Nie jestem ortodoksem, który chodzi po lesie i zbiera korzonki. Oczywiście lubię tworzyć w swojej pracowni, jednak to się może odbywać w każdym innym miejscu.
Anna Sosnowska: Jak się miewa pańskie pęknięte pianino?
Jan Kanty Pawluśkiewicz: Aktualnie tego nie śledzę.
Pozbył się go pan?!
Nie, skądże! Przypuszczam, że gdyby to pytanie usłyszał mój dobry znajomy Janek Nowicki, powiedziałby: Pochowajcie je razem ze mną.
Odrobina patosu jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
To prawda.
A skąd właściwe to pęknięcie? Nie szło panu i walnął pan w instrument pięścią?
Sprawa nie jest tak dramatyczna. Pianino było pęknięte od zawsze, to znaczy takie zostało dla mnie kupione w dzieciństwie. Nie dopatrując się w tym jakiejś nadmiernej symboliki, lubię je, ponieważ ja też wykręcam czasem na nim „pęknięte” kompozycje.
To co się teraz z nim dzieje?
Jest w przechowalni. Ale dotkliwie odczuwam jego brak. No, może nie bardzo, jednak tęsknię za nim, ponieważ elektroniczne instrumenty, z których korzysta się obecnie, to już nie jest taka muzyka. A poza tym tęsknię z sentymentu – na tym pianinie skomponowałem prawie wszystkie najistotniejsze dla mnie rzeczy.
Nigdy nie kusiło pana, żeby się zupełnie przerzucić na elektronikę, a pianina pozbyć się raz na zawsze?
Nie, bo na jego sprzedaży zarobiłbym grosze, o ile w ogóle znalazłby się jakiś kandydat do kupna. Kiedy technologia rzeczywiście zdominowała rynek muzyczny, czyli kiedy powstały instrumenty i studia cyfrowe, korzystałem z tego przez kilkanaście lat. Wspaniale komponuje się w ten sposób muzykę telewizyjną czy teatralną, ale kinową już nie.
Dlaczego?
Bo w kinie takie rzeczy muszą być najwyższej jakości. Natomiast lata pokazują, że żywy instrument i żywa orkiestra są nie do podrobienia. W ogóle myślę, że żyjemy w czasach, kiedy technologia idzie do przodu, za to cywilizacja się cofa. Jesteśmy cofnięci w sensie intelektualnym. Nie wiem, czy powszechnie znane są eseje pana Adama Zagajewskiego. Poezja owszem.
W jaki sposób pracuje pan nad muzyką? Zaczyna się od pomysłu w pańskiej głowie czy raczej od konkretnego zlecenia?
Miło, kiedy to jest zlecenie, i przez całe dziesiątki lat pracowałem właśnie w ten sposób. Tak się szczęśliwie złożyło, że gdy z Markiem Grechutą zaczęliśmy robić muzykę dla siebie, dostałem zaproszenie, by komponować muzykę dla telewizji, co wydawało mi się wtedy wielkim halo. Kiedy jednak przyjrzałem się temu z bliska, to byłem zdruzgotany brakiem umiejętności i szacunku do muzyki pani inżynier, z którą musiałem współpracować. Jak można tak strasznie nagrywać? Myśmy z Markiem Grechutą jednak bardzo o takie rzeczy dbali.
Czyli muzyka telewizyjna, filmowa, teatralna powstawała na zlecenie.
Owszem, dlatego nazywam ją, bo tak się przyjęło w tradycji, muzyką usługową, którą oczywiście można komponować, czerpiąc z tego satysfakcję. Jeśli byłbym reżyserem filmowym, to wtedy mógłbym sobie komponować taką muzykę stale i wciąż, i albo bym jej używał, albo nie.
Wtedy nie musiałby się pan ze sobą kłócić, nie byłoby konfliktu interesów. A może by był?
Nie, z reżyserami na ogół nie ma konfliktu interesów, oprócz takiego, że radykalnie się rozstajemy. Właśnie trzy tygodnie temu coś takiego mi się zdarzyło.
To z kim się pan rozstał?
Nie ma potrzeby wymieniać nazwiska. Powiem tylko, że jeśli reżyser mówi: Ja nie mam słuchu, ale mam pomysły na muzykę, to mnie tym absolutnie u
Zostało Ci jeszcze 85% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń