W marcu tego roku dekretem Stolicy Apostolskiej dwóch polskich biskupów zostało wygnanych ze swoich diecezji, bo trudno inaczej nazwać decyzję wyrażoną w protokolarnych słowach: „Nakaz zamieszkania poza (archi)diecezją… Zakaz uczestniczenia w jakichkolwiek publicznych celebracjach religijnych lub spotkaniach świeckich na terenie (archi)diecezji…”. Przy czym należy odłożyć na bok wszelkie pozytywne skojarzenia ze słowem „wygnanie”, jak w sformułowaniu o „wygnańcach z ojczyzny”, czy ze słowem „banicja” – w końcu banitą był przecież dobry Robin Hood. Tu wygnanie ma charakter karny i bardziej należy je kojarzyć z „przepędzeniem”. Po decyzji Watykanu przez media przetoczyła się fala komentarzy. Wyrazom oburzenia i rozmaitym heheszkom nie było końca – nie będę do nich wracał, choć w pełni je rozumiem. Mnie zastanowiło co innego, a mianowicie brak symbolicznego zakończenia służby owych hierarchów w ich diecezjach, ostatecznego rozstania z tymi diecezjami. Średniowiecze, które ceniło ceremoniał, rytuał i symbol, nadawało uroczystą formę także ogłaszaniu kościelnych kar publicznych. Smutna uroczystość często się odbywała w kościele wobec zgromadzonych wiernych i duchowieństwa, gdzie po śpiewie pokutnych psalmów padały uroczyste słowa potępienia, a zgromadzeni na znak żałoby gasili trzymane w rękach świece. Dlaczego tak robiono? Przede wszystkim dlatego, że żywa była świadomość, iż kara publiczna musi mieć publiczny charakte
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń