24 lutego rano jeszcze nie wiedzieliśmy, co to oznacza. Piszę to sześć dni później i nie wiem, jak będzie wyglądał świat w połowie marca. Zobaczyłem w telewizji kolejkę ludzi stojących w Warszawie w tłusty czwartek po pączki. Zaraz potem, a może w odwrotnej kolejności, sznur samochodów upchanych w korku na ulicy w Kijowie.
Ukraińcy czekali, żeby uciec przed wojną, która nagle na nich spadła, czyli żeby ratować życie. Polacy – zgodnie z tradycją – żeby zrobić sobie przyjemność i zapełnić brzuchy. Czy mam mieć do rodaków pretensje, że chcą żyć normalnie? Tyle że kiedy człowiek wrócił z cukierni do domu, włączył telewizor i zobaczył, co się dzieje na Ukrainie, te pączki już mu nie smakowały.
Do czwartku mogłem mówić, że należę do szczęśliwego pokolenia, które w swoim życiu nie doświadczyło wojny. To już jest nieaktualne. W latach pięćdziesiątych patrzyłem na koreańskie dzieci, moich rówieśników, które w egzotycznej dla nich Polsce szukały schronienia przed wojną. Przeżyły, ale ich życie legło w gruzach.
Dekadę później współczułem Wietnamczykom, których domy i życie kończono napalmem. Świat o tym mówił, pokazywał i chyba się do tego przyzwyczailiśmy. Wszystkie konflikty na Bliskim Wschodzie, ludobójstwo w Afryce nie robiły już wrażenia. Były lokalnymi wojnami, nawet jeśli angażowały się w nie mocarstwa.
Trochę się z tym oswoiliśmy, tym bardziej że z odległości tysięcy
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń