Bramy piekielne go nie przemogą

Bramy piekielne go nie przemogą

Oferta specjalna -25%

List do Rzymian

0 votes
Wyczyść

Dziś na przepowiednie i oceny wróżące Kościołowi klęskę, upadek i załamanie patrzę znacznie spokojniej. W latach 60. minionego wieku to komunizm miał zapanować nad światem, a komuniści podbijali kraj za krajem, natomiast Kościół i religia były przemijającymi symbolami czasów minionych.

Wyjazd z delegacją parlamentarną do Ameryki Południowej, a ściślej do Chile i Brazylii, to okazja, by spojrzeć na nasze sprawy z pewnego dystansu, okazja, aby oderwać się, chociaż na krótko, od niekończących się politycznych zmagań i sporów. Nie jest to oczywiście Polska z oddali w takim sensie, jak na nasz kraj spoglądał Jan NowakJeziorański, żołnierz kampanii wrześniowej, Powstania Warszawskiego, twórca i wieloletni dyrektor Radia Wolna Europa, bez którego nie byłoby chyba wolnej Polski. To jego głos pamiętam z dzieciństwa. Gdy wydawało się, że już nie ma nadziei, a komuny, jak w wierszu Majakowskiego, nic nie zwycięży, przez trzask i charkot zagłuszarek przebijała się zapowiedź spikera Wolnej Europy: Za chwilę głos zabierze dyrektor naszej rozgłośni Jan NowakJeziorański.

Noc, brzask i wieczór

Za każdym razem, gdy jestem za granicą, jakoś wyraźniej uświadamiam sobie, że jesteśmy państwem całkowicie niepodległym, w pełni wolnym i demokratycznym już prawie tak samo długo, jak II RP, nazywana Polską przedwrześniową, i to nie tylko w komunistycznej propagandzie z oczywistych względów wrogiej i nieżyczliwej dla tamtej Rzeczypospolitej. Stanisław CatMackiewicz, z pewnością polski patriota – bez względu na zawiłości i meandry życiorysu, takie jak propozycja szukania modus vivendi z III Rzeszą, a potem kolaborowania z komunistycznym reżimem Gomułki – swoją piękną historię Polski od 11 listopada 1918 do 17 września 1939 roku dzieli na części dnia. Zaczyna od rozdziału „noc i brzask” obejmującego zmartwychwstanie i początek niepodległego państwa, natomiast ostatnie lata obejmuje rozdziałem zatytułowanym „wieczór”. Według tego podziału jesteśmy już w okresie wieczornym, dawno po zamachu majowym, w schyłkowym okresie po śmierci Piłsudskiego, gdy gromadzą się nad nami coraz bardziej groźne, czarne chmury nowej niewoli. Jakże inna jest nasza sytuacja dziś. Bezpieczeństwo zapewnia nam przede wszystkim sojusz NATO oraz przynależenie do Unii Europejskiej, a co może jeszcze ważniejsze: po upadku komunizmu w Europie nie ma i w dającej się przewidzieć przyszłości nie będzie ani państwa, ani nawet sił politycznych dopuszczających możliwość zbrojnej agresji, wojny. Bezpieczna jest Europa i w tej Europie bezpieczna jest Polska.

To wielka zasługa twórców powojennej, zjednoczonej, pokojowej Europy, takich jak Robert Schumann, Alcide de Gasperi, Konrad Adenauer i Charles de Gaulle. Ich pomysł, aby raz na zawsze skończyć z wojną jako metodą rozstrzygania sporów w Europie, aby po koszmarnych zbrodniach rewolucji francuskiej i innych rewolucji, po makabrycznych doświadczeniach zorganizowanych ideologii marksizmuleninizmu i nazizmu nigdy już z Europy nie wyszedł jakiś pomysł uszczęśliwienia ludzkości, aby amerykańscy żołnierze po raz trzeci nie musieli lądować we Francji w celu wyzwolenia Europejczyków od nich samych.

Polska, w której imieniu nasz samolot ląduje na lotnisku w Santiago de Chile, jest pełnoprawnym uczestnikiem wspólnoty, w której chcieliśmy być od dawna, ale z której wykluczeni zostaliśmy w Jałcie. Byliśmy, jak to ładnie napisał kiedyś Juliusz Mieroszewski, jak „kresowe kasztelanie, które odpadły od Zachodu i wreszcie do Zachodu wróciły, już na zawsze”. Wydawało się przecież, sądząc z rachunku sił i wszystkich zewnętrznych i wewnętrznych okoliczności, że „odpadliśmy” na zawsze, a w każdym razie na długo, bardzo długo. A okazało się, że w naszej historii zdarzył się kolejny solidny cud i w 1989 roku trzymający nas w sowieckim uścisku układ sił runął, w dodatku w taki sposób, że chyba po raz pierwszy uzyskaliśmy tak wiele za tak niską cenę. To w moim przekonaniu najpewniejszy, niepodważalny dowód na to, że Pan Bóg włada losami narodów, a Matka Boska jest Królową Korony Polskiej. I także dlatego, kiedy idąc do Sejmu, mijam budynek, w którym mieścił się KC PZPR, to na Placu Trzech Krzyży zawsze pamiętam, aby wejść do kościoła św. Aleksandra i za cud wolności Matce Najświętszej podziękować oraz zmówić Pod Twoją obronę.

Demokratycznie wybrana dyktatura

Ameryka Południowa to obok sympatycznych, serdecznych ludzi fascynująca przyroda. Z małego samolotu lecącego nad Andami widać szybującego kondora, a do kwitnących drzew, trochę podobnych do naszych magnolii, przylatują kolibry. Ta przyroda nie jest jeszcze tropikalna, ale już zupełnie inna od naszej. Widać to szczególnie wyraźnie w Brazylii z jej araukariami, palmami i rojami bajecznie kolorowych motyli, wśród których są największe na świecie, wielkie niebieskie i szmaragdowe z rodzaju Morpho. Zarówno w Chile, jak i w Brazylii rządzą ludzie, którzy byli prześladowani przez wojskowe dyktatury. Siłą rzeczy w Brazylii, gdzie wojskowi panowali w latach 60., są to już ludzie mocno starsi i pamięć tamtych lat jest w brazylijskim społeczeństwie w znacznym stopniu zatarta. W Chile natomiast jest celowo podsycana przez socjaldemokratów, dla których demonstrowanie opozycyjności wobec reżimu generała Pinocheta jest jednym z elementów tożsamości. Szczególnie dba o to pani prezydent, której portrety znajdują się we wszystkich budynkach rządowych i samorządowych, w szkołach, urzędach, na plakatach. Można jednak spotkać także wielu zwolenników Pinocheta, którzy przecież nie zniknęli. Szczególnie wśród ludzi starszych. Symbolem nowej polityki historycznej obecnego rządu, nastawionej raczej na zaostrzanie podziałów, jest gabinet szefa chilijskiego MSZ, w którym są dwa obrazy. Na pierwszym w oknie prezydenckiego pałacu la Moneda stoi uśmiechnięty Salvadore Allende, a na drugim to samo okno jest wypalone. Wynika z tego, że wszystkie racje leżą po stronie lewicowego Allende, ale w rzeczywistości, i jest to także zdanie istotnej części Chilijczyków, tak nie jest. Nie warto przypominać toczącej się także w naszym kraju dyskusji na temat zasług generała Pinocheta dla ocalenia Chile i być może całej Ameryki Południowej przed komunizmem.

Zawsze przy tej okazji zastanawiam się, jak potoczyłaby się historia, gdyby np. generał Anton Denikin stłumił bolszewicki pucz niesłusznie nazywany rewolucją październikową albo generał Kurt von Schleicher dokonał wojskowego zamachu stanu i uniemożliwił legalne przejęcie władzy przez Hitlera i narodowych socjalistów. Czy legalnie i demokratycznie wybrana władza jest święta i każdy zamach stanu należy bezwarunkowo potępiać? I jeszcze jedno. Zwykle przy tego rodzaju dyskusjach powraca temat Hitlera, który – jak wiadomo – uzyskał bardzo dużo głosów w wyborach i przyszedł do prezydenta Hindenburga z propozycją utworzenia rządu koalicyjnego. Zgodnie z konstytucją prezydent mianował Hitlera kanclerzem i do końca wojny führer powoływał się na fakt, że jego władza jest legalna, zdobyta na drodze demokratycznej. Istnieje zabawna anegdota o tym, jak Hindenburg powiedział do jednego ze swoich przyjaciół: „Mianowałem go kanclerzem. Gdy trafię do nieba, nie wiem, co odpowiem Panu Bogu, kiedy mnie zapyta, dlaczego to zrobiłem”. Przyjaciel odpowiedział: „Po tym, co zrobiłeś, nie jestem pewien, czy tam trafisz”.

Ale zbrodnie popełniane przez demokratycznie wybrany rządy to nie tylko przykład III Rzeszy, to także republikańska Hiszpania, w której po wygranych wyborach socjaliści, komuniści, anarchiści i trockiści dopuścili się krwawych, barbarzyńskich i masowych zbrodni wobec księży, zakonnic, osób wierzących, niszczyli klasztory i kościoły, mordowali ludzi tylko dlatego, że nie podzielali komunistycznych poglądów. Warto o tym pamiętać także dlatego, że rządzący dziś w Hiszpanii fałszują historię swojego kraju, przyznając wszystkie racje pokonanym przez generała Franco republikanom albo przemilczając, albo pomniejszając i relatywizując ich zbrodnie.

W Ameryce Południowej mamy wyraźnie do czynienia ze wzrostem fali lewicowego populizmu i radykalizmu. Na ulicach można spotkać młodych ludzi, sądząc z wyglądu należących raczej do klasy średniej, noszących koszulki z czerwoną gwiazdą, sierpem i młotem, symbolami komunizmu i Związku Sowieckiego, a przede wszystkim z podobizną Che Guevary. Dla ludzi z fotografią Che opinia, że był to zbrodniarz, który organizował mordowanie i osobiście wykonywał egzekucje przeciwników dyktatury Fidela Castro, jest herezją i kamieniem obrazy. Tak samo, jak nie przyjmują do wiadomości zbrodni Lenina, Stalina, Mao Tsetunga, Pol Pota. A ci, którzy o tych zbrodniach wiedzą, uparcie twierdzą, że nie można ich porównywać do zbrodni nazistów, bo, po pierwsze, komuniści chcieli dobrze, mordowali tylko wrogów ludzkości i rewolucji, a, po drugie, Stalin pokonał Hitlera i dlatego należy mu wszystko wybaczyć. Z takimi ludźmi trudno dyskutować, a na dodatek zwolenników Fidela Castro, Hugo Chaveza, różnego typu kondotierów i uszczęśliwiaczy ludzkości uważających karabin maszynowy za narzędzie najlepiej temu celowi służące wciąż przybywa. Na tym fanatyzmie żerują partyzantki, często dziczejące w kryminalne bandy, które opanowują całe prowincje, na ogół kończąc jako producenci i dystrybutorzy narkotyków.

Nauczyliśmy ich ogłady

Obserwując mozaikę ras zasiedlających południowoamerykański kontynent, w zdecydowanej większości katolików, trudno nie odnieść się do trwającej od wieków i nierozstrzygalnej dyskusji o podboju i kolonizacji Ameryki Południowej przez Hiszpanów i Portugalczyków. Z pewnością dobrze się stało, że dotarła tam nauka Jezusa. Zawsze i wszędzie chrześcijaństwo niosło miłość, pokój i dobrobyt, chociaż nie zawsze od razu i wielokrotnie wiązało się to z działaniami i zachowaniami, które nie są powodem do dumy. Jednak postępowania ludzi w okresie podbojów kolonialnych nie można chyba mierzyć dzisiejszą miarą? Warto przypomnieć słowa uczestnika tamtych podbojów, nawet jeśli stronnicze i powierzchowne, to przecież nie całkowicie zmyślone, gdyż fakty te zostały potwierdzone przez wszystkich poważnych historyków:

Chcę też zacząć od opisania ofiar krwawych, jakie zastaliśmy na ziemiach i prowincjach podbijanych, gdzie szerzyły się te ofiary i zbrodnie, bowiem rokrocznie w samym Meksyku oraz niektórych miastach położonych nad jeziorem zabijano ponad dwa tysiące dzieci i dorosłych, zaś w innych prowincjach cyfra ta była jeszcze znaczniejsza. Większość Indian praktykowała sodomię, a zwłaszcza mieszkańcy wybrzeży i krajów gorących. Młodzieńcy nosili tam kobiece szaty i zarabiali na życie w ten sposób diabelski. Jedli mięso ludzkie, jak my pożywamy wołowinę, i we wszystkich miejscowościach mieli domy, jakby klatki z grubych żerdzi, w których zamykali na utuczenie licznych Indian, Indianki i dzieci, aby następnie, gdy utyją, zjadać ich (…) mieli wiele innych ułomności i rozwiązłości, a wszystkie te rzeczy przeze mnie przytoczone ustały dzięki naszym prawdziwym konkwistadorom, ocalałym z wojen, bitew i niebezpieczeństw śmierci. Nauczyliśmy ich ogłady i zasad naszej świętej religii (Bernal Diaz del Castillo, Pamiętnik żołnierza Korteza, przeł. A. L. Czerny, Warszawa 1962).

Wałęsa, da Silva i kłopoty Kościoła katolickiego

Brazylia to właściwie nie państwo, ale subkontynent, jak Chiny czy jeszcze bardziej Indie. W rozmowach naszej delegacji z politykami brazylijskimi, zwłaszcza tymi najwyższej rangi, uderza ich pewność siebie i przekonanie o wyjątkowej pozycji ich kraju zarówno w Ameryce Łacińskiej, jak i na świecie. Polska to nadal przede wszystkim kraj, z którego pochodził Jan Paweł II, bardzo w Brazylii szanowany, a także kraj Lecha Wałęsy i „Solidarności”, która doprowadziła do upadku komunizmu i zwycięstwa demokracji. Z brazylijskiej perspektywy widać wyraźnie, jakim trzeba być głupcem, aby Lecha Wałęsę – dziś nie tyle czynnego polityka, ile symbol i ogromny narodowy kapitał – atakować. Jeśli ktoś może być ambasadorem naszego kraju i narodu na świecie, to właściwie tylko bohater gdańskich strajków i historyczny przywódca NSZZ „Solidarność”. Poza tym istnieje wielkie podobieństwo między liderem „Solidarności” i prezydentem Brazylii Lula da Silva nazywanym tu brazylijskim Wałęsą. Lula był przez wiele lat działaczem związkowym. Jest człowiekiem prostym, bez wykształcenia, ale obdarzonym ogromną charyzmą i ma bardzo ważną dla polityka umiejętność nawiązywania kontaktów z masami. Zresztą radzi sobie na stanowisku prezydenta zdumiewająco dobrze. Słuchając niektórych wypowiedzi na temat Wałęsy, po raz kolejny się przekonuję, ile było racji w gorzkich słowach Józefa Piłsudskiego na temat Polaków i ile jest racji w przysłowiu o polskim piekle, w którym niepotrzebne są żadne diabły.

W czasie naszego pobytu w Brazylii już trwały przygotowania do wizyty Ojca Świętego. Jak pisze ks. Andrzej Pietrzak:

Papież spotka Kościół ukształtowany przez coraz silniejsze ruchy związane z odnową charyzmatyczną oraz grupami bardziej elitarnymi: z neokatechumenatem, Focolari czy Opus Dei (księża Jonas Abib i Marcelo Rossi to główne postaci, wokół których styl masowej działalności ewangelizacyjnej nabiera kształtów), ale przede wszystkim przyjeżdża do kraju silnej religijności ludowej. Duży ładunek emocjonalny i poczucie wspólnotowości, dewocyjność i przywiązanie do świętych, pielgrzymki i nowenny, przyrzeczenia i ślubowania, kult Chrystusa cierpiącego i Maryi, przesądność i fetyszyzm, współistnienie credo chrześcijańskiego z elementami zapożyczonymi z kultur i religii indiańskich, afrykańskich i kaboklów, niska wiedza religijna – to tylko niektóre z cech opisujących typową religijność Brazylijczyków. Wśród elit ścierają się przynajmniej dwie tendencje: koncentracja na własnym życiu (liturgia, pobożność) i model Kościoła posłanego do świata, zwłaszcza do ubogich (…) W niedawnym wywiadzie dla Radia Watykańskiego kard. Hummes powiedział, że Kościół w ostatnich latach tracił rocznie jeden procent wiernych i że ten proces jest daleki od zakończenia. Powoduje go ekspansja Kościołów protestanckich, które zdobywają coraz większą liczbę katolików, a także relatywizm moralny importowany z Europy i zaszczepiany na kontynencie zwłaszcza przez lokalne elity, środki masowego przekazu i intelektualistów. („Tygodnik Powszechny”, nr 19/2007).

Większość tych zjawisk odnosi się także do problemów Kościoła w Polsce i w wielu innych krajach. Ale tego typu uwagi pamiętam już z lat 60. minionego wieku, gdy z trwogą i rozpaczą czytałem o pustych kościołach w Europie Zachodniej, o braku powołań, pustych seminariach i klasztorach oraz o zagrożeniach i wyzwaniach, wobec których nabiera nowego sensu dramatyczne pytanie z Ewangelii – czy Syn Człowieczy zastanie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie? Dziś na tego typu przepowiednie i oceny wróżące Kościołowi klęskę, upadek i załamanie patrzę znacznie spokojniej. To komunizm miał zapanować nad światem, a komuniści podbijali kraj za krajem na wszystkich kontynentach, natomiast Kościół i religia były przemijającymi symbolami czasów minionych, znakiem wstecznictwa, skazanym przez wyrok historii na upadek. Mam w pamięci fotografię prezentowaną na jednej z organizowanych przez komunistów w czasach Gomułki wystaw: kilka starszych zakonnic nad brzegiem morza i podpis: reminiscencje. Ale 40 lat po tamtej wystawie nie ma komunizmu, przynajmniej w Europie, a Kościół nadal pozostaje znakiem nadziei i sprzeciwu wobec zła, jest symbolem prawdy, niezmiennej moralności, jednym z dowodów boskiego dziedzictwa człowieka. W Brazylii Benedykt XVI wygłosił, zdaniem niektórych duchownych, najważniejsze przemówienie pontyfikatu, wytyczające orientację polityczną i doktrynalną, w którym:

Analizuje stosunek Kościoła do polityki, zło różnych ideologii, inkulturację Ewangelii w Ameryce Łacińskiej, rolę świeckich i kreśli wizję schyłku grożącego społeczeństwom, jeśli zapomną o Bogu. Potępia globalizację stawianą nad etyką, umieszcza marksizm i kapitalizm na jednej płaszczyźnie, jak to już uczynił Jan Paweł II. (…) Dokument jest skonstruowany według zasad doktrynalnej ortodoksyjności i teologicznej stanowczości. Dla Ratzingera teologa „tak kapitalizm, jak i marksizm obiecywały znalezienie drogi do stworzenia sprawiedliwych struktur”, lecz ich ideologiczne obietnice „okazały się fałszywe”. Mówią o tym fakty (Franca Giansoldati z Aparecida, Program dla Nowego Świata, „Tygodnik Powszechny”, nr 21/2007).

Wcale nie powinno ich być

Na tym tle kilka słów o polskich misjach i misjonarzach. Są to księża ciężko zapracowani, a jednocześnie szalenie sympatyczni, robiący takie wrażenie, jakby wczoraj zaledwie wyjechali z Polski. Na nic się nie skarżą i na nic nie narzekają. Siostra Jagoda Klaudia z Rio de Janeiro, pogodna, uśmiechnięta, urocza, a przy tym o ślicznej twarzy młodej kobiety i szlachetnych oczach dziecka, w których odbija się blask Ewangelii. Wydaje mi się, że dzięki takim ludziom można spokojnie patrzeć w przyszłość, co oczywiście nie znaczy, że można nic nie robić.

Obserwując położenie Kościoła i katolików właściwie wszędzie na świecie, można zadać pytanie, jak to się dzieje, że istnieją wyznawcy tak trudnej religii. Przecież na dobrą sprawę wcale nie powinno ich być. Miłość nieprzyjaciół, oddanie nawet za nich życia, zaparcie się samego siebie, odpłacanie dobrem za zło i to wszystko, co jednoznacznie wynika z Ewangelii, jest nieprawdopodobnie trudne, jest sprzeczne z naturą człowieka, z ewolucyjnym dążeniem do przetrwania osobnika i gatunku. Nic dziwnego, że tak wiele wokół nas podłości, cynizmu, egoizmu, hipokryzji, agresji i ludzkiej krzywdy, ale przecież jest też bardzo wiele dobra i miłości i jest to chyba najpewniejszy i ostateczny dowód na istnienie Boga.

Gdzieś musi istnieć pierwotne źródło tej miłości, czasami absolutnie bezinteresownej, czystej i pięknej. Misjonarze w Brazylii i gdziekolwiek indziej głoszący naukę Chrystusa czasami w bardzo trudnych warunkach, w nieprzyjaznym bądź całkowicie obojętnym otoczeniu są cząstką tej prawdy o szlachetniejszej, piękniejszej cząstce otaczającej nas rzeczywistości. W moim przekonaniu tacy ludzie, jak misjonarze i misjonarki, jak siostra Jagoda Klaudia, jak męczennicy mordowani przez republikanów w Hiszpanii i w wielu innych miejscach są potwierdzeniem ewangelicznego zapewnienia, że bramy piekielne Kościoła nie zwyciężą. Pozornie można odnieść wrażenie, że atakowany z jednej strony przez islamskich fanatyków, a z drugiej przez przeróżnych lewaków, oszalałe w swojej nienawiści feministki, dziwaczne sekty i doskonale zorganizowanych homoseksualistów, którzy stają się symbolem i znakiem zachodniej demokracji, tolerancji i europejskiej kultury, Kościół stanie się jeszcze jedną instytucją turystyczną z siedzibą w Rzymie. Swojego rodzaju bankiem wydającym polisy ubezpieczeniowe na życie wieczne. Ale to samo twierdzili już organizatorzy jakobińskiego terroru, ich następcy XIX–wieczni ateiści i wszyscy późniejsi przeciwnicy Ewangelii. Czasami z oddali widać lepiej, wyraźniej. Może warto było pojechać do Ameryki Południowej, aby z większym optymizmem patrzeć w przyszłość?

Bramy piekielne go nie przemogą
Stefan Niesiołowski

urodzony 4 lutego 1944 r. w Kałęczewie – polski polityk, profesor entomologii, nauczyciel akademicki, publicysta, senator RP, członek PO. Autor między innymi książek Wysoki brzeg (opowiadania więzienne), Niemi...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze