Drugi List do Koryntian
Ludzie najczęściej opowiadają o tym, jak wspinali się na Górę Tabor. Ale nikt nie może powiedzieć, co na niej widział.
Odważyłem się wyruszyć w tę podróż za przyczyną mojego serdecznego przyjaciela, franciszkanina Antoniego Dudka – kustosza na Górze Tabor. Podczas ostatniego pobytu w Polsce nalegał, bym go odwiedził. Tak więc na początku września w towarzystwie sześciu osób z duszpasterstwa oraz mojego rodzonego brata Romana, uzdrowionego cudownie za wstawiennictwem bł. Jana Pawła II z listeriozy, wybraliśmy się na pielgrzymkę do Ziemi Świętej.
Przez całe wakacje przygotowywaliśmy się duchowo do tego wyjazdu. Sporo przeczytaliśmy. Wzięliśmy ze sobą teksty wschodniej liturgii godzin i wreszcie ruszyliśmy – pociągiem do Warszawy. Dalej samolotem. Jako wejściówki na Tabor Antoni zażądał od każdego z nas kilograma suchej krakowskiej kiełbasy z Polski.
3 września, poniedziałek
Na lotnisku w Tel Awiwie wita nas Antoni z wielkim transparentem: „Nareszcie”, a potem, na boku – chlebem i solą. Oszołomieni gorącem i rażącym słońcem, zmęczeni monotonią jazdy po równinie, wspinamy się serpentynami pod górę.
Góra Tabor. To tutaj On przemienił się przed nimi. Apostołowie zmęczeni posnęli. Obudziła ich przenikająca wszystko światłość. Była to zupełnie nowa sytuacja, nieznana im wcześniej. Do tego stopnia nowa, że Piotr chciał zatrzymać czas i postawić trzy namioty.
Kiedy przybywamy na Górę, robi się już ciemno. Zmęczeni idziemy do refektarza na kolację, a potem do kaplicy na eucharystię. Wszystko składamy na ołtarzu. Czy On zechce się nam ukazać? Rozumiem śpiących uczniów. Upał zwala z nóg. Spocony i na dodatek z rozstrojem żołądka, „szukam, o Panie, Twojego oblicza, Twojego oblicza nie kryj przede mną”. Następuje przewartościowanie wszystkich wartości. Po coś jednak tutaj przyjechałem. Czym jest to coś? Uświadamiam sobie, że przyjechałem po Jego obecność między nami. Tutaj widać, co jest ważne. Intuicyjnie czuję nadzwyczajność miejsca. Padamy. Idziemy spać.
4 września, wtorek
Następnego dnia zaraz po śniadaniu jedziemy do Nazaretu, w którym wszystko się zaczęło. Byłem tu już przed jedenastu laty. Siadam w bazylice naprzeciw groty i zapadam się w sobie. Oznajmiam moim współtowarzyszom, że będę tutaj siedział do obiadu i się modlił.
Dziewczyny biegną na miasto, ale wnet wracają i siadają przy mnie. Cieszę się, że jesteśmy razem. Proszę Pana o szczęśliwą przyszłość dla nich.
Modlę się i zasypiam, pocę się i po chwili znów się budzę, by polecać Panu siebie i wszystko, co moje. Zakres rozmowy określony jest maleńkim słówkiem „moje”. Co w końcu jest moje, kiedy i tak wszystko jest Twoje?
Poddaję się myślom. Różne poziomy i płaszczyzny. To ja jestem Nazaretem. To do mnie przychodzi anioł ze zwiastowaniem. To ja decyduję i odpowiadam. Jestem jedną decyzją na: „Tak”. Jestem „odpowiedzią pozytywną”. Dziwię się, że aż tyle godzin trwa sformułowanie tej mojej odpowiedzi.
Siedzę tutaj już trzy najgorętsze godziny. Oddaję się do dyspozycji Jemu. Wracamy na Tabor. Wieczorem sami w oświetlonej do niemożliwości bazylice. Eucharystia w świetle. Potem wychodzimy na zewnątrz. Przepełnieni Jego Obecnością długo stoimy bez słowa. Po chwili odmawiamy różaniec. Ciepły wiatr. Nie sposób się ruszyć. Wokoło ciemności. Daleko maleńkie światełka. Nie mogę zasnąć z wrażenia.
5 września, środa
Ruszamy po śniadaniu. Góra Błogosławieństw. Wspaniały widok. Chwila modlitwy. Następnie Kościół Rozmnożenia Chleba. „To wy dajcie im jeść”. Przed oczami stają mi nasze spotkania z młodzieżą na Lednicy. Ogromne rzesze głodne Boga i sensu. Bułkę przywiozą sobie sami. Nade mną ciążą słowa Jezusa. „To wy dajcie im jeść”. Czym ich nakarmię? Jaka to będzie treść? Czy wystarczy dla wszystkich?
Kafarnaum. Żar leje się z nieba. Kamienie synagogi parzą. Idziemy na obiad do franciszkanów. Gwardianem jest wesoły Afrykańczyk. Ten obiad stawia nas na nogi. Nareszcie coś zimnego do picia. Wieczorem wracamy na Tabor. Jedno wielkie pragnienie – zobaczyć światła Taboru. Wejść w obłok razem z Nim. Okryć się światłem i tak pozostać.
Po mszy świętej i kolacji idziemy do bazyliki. Roman za pomocą młotka i śrubokrętu odbija kawałek skały, na który dostajemy certyfikat. To ważna i podniosła chwila. Kamień z Góry Tabor, na której przemienił się Chrystus. W nim zawarte jest wspomnienie i energia tego nadzwyczajnego światła. Wypowiadamy akt zawierzenia się Chrystusowi Przemienionemu, który potem schowamy w szparze skały Taboru.
6 września, czwartek
Godz. 6.15, eucharystia w bazylice. Stoimy na skale. Przez otwarte drzwi widać mgłę otaczającą szczyt góry. Powoli przebija się słońce. Dzień zapowiada się upalny. Temperatura blisko 40 stopni.
Dzisiaj jestem zakrystianinem. Pomagam Antoniemu. Przygotowuję do mszy, prowadzę grupy do ołtarza. Doświadczam słów Pana, że w starości ktoś inny mnie poprowadzi. Stoję przed bazyliką w prażącym słońcu, uśmiecham się do pielgrzymów, pozdrawiam ich. Roman i Szymon palą śmieci. Dziewczyny segregują intencje modlitewne wrzucane pod podłogę bazyliki przez pielgrzymów.
Tuż przed południowym zamknięciem bazyliki (ze względu na prażące słońce) do wnętrza wszedł żyd z Estonii. Klasyka. W chałacie, z jarmułką i wiszącymi spod kamizelki sznurkami. Przedstawił się jako rabin i śpiewak synagogalny. Poproszony, by zaśpiewał, zaczął śpiewać pięknie i podniośle. Podniósł ręce do góry. A wychodząc z bazyliki, zatańczył, intuicyjnie wyczuwając wyjątkowość i urok tego miejsca. Do tańca wciągnął innych, nawet naburmuszonego stróża, który się niecierpliwił, bo chciał już zamykać bazylikę. Potem rabin zaczął nas błogosławić i sam ze łzami poprosił o błogosławieństwo. Powiedział, że Jezus jest członkiem jego synagogi.
Padłem ze zmęczenia i wrażeń. Kiedy na powrót otwarto sanktuarium, około 14 na plac weszła grupa Arabów. Jeden z nich niósł na ręku małą dziewczynkę. Coś do mnie mówili w swoim języku, pokazując na jej włosy. Czym prędzej przywołałem Antoniego, aby się z nimi rozmówił. Długo trwały pertraktacje, aż oparły się o miejscowego proboszcza, który wyjaśnił, o co chodzi, i pozwolił na obrzęd obcięcia włosów dziewczynce w krypcie przed ołtarzem. Przypadkowo byli tam Niemcy, prawdopodobnie jakiś chór, więc śpiewem stworzyli doskonałą atmosferę, a ja wziąłem przygotowane nożyczki i obciąłem pukiel włosów dziecka, który to pukiel jego matka natychmiast schowała do plastikowego woreczka. Radości nie było końca. Śpiew i fotografie, czekoladki od Antoniego natychmiast wróciły rewanżem innymi czekoladkami od rodziny z napisem „Merci”. A chór śpiewał bez przerwy.
Włosi, Portugalczycy, Brazylijczycy, Francuzi, Niemcy, Amerykanie i Afrykańczycy. Wszyscy docierają na Górę Tabor. Wszyscy chcą zobaczyć światła Taboru. Być zaliczonymi do tych trzech: Piotra, Jakuba i Jana. Doświadczyć fascynacji i przerażenia Jego bliskością – to nasze najgłębsze pragnienie. Ludzie najczęściej opowiadają o tym, jak wspinali się na Górę Tabor. Ale nikt nie może powiedzieć, co na niej widział. Gdyby widział naprawdę, to już by nie opowiadał o tym, jak wchodził, bo widzenie wypełniłoby go i zaślepiło tak, że to wchodzenie byłoby już bez znaczenia.
Myśli uciekają do Polski, nad Lednicę. Sanktuarium chrztu Polski. Muszę opracować architektonicznie i ogrodniczo zejście do wody, aby było bardziej uroczyste. Tymczasem jesteśmy na Taborze. Świat Boga. Uniesienie. Jedyne pragnienie – stanąć na tej skale. Wejść w obłok. Odziać się w światło.
Na Taborze razem z franciszkanami pracuje i posługuje wspólnota Mondo X. Byli narkomani, uzależnieni, dzieci bogatych rodziców. Jest ich kilkunastu, pracują nad zielenią całego wzgórza oraz przyjmują pielgrzymów, gotują i podają do stołu. Ale jak! I na jakim poziomie! Hotel wielogwiazdkowy. Chłopcy w białych koszulach, z ręczniczkami na lewym przedramieniu. Przez gościnność, porządek i kulturę piękna usiłują chwycić równowagę życiową. I to im się udaje. Ach, żeby tak nasza młodzież znad Lednicy zapragnęła tej elegancji…
7 września 2012, piątek
Tabgha, miejsce, w którym Pan Jezus udzielił Piotrowi prymatu słowami: „Paś baranki moje”. Docieramy do klasztoru franciszkanów. Czuć żar trzydziestu kilku stopni. Chronimy się w cieniu budynku i rozłożystego drzewa. Ojciec Wojciech zaprasza nas na kolację. Dostajemy rybę św. Piotra z warzywami, hummusem i zieloną pietruszką. Dziewczyny idą się kąpać. Tymczasem ja słyszę wyraźnie potrójne pytanie Jezusa skierowane do Piotra: „Czy kochasz? Czy kochasz Mnie? Czy kochasz Mnie bardziej?”. Te pytania właśnie tutaj postawił Jezus Piotrowi, na tym brzegu. Te pytania Bóg postawił człowiekowi. Te pytania przychodzą do mnie w czasie tego zapadającego wieczoru na falach jeziora Genezaret. Słyszę je wyraźnie. Otaczają mnie, żeby nie powiedzieć: osaczają. Siedzimy tuż nad brzegiem na tarasie przed maleńkim klasztorem. Pytania te wypowiadają fale jeziora. Szum rozłożystego drzewa, pod którym siedzimy. Zapalające się światła w oddali. Nawet ryba na talerzu krzyczy rozwartą gębą. Zielona pietruszka wyjęta z lodówki, pita i hummus. Cały świat wokoło rozbrzmiewa pytaniami: „Czy kochasz? Czy kochasz Mnie? Czy kochasz Mnie bardziej?”. I nagle zdaję sobie sprawę, że będą to pierwsze pytania, które usłyszę po śmierci.
Już na Taborze, usiłując zasnąć, dawałem bez końca pozytywną odpowiedź. Ale ona nie wystarczała, aby przywołać sen. Przyszedł dopiero nad ranem.
8 września, sobota, Matki Bożej Siewnej
Jedziemy do Jaffy na spotkanie z księdzem Grzegorzem Pawłowskim. Żyd uratowany w czasie wojny wstępuje do seminarium lubelskiego, a potem wyjeżdża do Izraela. Wstrząsająca opowieść starego kapłana. Cóż za historia ocalenia i wybrania.
Wieczorem różaniec w Nazarecie. Powtarzam za Maryją: fiat. Niech się tak stanie. Czytam ewangelię po polsku i uczestniczę razem z pielgrzymami w procesji różańcowej sprzed klasztoru do bazyliki. Tymczasem nad Lednicą pod dowództwem ojca Mirosława zbiera się wspólnota Ruchu Lednickiego, aby połączyć się z nami, odmawiając różaniec. Mam w sobie wszystkie intencje. Chwilami myślę, że pęknę. Jak tu pamiętać o każdej prośbie? Wraz z kapłanami schodzę do groty. Nocą wracamy na Tabor. Nadal wszystko pyta: „Czy kochasz?”.
9 września, niedziela
Sam przed bazyliką. Brat Angelo otwiera drzwi. Słońce świeci na ołtarz. Na Taborze nie ma cienia. Wszystko jest w słońcu albo w ciemnościach. Zaraz po śniadaniu wybieramy się nad Jordan – miejsce chrztu Chrystusa. Jedziemy wpuszczeni na teren przez żołnierzy. Wokoło zasieki i pola minowe. Wreszcie kaplica i kamienne zejście do tafli wody. Woda mętna, brązowa. Rzeka, a raczej rzeczka, płynie powoli. Myślę o zaślubinach tej rzeki z naszym jeziorem nad Lednicą. Ileż wspólnej treści i sensu.
Szukamy jakiegoś kamienia, aby zabrać go ze sobą. Na odchodnym przemywamy twarze ciepłą wodą z Jordanu. Jordan i Lednica to dwa źródła łaski Chrystusowej. Jedno dla świata, drugie dla Polski. Myśl o zaślubinach zawładnęła mną całkowicie. Jak przetransportować cysternę wody z Jordanu i wlać ją do Jeziora Lednickiego? Sylwiana napełnia butelkę wodą – uroczyście wlejemy ją do jeziora Lednica.
Wracamy przez zaminowane pola, jedziemy do Jerozolimy.
Po przybyciu i zakwaterowaniu w klasztorze franciszkanów wychodzimy do bazyliki Grobu Pańskiego. Idziemy ucałować wzgórze Kalwarii i schodzimy do grobu, gdzie miły zakonnik wpuszcza nas poza kolejnością. Możliwość ucałowania Grobu Pańskiego. Idziemy do Groty św. Heleny i płyty namaszczenia, którą kobiety nacierają wonnościami. „Panie, daj łaskę żyć stale Twoim zmartwychwstaniem”.
10 września, poniedziałek
Betlejem, msza święta w Grocie Narodzenia. Gorąco. Proszę Go o jedno, aby zawsze rodził się w moim sercu. Abym ja był Betlejem.
Po obiedzie jedziemy na spotkanie do parafii hebrajskiej. Katolicy mówiący po hebrajsku. Żydzi katolicy. Zaczynają wszystko od początku. Wszystko tłumaczą na hebrajski. Wieczorem brat Jordan przynosi mi kawałek skały z Grobu Pańskiego i Getsemani z certyfikatami. Będą to relikwie do krzyża lednickiego, który zamierzamy zrobić, aby towarzyszył nam w nabożeństwach i był znakiem naszej tożsamości.
11 września, wtorek
Cały dzień z ojcem Pawłem Trzopkiem, dominikaninem, bibliotekarzem z école biblique. Niewpuszczeni na plac świątynny z powodu krzyża przy różańcu ojca Pawła, idziemy pod ścianę płaczu pomodlić się i wetknąć w jej szczelinę nasze prośby. To duże przeżycie. Pamiętam Jana Pawła II przy tej ścianie, wsunął wtedy swoją kartkę w szczelinę skały.
Potem niezwykle ciekawe muzeum archeologiczne tuż obok zabiera nam pół dnia. Spacerem idziemy do Gallicantu – „Kogut zapiał”. Tam, gdzie Piotr zaparł się Jezusa.
12 września, środa
Wspomnienie Najświętszego Imienia Maryi. Dzisiaj mija 45 lat od chwili, gdy złożyłem swoje pierwsze śluby zakonne. Jak szybko to zleciało. Nigdy nie żałowałem. Dzisiaj też mój brat Romek kończy 60 lat. Jesteśmy razem, jak dawniej w domu. Powierzam się Maryi – Totus Tuus. Obiad w Casa Nova funduje Roman. Cieszy się ogromnie, że może być z nami i tutaj obchodzić swoje urodziny. Jutro wracamy do Polski. Zabieramy ze sobą całe bogactwo OBECNOŚCI PANA pomiędzy nami. „Czym się Panu wypłacę za wszystko, co dla mnie uczynił?”. Wracamy do domu. Ale tutaj też jest nasz dom.
Przywoływanie i doświadczanie Jego obecności pośród nas to podstawowe doświadczenie tej pielgrzymki. Widzę Go w radosnych twarzach moich towarzyszy. Widzę Go w sytuacjach i kontekstach wydarzeń. Objawiasz mi się, Panie, pozwalasz dotykać swojego uwielbionego ciała w dobroci ludzi.
13 września, czwartek
Wracamy do Warszawy i Poznania. Niech nie ustaje we mnie działanie Twojej łaski. Daj ewangeliczne owoce tej pielgrzymki. Powrót, jak skok z nieba na ziemię. W Warszawie tylko 11 stopni. Trzęsę się z zimna. Nocujemy w klasztorze na Służewie. Nazajutrz wracamy do Poznania. Życie zazwyczaj toczy się w dolinach, na góry wchodzimy, aby nabrać sił, odpocząć. Pod przymkniętymi powiekami widzę nadal rozświetloną bazylikę na Taborze i naszą grupkę stojącą w tym świetle. A chociaż jest już późno i jesteśmy wszyscy zmęczeni, nikt nie odważa się ruszyć pierwszy. „Panie, dobrze nam tu być… Dziękujemy Ci, Panie, za Antoniego, który potrafił nas wciągnąć na Tabor”.
Oceń