Para młoda idąca w górę ścieżką wiodącą przez las
fot. Tom The Photographer / Unsplash

Sto czy dziewięćdziesiąt dziewięć?

Oferta specjalna -25%

Spowiedź

0 votes
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 29,93 PLN
Wyczyść

Czy seks w rzeczywistości jest najważniejszym elementem, który mówi nam o być albo nie być małżeństwa? Bardzo mnie dziwi, że w Kościele dominuje to spojrzenie. Co w takim razie z miłością, wiernością i uczciwością, które realizowane są w kolejnym związku?

W listopadowym wydaniu miesięcznika (11/2024) zamieściliśmy rozmowę z biskupem Pilzna Tomášem Holubem, który w odpowiedzi na adhortację Amoris laetitia z 2016 roku zaprosił pary rozwiedzione żyjące w ponownych związkach, by spróbowały uregulować swoją sytuację życiową i na drodze rozeznania, do czego zachęca papież Franciszek, powróciły do Stołu Pańskiego. Wywiad z bp. Holubem spotkał się z reakcją o. Norberta Lisa OP, którego głos polemiczny (Podróbka miłosierdzia) zamieściliśmy w numerze grudniowym (12/2024).
Kontynuujemy dyskusję, oddając głos Piotrowi Wernerowi, który odnosi się do obu tekstów.

W dwóch numerach „W drodze” kończących 2024 rok znalazły się ogromnie interesujące teksty, dotyczące sytuacji osób rozwiedzionych, które zawarły ponowne związki. Listopadową rozmowę z biskupem Pilzna Tomášem Holubem, który w swojej diecezji zaprosił takie pary do pełnego uczestnictwa w Eucharystii, krytycznym okiem skomentował w grudniowym wydaniu miesięcznika, posługując się znakomitym warsztatem teologicznym, ojciec Norbert Lis OP. Do tych dwóch perspektyw, korzystając z uprzejmości pisma, chciałbym dołączyć głos wiernego świeckiego.

Na wstępie zaznaczę, że nie mam wykształcenia teologicznego. Teologią zajmuję się z zamiłowania, współorganizując Dominikańską Szkołę Wiary w Białymstoku oraz, na swoją miarę, podejmując lekturę książek religijnych i dokumentów Kościoła. Moje spojrzenie jest jednak przede wszystkim głosem osoby świeckiej. Mężczyzny z krótkim jeszcze, niespełna dziewięcioletnim stażem małżeńskim. Ojca trójki dzieci, w miarę możliwości angażującego się w życie lokalnego Kościoła. Dość aktywnego, ale wciąż szeregowego wiernego.

Żyję w szczęśliwym małżeństwie, za które codziennie dziękuję Bogu. Mówiąc językiem Amoris laetitia, znajduję się w sytuacji regularnej. Dlaczego zatem zabieram głos na temat dotyczący tej części związków, które w jakiś sposób pozostają w „szarej strefie”? Przede wszystkim, żyjąc w świecie, widzę, że kwestie dotyczące etyki seksualnej (czy, mówiąc szerzej, małżeńskiej) dla wielu osób stanowią bardzo istotny argument za być albo, niestety częściej, nie być w Kościele. Dyskutując o nich także wewnątrz wspólnoty – z ludźmi wierzącymi, praktykującymi, nierzadko zaangażowanymi – często dostrzegam potrzebę pogłębienia obecnego nauczania. Rozwiązania, które proponuje papież Franciszek we wspomnianej adhortacji apostolskiej, stanowiły w mojej ocenie mądrą propozycję zrozumienia rzeczywistej sytuacji wielu osób oraz znalezienia adekwatnych rozwiązań. W ten sposób odczytuję również propozycję biskupa Holuba. Stanowcza reakcja ojca Lisa była dla mnie dużym zaskoczeniem. Chciałbym odnieść się do części podniesionych przez niego punktów oraz postawić pytania – mam nadzieję – zachęcające do pogłębienia refleksji.

Po swojemu?…

We wstępie do artykułu ojciec Norbert przedstawia zasadniczą tezę, z którą zamierza polemizować. Jest to opisywany w rozmowie z biskupem Tomášem Holubem postulat, „by osoby rozwiedzione żyjące w kolejnych związkach mogły przyjmować komunię świętą”. Koncepcję tę ojciec Lis nazywa „propozycją czeskiego biskupa”, który miałby „po swojemu porządkować” kwestię dopuszczenia rozwodników do Eucharystii. Biorąc pod uwagę najnowsze dokumenty Kościoła, słowa te wydają się co najmniej zaskakujące.

Ósmy rozdział Amoris laetitia, będącej podsumowaniem synodu o rodzinie, wprowadza ważną kategorię rozeznania tak zwanych sytuacji „nieregularnych”. Ojciec Święty Franciszek poświęca wiele uwagi włączaniu do wspólnoty Kościoła osób ochrzczonych, które się rozwiodły i zawarły ponowny związek cywilny. W punkcie 301 pisze wprost: „nie można już powiedzieć, że wszyscy, którzy są w sytuacji tak zwanej nieregularnej, żyją w stanie grzechu śmiertelnego, pozbawieni łaski uświęcającej”.

Słowa te stały się podstawą do dyskusji na temat zaproszenia tych osób do pełnego udziału w Eucharystii. Jak słusznie zauważa ojciec Norbert, były i są one źródłem wielu nieporozumień. Wydaje się to zrozumiałe, uwzględniając charakter postulowanych zmian oraz stosunkowo krótki czas, jaki upłynął od publikacji adhortacji. Papież, „biorąc pod uwagę niezliczoną różnorodność poszczególnych sytuacji”, nie ustanawia nowych norm ogólnych o charakterze kanonicznym. Zamiast tego zachęca duszpasterzy do „towarzyszenia osobom zainteresowanym na drodze rozeznania, zgodnie z nauczaniem Kościoła i wytycznymi biskupa”.

…czy jednak myśląc z Kościołem?

Jak się okazuje, owocem tego rozeznania ma być możliwość przystępowania do sakramentów pojednania i Eucharystii przez osoby żyjące we wspomnianych sytuacjach „nieregularnych”. Stanowisko to zostało wyrażone we wrześniu 2023 roku w odpowiedzi Dykasterii Nauki Wiary na list emerytowanego arcybiskupa Pragi kardynała Dominika Duki OP. Warto zauważyć, że inspiracją do napisania wspomnianego listu były działania biskupa Holuba w diecezji pilzneńskiej.

Oczywiście zgodnie ze wspomnianą wyżej logiką Amoris laetitia jest to rozwiązanie partykularne. Trudno jednak nazwać je prywatną inicjatywą i próbą meblowania dyscypliny sakramentalnej „po swojemu”. Tym bardziej że biskup Holub korzystał z wypracowanej przez Watykan instytucji Misjonarzy Miłosierdzia.

Oczywiście można próbować podważać autorytet kardynała Victora M. Fernándeza, obecnego prefekta Dykasterii Nauki Wiary. W mojej ocenie ojciec Lis próbuje to zrobić w swoim artykule, zwracając uwagę na – jego zdaniem – mało poważne obszary zainteresowania naukowego kardynała Fernándeza (s. 112). Jako laik nie mam kompetencji, by ocenić dorobek argentyńskiego hierarchy, dziwi mnie jednak zastosowanie argumentum ad personam. Nie można bowiem zaprzeczyć, że mamy do czynienia ze zwyczajnym nauczaniem Kościoła, które biskup z Pilzna próbuje aplikować w swojej diecezji.

Co równie, jeśli nie bardziej istotne, Ojciec Święty wyraźnie zaznacza, że ogólne normy kanoniczne pozostają niezmienne. Z perspektywy świeckiego katolika odbieram to jako jasny komunikat: fundamenty pozostają na swoim miejscu. Zmiana spojrzenia może dotyczyć szczególnych sytuacji – tych, które zostają określone jako „nieregularne”.

Prawda jako punkt odniesienia – raz jeszcze

Ojciec Lis podkreśla fundamentalną dla dominikańskiej duchowości zasadę veritas, prawdy i dążenia do niej. Również dla mnie jest ona niezwykle istotna. To dzięki poszukiwaniu prawdy – niezależnie od wyznania czy przekonań – jako ludzie znajdujemy uniwersalną przestrzeń do porozumienia. Co więcej, jako katolicy wierzymy w Jezusa – Boga, który przedstawił się jako Prawda. W mojej ocenie to właśnie veritas jest jedną z zasadniczych racji przemawiających za interpretacją Amoris laetitia, którą proponuje biskup Holub.

„Nieregularność” niejako z definicji domaga się doprecyzowania. W tym kontekście postulowane przez Franciszka towarzyszenie duszpasterzy osobom żyjącym w ponownych związkach powinno być narzędziem, które pozwala dotrzeć do prawdy. Jak zwraca uwagę biskup Holub, jest to wielomiesięczny, nieraz bardzo trudny proces – niekoniecznie będący, jak sugeruje na s. 110 ojciec Lis, „szybkim i powierzchownym rozwiązaniem”. Jego owocem powinno być określenie, jaką formę udziału w życiu Kościoła i pod jakimi warunkami można zaproponować zainteresowanym. Z pewnością nawet w diecezji pilzneńskiej nie zawsze kończy się to zgodą na dostęp do sakramentów pojednania i Eucharystii. Nie ma tu jednak szybkich odpowiedzi. Jest za to, jak głęboko wierzę, dążenie do prawdy.

Sto owiec – nie dziewięćdziesiąt dziewięć

Warto też zwrócić uwagę na inny aspekt. Uważam, że dla wielu osób, które znają Kościół przez pryzmat nieraz powierzchownych i wyzutych z subtelności spotkań w kancelarii parafialnej, szczere, życzliwe zainteresowanie ich niełatwą historią życia ze strony duchownego, łagodnie rzecz ujmując, nie jest rzeczą oczywistą. Nawet jeżeli podjęty proces rozeznania nie zakończy się dostępem do pełni życia sakramentalnego, może być on okazją do przekazania konkretnym ludziom w osobistym bezpośrednim kontakcie fundamentu Ewangelii – prawdy o tym, że Bóg ich kocha, że ich poszukuje. Uważam, że ten znak jest ogromnie ważny w budowaniu realistycznego obrazu Boga.

Kontakt z takimi parami i próba włączania ich do życia eklezjalnego może być bardzo ważną formą postulowanego przez ojca Lisa wychodzenia na obrzeża. Sam fakt, że biskup Pilzna podejmuje liczne starania, by aktywnie szukać setnej owcy, nie poprzestając na dziewięćdziesięciu dziewięciu, jest ważny i poruszający. Choć – chciałoby się powiedzieć – to przecież po prostu Ewangelia.

Grzech czy nie?

Odpowiedź nie jest wcale oczywista. Oczywiście postawione przez dominikanina pytanie o miejsce spowiedzi świętej w tym procesie jest ważne i trafne. Chciałbym tu jednak przywołać słowa biskupa Holuba: „U większości tych ludzi nie były spełnione warunki grzechu ciężkiego”. Wydaje się to potwierdzeniem w praktyce wspomnianej wyżej intuicji Ojca Świętego. 

Oznacza to, że pozostawanie w obiektywnie niezgodnej z nauczaniem Kościoła sytuacji po rozeznaniu nie spełnia kryteriów grzechu ciężkiego. Jako osoba rozwiedziona mogę żyć w drugim związku i nie trwać w grzechu. Dla wielu osób takie stwierdzenie w odniesieniu do samych siebie może być przewrotem kopernikańskim.

Nie twierdzę rzecz jasna, że spowiedź z definicji nie powinna mieć swojego miejsca na drodze rozeznawania. Nic bardziej mylnego. Jednak mając świadomość, po pierwsze, o jak intymnej materii mówimy, a po drugie, że rozeznania dokonują tu kapłani specjalnie przygotowani do tej roli, nie widzę podstaw do podważania ich opinii.

Zgadzam się z ojcem Lisem, który twierdzi, że Kościół nigdy nie definiował możliwości przystąpienia do Stołu Eucharystycznego jako nagrody za dobre sprawowanie. Dodałbym jednak: w oficjalnym nauczaniu. Myślę, że trudno byłoby znaleźć w Polsce katolika, który nie słyszał o przyjmowaniu Eucharystii w kategoriach można/nie można, jeżeli tylko jest się wystarczająco „w porządku”. Zamiana paradygmatu z nieosiągalnego zasługiwania na łaskę na uświadomienie sobie otrzymania niezasłużonego daru – nawet, jeżeli nie mówimy o „pełnej puli” – jest prawdziwym przełomem w życiu duchowym.

Co ze współżyciem?

W tym kontekście nie wolno pominąć pytania o miejsce seksualności w nowych związkach. Zarówno Jan Paweł II, jak i Benedykt XVI wskazywali wstrzemięźliwość seksualną jako warunek przystępowania do Eucharystii przez rozwodników w nowych związkach. Dopiero Franciszek „pozwolił w pewnych okolicznościach, po stosownym procesie rozróżniania, dopuszczenie do sakramentu pojednania, nawet jeżeli nie są wierni wstrzemięźliwości zaproponowanej przez Kościół”.

Powyższe stwierdzenie rzeczywiście stanowi istotną zmianę w nauczaniu, która dla wielu może się wydawać obrazoburcza. Nie uważam jej jednak – jest to moja prywatna opinia – za szkodliwą. Czy seks w rzeczywistości jest najważniejszym elementem, który mówi nam o być albo nie być małżeństwa? Bardzo mnie dziwi, że w Kościele dominuje to spojrzenie. Co w takim razie z miłością, wiernością i uczciwością, które realizowane są w kolejnym związku? Czy dopóki para nie współżyje, można uznać, że nie ma tu miejsca relacja o charakterze małżeństwa? Jaka wizja związku kryje się za takim ujęciem? Zachęcam do refleksji nad tą kwestią w kontekście wspomnianej wyżej veritas.

Niepokojąca pewność

Powoli kończąc tę refleksję, chciałbym zwrócić uwagę na dwie kwestie, już na metapoziomie. Pierwszą z nich jest język stosowany przez ojca Norberta oraz sposób dowodzenia tez. Być może jest to kwestia wrażliwości, uważam jednak, że ironia w ukazywaniu „biskupa z Pilzna” jako jedynego sprawiedliwego, który „zdemaskował błąd Kościoła”, jest nie na miejscu. Podobnie jak przypisywanie 57-letniemu Holubowi „młodzieńczego uroku” i braku świadomości podejmowanych działań.

Ponadto w mojej ocenie opis relacji z Misjonarzami Miłosierdzia przytoczony przez ojca Lisa OP jest nadinterpretacją i nieuprawnionym zakładaniem nieuczciwości hierarchy. Być może dominikanin ma dodatkową wiedzę – nie wspomina o tym – natomiast z tekstu w listopadowym numerze nie wynika, aby brak zgody, o którym wspomina biskup Pilzna, był czymś więcej niż normalnym elementem procesu wypracowywania konsensusu. Nie potrafię znaleźć też w wypowiedzi biskupa Holuba stwierdzenia, że siedmiu Misjonarzy Miłosierdzia było właśnie tymi, którzy „podzielili jego opinię”, jak sugeruje ojciec Norbert (s. 108).

Nie wiem oczywiście, czy odpowiednio odczytuję intencje dominikanina. Odbieram jednak jego tekst – mimo deklarowanej w ostatniej części potrzeby cierpliwości, delikatności i pokory – jako naznaczony wspomnianą ironią i niepokojącą pewnością, za którą rzekomo ma stać dwa tysiące lat niezmiennego nauczania Kościoła. Piszę „niepokojącą”, ponieważ w mojej ocenie stoi ona w sprzeczności z cierpliwym towarzyszeniem parom w „nieregularnych” sytuacjach, z otwartością na odkrycie prawdy o ich możliwym miejscu w Kościele takiej, jaka jest. Wydaje się, że dominikanin nie tyle podważa tu praktykę biskupa Pilzna, ile opisane w pierwszej części tekstu zalecenia Amoris laetitia.

Między kawą a szpitalem polowym

Około dekadę temu, mieszkając w Warszawie, miałem okazję często odwiedzać kościół na Służewie, gdzie posługiwał wówczas ojciec Norbert Lis. Pamiętam, jak podczas jednego z wielkopostnych kazań mówił o kontraście, jaki zauważył, gdy je przygotowywał. Siedząc w ciepłej celi przy filiżance kawy, zastanawiał się, jak opowiedzieć o dramacie Męki Pańskiej. Te słowa zostały w mojej pamięci jako bardzo trafna intuicja, którą, jak się wydaje, można zastosować do bieżącej polemiki.

W swoim tekście w przeciwieństwie do biskupa Holuba dominikanin nie odwołuje się do własnego doświadczenia duszpasterskiego. Przy całym szacunku do wysublimowanych argumentów teologicznych, tekst sprawia wrażenie raczej pisanego przy kawie niż na podstawie godzin rozmów z ludźmi żyjącymi w sytuacjach „nieregularnych”.

Jednocześnie chciałbym zaznaczyć, że dostrzegam wartość precyzyjnego myślenia teologicznego w tak kluczowych kwestiach, jak dyscyplina sakramentalna. Uważam jednak – proszę mieć na uwadze perspektywę świeckiego katolika, nie teologa – że w omawianym przypadku akcenty powinny być rozłożone inaczej, niż zaproponował to ojciec Lis. Bliskie jest mi postulowane przez Franciszka spojrzenie na Kościół, który „wyrażając jednocześnie jasno obiektywną naukę, nie rezygnuje z możliwego dobra, lecz podejmuje ryzyko pobrudzenia się ulicznym błotem”.

Zamiast zakończenia

W uszach pobrzmiewają nam jeszcze dźwięki kolęd – tak niedawno przeżywaliśmy święta Narodzenia Pańskiego. Obchody tej fundamentalnej dla chrześcijaństwa prawdy przypominają mi o ważnym punkcie wyjścia, którym chciałbym się podzielić.

W dyskusjach na temat takiej czy innej dyscypliny moralnej niejednokrotnie słyszałem, że to świat i człowiek powinni się dostosować do Boga, a co za tym idzie – do nauczania Kościoła. Wiadomo w końcu, czyja nauka jest ważniejsza i kogo należy słuchać bardziej. Nie negując słów Świętego Piotra, zadam ostatnie już pytanie. Czy przypadkiem nie jest na odwrót? To znaczy, że poprzez swoje wcielenie i wszystkie jego konsekwencje Bóg zdecydował się dostosować do człowieka? A jeżeli tak, to co z tego wynika?

Sto czy dziewięćdziesiąt dziewięć?
Piotr Werner

urodzony w 1989 r. – mąż, ojciec trójki dzieci, absolwent socjologii na Uniwersytecie w Białymstoku i zarządzania na Politechnice Białostockiej.Piotr Werner jest jednym z organizatorów Dominikańskiej Szkoły Wiary w Białym...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszykKontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze