Poste restante
Oferta specjalna -25%

Drugi List do Koryntian

0 opinie
Wyczyść

W modlitwach prosiłem o jałmużnę, o przedłużenie życia na ziemi, o „srebro i złoto”, a Pan dał to, co ma najcenniejszego, pełnię życia w swoim Królestwie. Mówiąc do Basi: „chodź”, wezwał ją do siebie.

W kościele, w którym odprawiana była msza św. pogrzebowa Basi, od strony prezbiterium mogłem podziwiać przepiękny okrągły witraż. W jego centrum znajduje się duży kolorowy krzyż, wypełniony kwitnącymi kwiatami, które za sprawą słońca jaśniały niesamowitym blaskiem i żywą barwą. Piękno to nie było możliwe do podziwiania z zewnątrz kościoła, trzeba było wejść do środka.

Pomyślałem, że taki jest właśnie krzyż Chrystusa, od naszej ludzkiej strony ciemny, smutny, pełen bólu i niezrozumienia. Jednak od Bożej strony jest to znak największej miłości i najpiękniejszego przeżycia czasu ziemskiego, ofiarowanego dla tych, których umiłowało się do końca: „Nie ma większej miłości, jak oddać życie za przyjaciół swoich”. Myślę, że Basia widzi już to piękno w całym blasku. Wierzę, że i nam będzie to dane.

Kiedy Michał i Basia nie byli jeszcze małżeństwem, on dużo podróżował po świecie, odwiedzając różne kontynenty. Internet i listy mailowe nie były jeszcze wtedy tak dostępne, jak to jest obecnie. Basia wpadła więc na pomysł, aby wysyłać listy do Michała na poste restante do miejsc, do których miał wkrótce przybyć, np. do Pekinu. W podobnie zaskakujący sposób Basia napisała swój ostatni list do Michała w dniu swojego odejścia do domu Ojca. Od dłuższego czasu Michał otrzymywał z katolickiego portalu internetowego mateusz.pl codzienne czytania mszalne. Z powodu licznych zajęć i braku czasu usuwał je ze skrzynki, nie czytając. Kiedy wrócił w piątek 29 czerwca (dzień śmierci Basi) ze szpitala do domu, otworzył komputer i znalazł w poczcie czytania na dzień świętych Piotra i Pawła. Szczególnie to z Drugiego Listu św. Pawła do Tymoteusza (2 Tm 4,6–9.17–1) przemówiło do jego serca. Miał wrażenie, że to Basia przemawia do niego słowami św. Pawła:

Najmilszy:
Krew moja już ma być wylana na ofiarę, a chwila mojej rozłąki nadeszła. W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiarę ustrzegłem. Na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu odda Pan, sprawiedliwy Sędzia, a nie tylko mnie, ale i wszystkim, którzy umiłowali pojawienie się Jego. Pospiesz się, by przybyć do mnie szybko. Pan stanął przy mnie i wzmocnił mię, żeby się przeze mnie dopełniło głoszenie Ewangelii i żeby wszystkie narody je posłyszały; wyrwany też zostałem z paszczy lwa. Wyrwie mię Pan od wszelkiego złego czynu i wybawi mię, przyjmując do swego królestwa niebieskiego; Jemu chwała na wieki wieków. Amen.

Nawiązując do tego pożegnalnego listu miłosnego, pragnę opowiedzieć o pięknej miłości Michała i Basi oraz o tym, jak wielkim darem od Boga było spotkanie ich w moim życiu.

Najmilszy, krew moja już ma być wylana na ofiarę, a chwila mojej rozłąki nadeszła

Świadomość mogącej wkrótce nadejść rozłąki towarzyszyła im od dłuższego czasu. Ostatnio Michał bardziej niż o uzdrowienie Basi prosił Boga o czas na wspólne przygotowanie się do tej chwili i na rozmowę o tym, co dalej. I został on im dany. Michał był przy niej codziennie, „aż do śmierci”. Basia napisała listy do ich syna Mateuszka, tłumaczyła Michałowi, jak ma go wychowywać. Prosiła też, aby często chodzili na nabożeństwa do kościoła, również w dzień powszedni, aby Mateuszek miał żywy i częsty kontakt z Panem Bogiem. Pytała, kiedy odbędzie się jej pogrzeb. Prosiła, żeby nie było na nim smętnie.

Leżała pod respiratorem, nie mogła mówić, więc rozmowy odbywały się przez układanie literek i pisanie na dłoni. Był to miesiąc wspólnego przygotowywania się do wypełnienia ofiary miłości, tak trudnej do zrozumienia dla nas, zabieganych i umęczonych codziennością ludzi.

W czwartym miesiącu ciąży u Basi zdiagnozowano ziarnicę złośliwą w węzłach chłonnych. Lekarz prowadzący chciał ją leczyć, ale bez dziecka. Dla Michała i Basi nie było „ale”. Czekali na Mateuszka pięć lat i wymodlili go, prosząc o cud poczęcia przy grobie papieża Jana XXIII w Bazylice św. Piotra w Rzymie. Mateusz, jak mówi Michał, jest rzymianinem, bo z Rzymu go z Basią przywieźli. Tam się począł. Jego imię po hebrajsku znaczy: „dany od Boga”. W tych trudnych chwilach pojawiło się jednak światełko w tunelu. Wspólnie z Basią znaleźli lekarkę, o symbolicznym nazwisku: Lampka, która podjęła się leczenia Basi razem z Mateuszkiem. Mateusz urodził się zdrowy, a w czwartek 28 czerwca skończył dwa lata. Basia umarła następnego dnia rano, oddając za niego swoje życie.

Jeżdżąc do Basi do szpitala, modliłem się o zdrowie i mocno wierzyłem, że tak będzie. Otrzymane na modlitwie słowa z Pisma Świętego (Dz 3,1–10) odczytywałem jako zapowiedź pełnego uzdrowienia. Moja wiara umocniona została jeszcze bardziej, gdy ten sam fragment otrzymałem ponownie w czasie modlitwy, a także odnalazłem go w liturgii wigilii uroczystości świętych Piotra i Pawła, wieczorem 28 czerwca:

Gdy Piotr i Jan wchodzili do świątyni na modlitwę o godzinie dziewiątej, wnoszono właśnie pewnego człowieka, chromego od urodzenia. Kładziono go codziennie przy bramie świątyni, zwanej Piękną, aby wstępujących do świątyni prosił o jałmużnę. Ten, zobaczywszy Piotra i Jana, gdy mieli wejść do świątyni, prosił ich o jałmużnę. Lecz Piotr wraz z Janem, przypatrzywszy mu się, powiedzieli: „Spójrz na nas”. A on patrzył na nich, oczekując od nich jałmużny. Piotr powiedział: „Nie mam srebra ani złota, ale co mam, to ci daję: W imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, chodź!”. I ująwszy go za prawą rękę, podniósł go. Natychmiast też odzyskał władzę w nogach i stopach. Zerwał się i stanął na nogach, i chodził, i wszedł z nimi do świątyni, chodząc, skacząc i wielbiąc Boga.

W piątek po śmierci Basi było mi bardzo ciężko, pokłóciłem się z Panem Bogiem, czułem się oszukany. Płakałem jak dziecko, i to nie tylko z powodu straty Basi, ale może głównie z bezradności, zagubienia sensu i poczucia zawodu. Tylu ludzi błagało Go o jej uzdrowienie. Miałem zaplanowany od dawna wyjazd na rekolekcje ignacjańskie, które odwołałem z powodu terminu pogrzebu Basi. Pan Bóg, Basia i Michał przygotowali jednak dla mnie coś wyjątkowego, coś, czego nie mogłem zaplanować wcześniej. Spotkania z Basią w szpitalu, z jej cierpliwością, łagodnością i nadzieją w oczach, a także sobotnia trzygodzinna rozmowa z Michałem były jak rekolekcje życia, wtedy dopiero dostrzegłem, jak bardzo po ludzku pojmowałem to, na co patrzyłem. Michał opowiedział mi historię znajomości z Basią, ich wspólnych podróży po świecie, mówił, jak babcia Michała na widok Basi powiedziała: „może być”, jak długo modlili się i czekali na Mateuszka, jak razem walczyli z chorobą, dzień po dniu, bez narzekania i rozczulania się nad sobą. Najbardziej poruszyła mnie ich wspólna świadomość i otwartość, że choroba może nie ustąpić, bo Bóg wie, co jest najlepsze, a życie ma ostateczne spełnienie w wieczności. To ja od Michała otrzymałem wsparcie po śmierci Basi, to on mnie pocieszał i umacniał w wierze. Michał cierpiał, ale w tym cierpieniu była miłość i głęboka nadzieja, wypływające z żywej wiary. Imię Michał oznacza wszak „któż jak Bóg”. Ja w swoich modlitwach prosiłem o jałmużnę, o przedłużenie życia na ziemi, o „srebro i złoto”, a Pan dał to, co ma najcenniejszego, pełnię życia w swoim Królestwie. Mówiąc do Basi: „chodź”, wezwał ją do siebie. Pan Bóg i Basia pokazali mi, że nie zdrowie jest najważniejsze, ale miłość. To były dla mnie naprawdę rekolekcje życia.

W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiarę ustrzegłem. Na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości

Gdy w czwartek wieczorem byliśmy z Michałem przy Basi, jej tętno było bardzo wysokie. Na monitorze widziałem liczbę 145. Michał spytał ją czule: „Basiu, dokąd tak biegniesz?”. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że Basia wytęża wszystkie siły na finiszu. W sobotniej rozmowie z Michałem odkryliśmy razem, że przecież sportowy bieg nie jest celem samym w sobie, że chodzi w nim o jak najszybsze znalezienie się na mecie.

Pamiętam dzień, kiedy umierał Jan Paweł II. W chwili ogłoszenia jego śmierci ludzie zebrani na Placu św. Piotra ku mojemu wielkiemu zdziwieniu bili brawo. Dlaczego? Bo dobiegł do mety, zwyciężył! Celem życia nie jest jego długość tu na ziemi, mierzona liczbą lat. Celem jest upodobnienie się do Boga, który jest miłością. Czas jest nam dany po to, abyśmy wszystko, co posiadamy, przemienili w miłość.

Tylko to, co stało się miłością, może być w pełni zjednoczone z Czystą Miłością. Świętość zatem to osiągniecie pełni człowieczeństwa w zjednoczeniu z Bogiem. To przebóstwienie. Nie liczba lat jest tu najważniejsza, ale dojrzałość człowieka. Jezus przeżył na ziemi 33 lata, Basia 31. Oboje oddali życie z miłości, osiągając w ten sposób bardzo szybko pełnię człowieczeństwa.

Pospiesz się, by przybyć do mnie szybko

To zachęta i zaproszenie dla Michała od Basi, żeby jak ona stanął w dobrych zawodach i rozpoczął bieg ku wyznaczonej mecie. Michał, który kocha góry, mówił mi, że w jego różnych trudnych sprawach życiowych i zawodowych jest tak samo, jak w przypadku wspinania się na szczyty gór. Wystarczy, że ktoś wskaże mu szczyt, a on już znajdzie odpowiednią drogę, by nań dostrzec. Basia jednak pokazała nie tylko sam szczyt, ale i konkretną drogę. Jest nią Mateuszek, dany i zadany im przez Boga. Basia zaświadczyła, że dla Mateuszka warto żyć i umierać, aby to życie znów odzyskać, ale już w całej pełni i na zawsze. Bez bólu, cierpienia i rozstania. To „człowiek jest drogą Kościoła”, a więc każdego chrześcijanina, Basi, Michała, moją i wszystkich nas.

Pan stanął przy mnie i wzmocnił mię, (…) wyrwany też zostałem z paszczy lwa

Zawsze, gdy odwiedzałem Basię, miałem ze sobą Najświętszy Sakrament. We środę, dwa dni przed śmiercią, byliśmy przy Basi razem z jej rodzicami. Widziałem wtedy strach w jej oczach. Próbowała mi coś powiedzieć, ale z powodu respiratora nie mogłem jej zrozumieć. Narysowała więc na otwartej dłoni znak Krzyża. Mama Basi powiedziała, że Basia próbuje mi przekazać, jak bardzo kocha Pana Jezusa. Zapytałem, czy chciałaby Go wziąć do swoich rąk. Wyraźnym gestem głowy i ruchem oczu Basia potwierdziła, że to jest w tym momencie jej pragnieniem. Przycisnęła mocno Pana Jezusa do serca i tak adorowała Go przez półtorej godziny. Mama, myśląc, że nie mam czasu, mówiła do Basi, żeby już mi Go oddała. Basia błagalnym wzrokiem prosiła, żebym jej nie zabierał Jezusa. Powiedziałem wtedy: „Basiu, trzymaj Pana Jezusa, tak długo, jak będziesz chciała”. Jej oczy w odpowiedzi zapłonęły radością i wdzięcznością. Były takie piękne. Również we czwartek, w czasie ostatniego naszego spotkania, położyłem Pana Jezusa na sercu Basi i razem z Michałem ujęliśmy ją za ręce.

Dzisiaj myślę o tym jako o naszym wspólnym biegu do linii mety. Święta Faustyna napisała w Dzienniczku, jak ważna jest modlitwa za konających i towarzyszenie im w tych trudnych chwilach, bo wtedy człowiek przeżywa straszne pokusy przeciwko wierze, mające spowodować zwątpienie i rozpacz. Wierzę, że Jezus zmartwychwstały, który spoczywał na sercu Basi, wyrwał ją z przeraźliwej „paszczy lwa”, z otchłani śmierci, do której zstąpił, aby nas z niej wyratować.

Żeby się przeze mnie dopełniło głoszenie Ewangelii i żeby wszystkie narody je posłyszały

Basia z Michałem byli kiedyś razem na koncercie Tu es Petrus. Potem Basia słuchała Zdumienia na OIOMie. Prosiła też, aby ten utwór był wykonany na jej pogrzebie. Tekst Zdumienia mówi o tym, że i śmierć, i życie mają sens, tylko trzeba go odkryć. Wszyscy, którzy poznaliśmy Michała i Basię, zostaliśmy obdarowani przez nich świadectwem odnalezienia sensu życia w miłości aż do końca. Naszym zadaniem jest je rozgłaszać. Nie możemy go zachować tylko dla siebie. Cały bowiem świat i każdy człowiek żyjący na ziemi są głodni i spragnieni sensu. Michale i Basiu, dziękuję wam za ogłoszenie mi Ewangelii, Dobrej Nowiny o tym, że: „Nie ma większej miłości, jak oddać życie za przyjaciół swoich”.

Wybawi mnie Pan, przyjmując do swego królestwa niebieskiego; Jemu chwała na wieki wieków. Amen.

Poste restante
Marcin Mogielski

były dominikanin....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze