„Jeśli ktoś miał odwagę powiesić krzyż, to niech ma teraz odwagę przyjść do mnie i przyznać się” – powiedziała na poniedziałkowym apelu całej szkoły dyrektorka naszego liceum. Razem z moim przyjacielem Jędrkiem Jędrzejewskim (dziś bardzo szanowanym i lubianym proboszczem jednej z radomskich parafii) udaliśmy się zatem do pani dyrektor, a ona – zdeklarowana komunistka, delegatka na VI zjazd PZPR – zaprosiła nas na rozmowę do swojego gabinetu. To była pierwsza w moim życiu rozmowa na temat świeckości. Świeckości szkoły w szczególności i świeckości państwa w ogóle. Ze zrozumiałych względów byliśmy mocno zestresowani, a ja chyba szczególnie, bo Jędrek do dziś wyrzuca mi, że przez całą rozmowę wodziłem palcem po wzorkach wyszlifowanych na stojącym na ławie kryształowym naczyniu. Z tej rozmowy zapamiętałem poważne traktowanie nas przez panią dyrektor i główny argument, który przytaczaliśmy. Mówiliśmy, że to nieprawda, iż między wiarą a niewiarą jest jeszcze jakaś trzecia, neutralna droga, tylko że wybór jest bardzo prosty: jeśli nie wiara, to niewiara! Dlatego właśnie – dodawaliśmy – świeckość rozumiana jako nieobecność odniesień religijnych nie jest neutralnością, ale wyborem jednej z opcji. Szczerze mówiąc, mimo upływu ponad czterdziestu lat wciąż tak uważam. Kultura, szkoła, państwo wyprane z tego, co religijne, to nie neutralność, tylko pustka, czyli bardzo wymowny, wręcz konfesyjny symbol areligijności. Rzeczywistość natomiast nie znosi pustki, więc treść reli
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń