, który szedł na szarym końcu. Chłopak zatopił się we własnych myślach. Na pytanie: „Dlaczego idziesz”, odpowiedział: „Bo chciałem się przejść”. Po latach ta anegdota zamieniła się w naukę. A nauka brzmi: Często nie umiemy mówić o sobie i o Bogu.
Ludzie idą w ciszy. Nad śpiącą Środą unosi się głos wierzących i blask pochodni, lampionów, świec. Z minuty na minutę robi się coraz jaśniej. Dnieje. Miasto się budzi. Nagle ulicą przejeżdża samochód z pieczywem. Żegna się przechodzący obok właściciel kiosku. Ktoś stracił cierpliwość i wali pięścią w drzwi delikatesów. Droga krzyżowa i droga życia Środy krzyżują się z sobą około szóstej.
Rafał Regulski dzięki drodze krzyżowej o świcie nauczył się liczyć ludzi. Porządna relacja reporterska, a z takich Rafał słynie, powinna zawierać twarde dane. Kto jest organizatorem, skąd się wyrusza i dokąd zmierza, ilu ludzi idzie. Rafał szybko wbiega na pierwsze piętro budynku i z góry zlicza sto osób. Wycina oczami kwadrat stu ludzi i przykłada go do tłumu jak krawiec przykładający metr do materiału rozwijanego z beli. Ciekawe, że sto osób zajmuje tak mało miejsca. Dlatego właśnie organizatorzy manifestacji podają, że pod sejm idzie dziesięć tysięcy ludzi, a policja zlicza ledwie trzy tysiące. Wydaje nam się, że jest nas tak dużo. Oto lekcja średzkiej drogi.
Socrealistyczna droga krzyżowa
Gdyby nie poprzedni ksiądz proboszcz, nie byłoby afery. Ale księdzu proboszczowi Tadeuszowi Jurkowi zamarzyło się odmalowanie ścian XVI-wiecznego gotyckiego kościoła. Kościół stoi na rynku w Chojnowie na Dolnym Śląsku. Żeby odmalować ściany, trzeba by zamalować drogę krzyżową pędzla Piotra Wróblewskiego. Niezwykłą drogę krzyżową. Obok upadającego Pana Jezusa radziecki kosmonauta Jurij Gagarin. W roli Piłata miejscowy sekretarz partii (już nikt nie pamięta jego nazwiska). Włócznie w bok Pana Jezusa wbija żołnierz. Wszystko wskazuje na to, że czerwonoarmista, choć nie ma gwiazdy (na taką prowokację w 1969 roku twórca malowidła Piotr Wróblewski nie mógł sobie pozwolić). Panu Jezusowi składanemu do grobu towarzyszą amerykański bojownik o prawa czarnoskórych Martin Luther King, św. Franciszek i Mahatma Gandhi. Jest też antena satelitarna oraz Amerykanie lądujący na Księżycu. W Szymonie Cyrenejczyku można rozpoznać przodownika pracy.
– Tę drogę namalowano emulsją w latach 60. – mówi obecny proboszcz parafii pod wezwaniem św. Apostołów Piotra i Pawła w Chojnowie ks. Marek Osmulski. – Farba odpada płatami. Rozumiem mojego poprzednika. Trzeba odmalować ściany. Gagarin obok Chrystusa niech sobie wisi, ale nie w kościele. Takie obrazy są antypasyjne – mówi ks. Osmulski. Ale rozumie też parafian, którzy na wieść o malowaniu zebrali podpisy w obronie „socjalistycznej” drogi krzyżowej. Zawsze tu była, zawsze się pod nią modlili. Tłumaczą, że współczesne treści przemawiają bardziej do wyobraźni niż tradycyjne, ewangeliczne przedstawienia. W końcu święcił ją biskup z Wrocławia. Gdyby Gagarin mu przeszkadzał, to chyba by o tym powiedział. Koronnym dowodem na wartość drogi krzyżowej przesiąkniętej duchem PRL-u są słowa księdza Jana Dębskiego, który w 1969 roku z ambony mówił, że „w chojnowskiej drodze krzyżowej zachodzą na siebie dwa odległe o dwadzieścia wieków w czasie obrazy. Pierwszy to Chrystus zdążający ku Golgocie. Drugi, to my, ze swoim balastem trudnego świata”. Poza tym ta droga to pomnik odwagi ludzi żyjących w czasach PRL-u. Proboszcza, malarza i ludzi, którzy dali pieniądze na malowidło. Dało prawie całe miasto. Za takie wybryki SB mogło wyrzucić z pracy.
Są i przeciwnicy drogi. Twierdzą, że to droga ludzi, a nie Boga – Człowieka. Odbiega od ewangelicznego przekazu. Jakby to było, gdyby Maryję namalowano z twarzą Marilyn Monroe, a do szopki zamiast owcy wsadzono owieczkę Dolly. Co prawda nikomu nie przeszkadza grób Pana Jezusa ze smoleńską brzozą w tle albo napisem „stop marihuanie”.
Konserwator zabytków orzekł, że dzieło Piotra Wróblewskiego to zabytek i ruszać go nie można. – Pod tymi malowidłami są freski z XIX wieku. Nie można ich konserwować – denerwuje się proboszcz Osmulski. – Trzeba za to wydawać pieniądze na renowację Gagarina. Kto na to da? – dopytuje.
Droga krzyżowa się łuszczy. Emulsja odpada z XVI-wiecznych ścian. Nie wiadomo, co robi ówczesna dyrektorka miejscowego domu kultury, która za dopuszczenie malarza Piotra Wróblewskiego do głosu i brak proletariackiej czujności straciła pracę. Piotr Wróblewski, który na podobne szczere ludzkie malowidła w kościołach napatrzył się w czasie podróży do Meksyku i Brazylii, zmarł w 1990 roku w Warszawie. Jego prace wiszą w domach prywatnych kolekcjonerów w Stanach Zjednoczonych, Brazylii, Hiszpanii i we Włoszech.
Korporacyjna droga krzyżowa
Ksiądz Jacek Stryczek z Krakowa, znany w całej Polsce z akcji charytatywnej „Szlachetna paczka”, duszpasterz studentów, wolontariuszy i ludzi biznesu, słynie z happeningów religijnych.
W Środę Popielcową zachęcał ludzi na ulicy do ćwiczeń na steperze, bo „Środa Popielcowa to przypomnienie, że trzeba być kimś, trzeba ćwiczyć”. Innym razem prosił ludzi, by zabierali spod kościoła metrowe drewniane krzyże. Ludzie jechali z krzyżem do pracy, szli z nim do szkoły, do sklepu. Krzyż przeszkadzał. Inni się gapili, uśmiechali. To była prawdziwa droga krzyżowa. Tortura, choć bez krwi, upadków i przebijania dłoni gwoździem. Krakowian z krzyżami pod pachą pokazał nawet „Teleexpress”.
Duszpasterz tuż przed świętami Bożego Narodzenia postawił konfesjonał przed hipermarketem. Zapalił świeczki w butach przed siedzibą Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie. Świeca – człowiek – z czasem się wypala. Zostaje pusty but, czyli konto w banku, dom za miastem i nowe auto z klimatyzacją.
Ksiądz Stryczek zasłynął też drogą krzyżową dla pracowników korporacji, „którzy zapominają, że w pracy są ludźmi, i traktują się jak maszyny”.
Co ma wspólnego pracownik korporacji z Jezusem? Na blogu w „Rzeczpospolitej” ks. Jacek tłumaczy:
„Pracownik korporacji, który się wychyla, dostaje po głowie. Czy tak nie było z Jezusem?
Pracownik korporacji czuje się uwięziony w korporacji. Nic nie może. Nie może krzyczeć, nie może rzucić pracy (kredyt we frankach na mieszkanie i dzieci w prywatnej szkole to spore wydatki, które utrudniają trzaśnięcie drzwiami). Jezus na krzyżu też niewiele może. Ale może mówić do Ojca.
Pracownik korporacji ryzykuje, inwestując pieniądze firmy. Upada też Jezus. Ryzyko to upadki.
Pracownik korporacji ma obowiązek oddzielać życie zawodowe od prywatnego. Do żony zadzwoni później, bo teraz jest spotkanie, narada, delegacja. A tak bardzo chciałby przytulić dzieci. Tęskni za rodzinną atmosferą. Zdjęcie córeczki na biurku to gadżet jak tablet z białą obudową. Dlatego Jezus miał obok siebie zawsze mamę.
Pracownik korporacji ma kolegów z pracy. Różnica między kolegą a kolegą z pracy jest taka, że kolega pomoże tak jak Jezusowi pomógł Szymon z Cyreny. Czy kolega z pracy bezinteresownie poniesie krzyż?
Pracownik korporacji nie może mieć uczuć. Trzeba je schować w kieszeni marynarki. Pracownik korporacji tęskni za ciepłym, prostym gestem. Takim jak gest Weroniki ocierającej twarz Jezusa.
Jezus upada po raz trzeci i nabiera dystansu do siebie. Upada i może iść dalej. Co to za szef, który nie upadnie i nie poczuje własnej słabości… Dopiero upadek wytwarza w szefie prawdziwą empatię. Prawdziwą, a nie wyuczoną przez trenera biznesowego na zajęciach z tzw. miękkich umiejętności.
Jezusowi już po wszystkim, po śmierci, jeszcze się chce. Wstaje z martwych. Czy po wyrzuceniu lub odejściu z korporacji pracownikowi korporacji będzie się jeszcze chciało?”.
Korporacyjna droga krzyżowa w 2011 roku to był performance nagrany na korytarzu krakowskiego biurowca i wrzucony do internetu. Tylko tak można było dotrzeć do pracowników korporacji, którzy z reguły są cały czas on-line. Przecież po dwunastu godzinach pracy nie przyjdą do kościoła.
22 kwietnia 2011 roku na parterze biurowca w Krakowie stanęło pięć manekinów ubranych w jednakowe stroje z grubego szarego papieru. Manekiny w apaszkach i pod krawatami ukrywały niewielkie krzyżyki. Ksiądz Stryczek nie chciał chodzić po biurach z krzyżem w ręku, manifestować. Chciał pokazać, że pod garniturami i garsonkami z drogich galerii handlowych kryją się ludzie szukający Boga.
Między manekiny wchodzą aktorzy w takich samych papierowych uniformach. Jeden z nich się potyka. Na podłogę wypada gazeta, woda mineralna i… krzyżyk.
Pracownicy. Pamiętajcie. Jesteście ludźmi. Taka jest nauka korporacyjnej drogi krzyżowej.
Co będzie dalej?
Rafał Regulski szykuje się do reporterskiej obsługi tegorocznej drogi w Środzie. Żal mu katechety, który wymyślił drogę o czwartej nad ranem. Przejęli ją księża trzech parafii. Teraz to oni są organizatorami drogi. Katecheta się nie obraził. Idzie w tłumie.
Rafał został pomówiony przez jedno z czasopism w Środzie. Gazeta twierdzi, że celowo zawyżył liczbę nauczycieli protestujących w obronie jednej ze szkół. Rafał śmieje się z artykułu. Od dwudziestu lat w Wielki Piątek ćwiczy liczenie ludzi w tłumie. Wie, że skoro widzi dwustu ludzi w tłumie, to znaczy, że jest ich dwustu.
Proboszcz parafii w kościele z „socjalistyczną drogą krzyżową” odwołał się od decyzji konserwatora zabytków do ministra kultury. Liczy, że Gagarin zniknie z rejestru zabytków i będzie można go zamalować. Podobnie jak czerwonoarmistę przebijającego bok Pana Jezusa.
Ksiądz Jacek Stryczek oprócz tego, że stworzył korporacyjną drogę krzyżową, jest pomysłodawcą ekstremalnej drogi krzyżowej. Jej uczestnicy idą w nocy kilkadziesiąt kilometrów w milczeniu i ciszy. W tym roku podkarpacka ekstremalna droga będzie liczyć 40 km. Uczestnicy wyruszą 8 marca z Jarosławia. 9 marca dojdą do Opactwa Panien Benedyktynek w Przemyślu.
Oceń