Wiara bezobjawowa
fot. autumn studio / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Bogaci Jego ubóstwem

0 opinie
Wyczyść

Nadzieję chrześcijańską noszą w sobie tylko ci, którzy Boga spotykają już teraz. Człowiek, który nie oczekuje czegoś szczególnego od Boga w przyszłości, zapewne już teraz w Niego nie wierzy.

Bóg objawił Mojżeszowi swoje imię „Ja Jestem” – czyli Ten, który jest. W Apokalipsie Jan pisze o Bogu: „Który jest, Który był i Który przychodzi”. Boże imię obejmuje przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.

„Który był”: w Księdze Wyjścia czytaliśmy o Bogu, który kiedyś, dawno temu wkroczył w historię człowieka.

„Który jest”: chodzi o nasze „teraz” w Jezusie Chrystusie ukrzyżowanym i zmartwychwstałym.

„Który przychodzi”: tekst z Apokalipsy wyprowadza nas w przyszłość i pyta o kształt naszej nadziei. W ten sposób dotykamy jednego z najważniejszych tematów adwentu.

To pewne uproszczenie, że adwent przygotowuje nas na święta Bożego Narodzenia. Oczywiście tak, ale to w drugiej części, która rozpoczyna się 17 grudnia. Natomiast pierwsza część adwentu, kieruje do nas pytanie o nadzieję właściwą dla chrześcijan – nadzieję, która ma wymiar ostateczny. Wspominaliśmy już na początku rekolekcji homilię o adwencie Benedykta XVI z 2009 r. Ojciec Święty mówił w niej tak:

Innym istotnym elementem adwentu jest oczekiwanie. Takie oczekiwanie, które jest nadzieją. Jezus przedstawia tę tajemniczą rzeczywistość w wielu przypowieściach o sługach oczekujących na powrót swego pana, o pannach weselnych wyczekujących nadejścia oblubieńca, o zasiewie i o żniwach. Człowiek przez całe swoje życie ciągle czegoś oczekuje. Gdy jest dzieckiem, chce urosnąć. Jako dorosły dąży do samorealizacji i sukcesu. Posuwając się w latach, pragnie zasłużonego odpoczynku. Nadzieja związana jest z losem każdego człowieka, ale dla chrześcijan ożywiana jest ona pewnością. Pan jest obecny w naszym życiu, towarzyszy nam i któregoś dnia otrze nasze łzy.

Zadajmy sobie pytania: czy naprawdę my wszyscy na coś czekamy? Czy na pewno chrześcijanie są świadkami ostatecznej nadziei dla świata w Chrystusie? Czy to, co ostateczne, jeszcze nas w ogóle obchodzi? A jeśli już o tym myślimy, to z nadzieją czy ze strachem? A może myślimy głupio? W tym roku podobno ma w Ziemię uderzyć kometa i będzie koniec świata. Byli tacy, co zastanawiali się, czy warto budować stadiony na Euro 2012, albo czy nie opłacałoby się wziąć wysokiego kredytu, bo nie trzeba będzie go spłacać. Dlaczego nasz sposób myślenia o sprawach ostatecznych stał się tak żałosny? Boję się, że dlatego, iż chrześcijanie nie tylko nie potrafią o nich mówić, ale przestali być znakami tego, co ostateczne. A przez wiele wieków po Chrystusie nimi byli. I nie była to kwestia sporu intelektualnego o to, czy świat jest wieczny. Nie był to spór na sylogizmy, ale na świadectwo życia.

Starożytny Kościół nie znał celibatu kapłańskiego, ale znał celibat chrześcijan. Księża nie musieli być celibatariuszami, bardzo często mieli żony i dzieci – ale to nie oznacza, że celibatu w Kościele nie było. Praktykowały go tysiące ludzi. To był znak rozpoznawczy chrześcijan. W świecie, który zwariował na punkcie erotyki, naraz pojawili się ludzie, którzy pokazywali, że istnieje taka wartość, jak dziewictwo. Justyn w II wieku pisał o setkach i tysiącach takich ludzi.

Co oni pokazywali światu? Że istnieje rzeczywistość, która przekracza to, co doczesne. Że Bóg ma w życiu człowieka absolutne pierwszeństwo, i że człowiek może znaleźć zaspokojenie wyłącznie w Nim. Sens celibatu polega na pokazywaniu, że Jezus jest Panem, najwyższym dobrem. I jeśli w Nim odkryjesz Pana i swoje najwyższe dobro, to możesz zostawić swoją rodzinę (to ewangeliczna rada czystości), pieniądze (to rada ubóstwa) i samego siebie (to rada posłuszeństwa).

Czy dzisiaj zostało coś z tego myślenia? Mówimy o powołaniu kapłańskim, zakonnym albo do życia w małżeństwie (o tym ostatnim zdecydowanie za mało). Dziś wielką tragedią dla mężczyzny czy kobiety jest pozostać w życiu samotnym. Tymczasem można w tym zobaczyć wybór, dar ze strony Pana Boga. Jako rektor seminarium pytałem diakonów: czy już dziękowaliście Panu Bogu za celibat? Na ogół to była ostatnia rzecz, za którą przyszłoby im do głowy dziękować. Tymczasem kiedy nie dziękujesz, to nie traktujesz celibatu jako daru. Raczej jako jarzmo. Bez modlitwy dziękczynnej nie ma świadomości bycia obdarowanym.

Dlatego nie ma co się dziwić, że ludzie czekają na kometę i koniec świata. Bo jakie otrzymują znaki od Kościoła?

Wiecie, dlaczego król Zygmunt Stary wybudował Kaplicę Zygmuntowską? Po to, aby w niej przez cały rok (nie tylko w adwent!) śpiewano mszę roratnią. Dzisiaj żaden purysta liturgiczny by tego nie przepuścił. A ja uważam, że król miał przebłysk ducha Bożego. Rozumiał, że liturgia sięga do przeszłości, ale musi też wyzwolić w człowieku oczekiwania. Dlatego de facto każda liturgia jest roratnia. Czy dzisiaj przestaliśmy to pojmować?

Jako chrześcijanie nie dajemy znaków, a potem się dziwimy głupstwom o końcu świata. Ale czy wam nie zdarza się czasem myśleć, że przyjście Pana Jezusa oznacza koniec? Skąd się to bierze? Posłuchajcie papieża Benedykta, bo on ma przebłysk Ducha Świętego jeszcze większy niż miał Zygmunt Stary. Papież mówił we wspomnianej homilii:

Są różne rodzaje oczekiwania. Jeśli naszego czasu nie wypełnia chwila obecna brzemienna w sens, oczekiwanie staje się nie do zniesienia. Jeśli czegoś oczekujemy, ale w tym momencie nie mamy nic, mówiąc inaczej – nasze „teraz” jest puste – każda mijająca chwila zdaje się trwać w nieskończoność, a oczekiwanie zamienia się w zbyt wielki ciężar, ponieważ przyszłość staje się całkowicie niepewna. Jeżeli jednak czas obecny jest obdarowany sensem, a my wyczuwamy w każdej chwili coś szczególnego i wartościowego, wtedy radość oczekiwania czyni nasze „teraz” jeszcze cenniejszym.

Zupełnie inaczej się czeka, jeśli to, na co czekamy, jest już w jakiś sposób obecne w naszym życiu. Natomiast jeśli w naszym życiu niczego nie ma, jeśli jest ono puste – to tak naprawdę nie wiemy, na co czekać. I wtedy zaczynamy opowiadać o kometach. Oczekiwanie staje się ciężarem.

Jeśli dostaniesz maila z informacją, że przyjedzie stary przyjaciel, to czekasz. Ale już teraz potrafisz sobie wyobrazić, co będziecie robić, kiedy przyjedzie – więc się cieszysz. Co więcej: fakt, że czekasz i że się cieszysz, „uruchamia cię” już teraz. Może na przykład posprzątasz, zmobilizujesz się do różnych zadań, żeby mieć czas wtedy, kiedy przyjaciel przyjedzie. Zupełnie inaczej się na coś czeka, jeśli już teraz się tego jakoś doświadcza.

Papież przypomina przypowieść o żniwie: kiedy siejesz pszenicę, znasz już smak i zapach chleba, wiesz, co znaczy pożywić się nim. Wiesz, na co czekasz. Taka jest właśnie logika chrześcijańskiej nadziei. Dlaczego mamy kłopot z mówieniem o tym, na co czekamy? Bo najwyraźniej mamy kłopot z tym, co przeżywamy dzisiaj. A nadzieję chrześcijańską noszą w sobie tylko ci, którzy Boga spotykają już teraz. Człowiek, który nie oczekuje czegoś szczególnego od Boga w przyszłości, zapewne już teraz w Niego nie wierzy.

Imię Boga wiąże ze sobą wszystkie czasy: przeszły, teraźniejszy i przyszły. Logikę nadziei najłatwiej wyrazić pojęciami „już” i „jeszcze”. Już – coś mam, ale jeszcze – nie mam. To, jakie jest „już”, decyduje o tym, na ile żywa jest we mnie nadzieja na „jeszcze”.

Papież swoją homilię o Adwencie kończy wezwaniem: „drodzy bracia i siostry, żyjmy intensywnie chwilą obecną”. Kto nie przeżywa intensywnie obecności Boga dzisiaj, nie będzie na Niego czekał. Wiecie dlaczego? Dlatego, że nadzieja tak naprawdę rodzi się z miłości. Podstawową biblijną księgą o nadziei jest dla mnie Księga Hioba. To opowieść o Bogu, który ma nadzieję na to, że Hiob nie straci o Nim dobrego zdania. Bo Bóg dopuścił, żeby na Hioba spadły wszelkie możliwe nieszczęścia. Stracił cały swój majątek, w katastrofie domu zginęły wszystkie jego dzieci, a w końcu obsypał go trąd i wyparła się go żona. Dlaczego Bóg pozwolił na to wszystko? Dlatego, że wcześniej przechwalał się wobec Szatana: „Zwróciłeś uwagę na sługę mego, Hioba? Bo nie ma na całej ziemi drugiego, kto by tak był prawy, sprawiedliwy, bogobojny i unikający grzechu jak on”. Wtedy Szatan postawił Bogu proste pytanie: „Czyż za darmo Hiob czci Boga?”. Zabierz mu to, co ma, i zobaczymy, jak wygląda prawda (por. Hi 1,8–10).

Księga Hioba to oczywiście figura literacka. Nie chodzi w niej o to, by rozważać, dlaczego Pan Bóg dał się złapać w zasadzkę Szatanowi. Ważne jest inne pytanie: czy na całej ziemi jest chociaż jeden człowiek, który czci Boga za darmo? Możemy sobie wyobrazić, jak Pan Bóg cierpi, patrząc na Hioba odzieranego ze wszystkiego, co dla niego było najcenniejsze. I jednocześnie Bóg ma nadzieję, że Hiob nie przestanie Go kochać. Nadzieja, jaką żywi Bóg w stosunku do Hioba, jest nadzieją na miłość. A nadzieja Hioba w stosunku do Pana Boga to nadzieja kogoś zakochanego w Bogu.

Dlatego kiedy przyjaciele opowiadają mu, że Bóg jest wyłącznie sprawiedliwością, i że musiał czymś zawinić, skoro go spotykają nieszczęścia – Hiob ich przekonuje, że Bóg jest inny. Nie wie jaki, bo sam nie rozumie, co się z nim dzieje. Ale jest pewien, że Bóg nie jest taki, jakim Go pokazują przyjaciele. Broni Boga przed nimi i przed sobą samym. Dlaczego? Bo Go kocha. I wie, że w którymś momencie Bóg mu się objawi: „Wiem: Wybawca mój żyje, na ziemi wystąpi jako ostatni. Potem me szczątki skórą odzieje, i ciałem swym Boga zobaczę. To właśnie ja Go zobaczę, moje oczy ujrzą, nie kto inny” (Hi 19,25–27). Taka nadzieja płynie z miłości. To nieprawda, że z niewiedzy – nie wiem, co się stanie, więc mam nadzieję. Nie możesz mieć nadziei, jeśli nic nie wiesz. Ale możesz mieć nadzieję na Boga, który jest w tobie zakochany, i zobaczysz, co to znaczy spotkać się z Nim naprawdę. Możesz mieć tę nadzieję teraz, jeśli Go już kochasz tak, jak to tylko możliwe.

Kluczowe jest to, jak przeżywamy Eucharystię. Nie ma doskonalszego znaku Boga niż chleb. Ale czy czasem nie odbijamy się od niego jak od ściany? Chcielibyśmy przejść dalej, ale nie jesteśmy w stanie… Odpowiedzmy sobie na pytanie, jak się teraz otwieramy na Słowo, jak się teraz otwieramy na Kościół, w którym żyjemy. Liczy się czas, który teraz masz dla Pana Boga. I im to doświadczenie jest głębsze, tym się w nas zrodzi doskonalsza nadzieja. I wtedy nie będziemy mieli kłopotu z mówieniem o tym, na co czekamy. Staniemy się prawdziwymi świadkami rzeczywistości, która ma nadejść, bo będziemy w sobie nosili tęsknotę taką, jak na przykład Jan od Krzyża. Ów święty pisał: „Nie chciej mi odtąd więcej wysyłać posłów nieumiejących powiedzieć, czego ja od nich pragnę. Wszyscy, ilu ich wędruje, mówią o Twoich tysięcznych wdziękach, bardziej mnie zasmucając, pozostawiają mnie w konaniu, bo nie wiedzą, o czym jąkają”.

W takich przypadkach najpierw posłuchajmy takiego jąkały. Inaczej nie będziemy wiedzieć, że on się jąka i że w ogóle istnieje jakaś rzeczywistość poza jego jąkaniem. Od tego, jak jest teraz, zależy to, co będzie kiedyś. Imię Boga wiąże ze sobą wszystkie nasze czasy: przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Ważne jest teraz, ale równie ważna jest przyszłość. To nie przypadek, że punktem dojścia objawienia imienia Boga w Biblii jest „Ja Jestem” w wersji „Ten, Który jest, Który był i Który przychodzi”. Apokalipsa jest księgą o przyszłości.

Spróbujcie zrozumieć coś z Apokalipsy, nie znając historii zbawienia. Trzeba dobrze znać przeszłość, by czytać o przyszłości. Apokalipsa jest cała pełna cytatów z Księgi Daniela i z obu Ksiąg Machabejskich. Dlaczego? Dlatego, że ludzie, dla których św. Jan pisał Apokalipsę, przeżywali dokładnie to samo, co Żydzi w czasach Machabejskich i czasach niewoli babilońskiej. Prześladowanie wiary, śmierć zadawaną za poglądy, urąganie temu, co święte. Skąd brać siłę w czasach prześladowań? Z tego, co masz w pamięci? Za czasów św. Jana Rzymianie profanowali wiarę Żydów, w świątyni jerozolimskiej na ołtarzu postawili złoty posąg Zeusa, zakazali wszelkich praktyk religijnych, zmuszali do wyparcia się wiary. W Księgach Machabejskich znajdziemy sceny, które do dzisiaj przerażają. Matka, która ginie, patrząc najpierw na śmierć swoich siedmiu synów. I każdemu z nich tłumaczy, że mają oddać życie za wiarę. Skąd ci ludzie brali siłę? Czytali Księgę Daniela, opowiadającą o tym, co się działo, kiedy Żydów deportowano do Babilonu.

Aby mieć skąd zaczerpnąć siły, musimy mieć w naszej przeszłości doświadczenie Boga, który się okazał wierny, który działał. Skoro Bóg był z Danielem, to będzie też ze mną, nie zmienił się, jest ten sam, wierny. Za dwadzieścia lat może być wam potrzebne wspomnienie tych rekolekcji. Na przykład jeśli będziecie chcieli przestać chodzić do kościoła. Przypomnicie sobie wtedy, że kiedyś Bóg powiedział do was „Ja Jestem”. I On się od tamtego czasu nie zmienił.

Gdy będziecie mieć doświadczenie Boga „Ja Jestem” w przeszłości i teraz, to staniecie się świadkami nadziei. 

Wiara bezobjawowa
abp Grzegorz Ryś

urodzony 9 lutego 1964 r. w Krakowie – kardynał, arcybiskup metropolita łódzki, w latach 2011-2017 biskup pomocniczy archidiecezji krakowskiej, profesor historii Kościoła, ceniony rekolekcjonista i kaznodzieja. Do 2011 rok...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze