Pijak, alkoholik – to przecież taki, którego żona wyrzuciła z domu, śpi na dworcu, podśmierduje moczem. A przecież ja byłem inny: zapracowany, troskliwy tatuś, domator, który popołudnia spędzał, gotując obiad i opiekując się dziećmi. I tylko wieczorem – niewinne piwo przed snem.
Ja się chyba urodziłem alkoholikiem. Pamiętam siebie jako dziecko – wystraszone, znerwicowane, pełne chorych, toksycznych pomysłów, złudzeń, nierealnych oczekiwań, wiecznie uciekające przed potworami. Bardzo wcześnie, jako dwunastolatek zauważyłem, że ten mój wewnętrzny dygot koi alkohol.
Dwunastolatek w normalnej rodzinie nie może się regularnie upijać. Tamten jeden raz to był wyskok, poniekąd przypadkowy, zostawił jednak trwały ślad. Pamiętałem. To przeżycie, ten stan błogości, cudownego spokoju – tego się nie da zapomnieć.
Picie bardziej regularne zaczęło się w liceum. Miałem daleko do szkoły, jeździłem pociągiem do Poznania i potem jeszcze przez całe miasto tramwajami. W tych warunkach łatwo było znaleźć wytłumaczenie, dlaczego tak późno wracam po lekcjach do domu. Opowieści o siermiężnych latach 80. dwudziestego wieku bywają grubo przesadzone – w Poznaniu w tym czasie z jakościowo dobrym piwem nie było wielkiego problemu, podobnie jak z knajpą średniego kalibru. Zakazy były rozmaite, działała komunistyczna ustawa antyalkoholowa, ale kto tam w Polsce przejmował się ustawami. Kiedy wchodziliśmy z kolegami do sklepu czy do baru, nikt nie mógł mieć wątpliwości, że daleko nam do pełnoletności. Ale nigdy się nie zdarzyło, żeby ktoś nam odmówił sprzedaży alkoholu.
To wtedy utrwaliłem w sobie to wrażenie, że alkohol daje luz i spokój. A potem były studia, praca – coraz mniej kontroli ze strony dorosłych, coraz więcej pieniędzy. Co to oznacza – wiadomo.
Smakosze win
Do picia ludzie dorabiają sobie legendy. Jedni czytają Wieniedikta Jerofiejewa i estetyzują degrengoladę. Inni zostają smakoszami – piwa, wina, whisky. Ci żyją w absolutnym zaprzeczeniu. „No jaki alkoholizm? Przecież ja piję wyłącznie toskańskie wina wysokiej jakości!” Takie ideowe protezy mają dawać poczucie bezpieczeństwa. Mimo to bardzo szybko pojawia się lęk: „A może jednak za dużo piję?”. Lęk jest od początku paraliżujący – kiedy się uruchamia, uzależniony robi wszystko, żeby o tym natychmiast przestać myśleć: zaczyna rozmawiać o czymś przyjemnym, czyta, sprząta mieszkanie, odwiedza babcię. No i przy okazji uśmierza lęk – rzecz jasna alkoholem.
Mój strach przyszedł bardzo szybko. Bałem się, dlatego kiedy kolega ze studiów zaczął opowiadać o nietypowych rekolekcjach, w których uczestniczył, zainteresowałem się i zacząłem pytać o szczegóły. W jego parafii rekolekcje głosił ksiądz Wiesław Kondratowicz. Wtedy, na początku lat 90., był to chyba pierwszy (jedyny?) ksiądz uzależniony od alkoholu, który ze swojego uzależnienia zrobił posłanie. Odwiedzał kościoły w Wielkopolsce, opowiadając o swojej walce z nałogiem. Wielu słuchaczy się gorszyło. „Do czego to podobne, żeby ksiądz opowiadał, jak leżał spity w rowie”.
Ja się nie zgorszyłem, tylko zainteresowałem. Sam miałem wtedy bezpośredni kontakt z innym uzależnionym księdz
Zostało Ci jeszcze 85% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń