Zagrożona płeć?
Oferta specjalna -25%

List do Rzymian

0 opinie
Wyczyść

Mężczyzna przeżywa jedynie kryzys tożsamości. Może go przezwyciężyć, jeśli przestanie postrzegać siebie przez pryzmat feministycznych ideologii i odnajdzie na nowo zapomniane wzorce.

„To typowe dla mężczyzn!”. Ten osąd wybrzmiał wyraźnie na falach eteru, kiedy cztery silne kobiety — reporterka telewizyjna, przedstawicielka Kongresu oraz dwie lekarki — przyparły do muru jedynego w tym gronie mężczyznę, lekarza. Przedmiotem telewizyjnej debaty było zdrowie kobiet. Postawiono pytanie, czy na badania dotyczące chorób kobiecych przeznacza się wystarczające fundusze. Czy to uczciwe, że badania choroby wieńcowej koncentrują się głównie na mężczyznach? Skoro lekarze i członkowie rządu są w większości mężczyznami, czy można oczekiwać, że problemy kobiet zostaną w wystarczającym stopniu wzięte pod uwagę?

Na próżno wspomniany nieszczęśnik protestował, na próżno wymieniał choroby typowe dla mężczyzn, nad którymi badania nie są sponsorowane przez Kongres, na próżno deklarował swą miłość do żony i córek, a nawet do kobiet w ogóle. Jego rozmówczynie, z rozpalonymi oczyma i szyderczo wykrzywionymi ustami, wyrokowały bezlitośnie: „To typowe dla mężczyzn!”. Prawdopodobnie każda z kobiet biorących udział w debacie w duchu wyłączała z tej kategorycznej oceny własnego męża, co według badań socjologicznych czyni większość kobiet. Fakt ten mimo wszystko ma niewielki wpływ na kształtowanie popularnych obecnie stereotypów. Nigdy dotąd w historii mężczyzn nie darzono tak małym publicznym uznaniem. Nigdy wcześniej do mężczyzn nie odnoszono się z tak małym zaufaniem, nie wspominając o zrozumieniu czy współczuciu. Rola danej płci jest w znacznym stopniu określana przez płeć przeciwną, należałoby więc się zastanowić, w jaki sposób negatywne oceny wpływają na samoocenę przeciętnego mężczyzny.

Można przypuszczać, że bardzo niekorzystnie. Na pewno zaś jest to wystarczający powód, aby stał się on niepewny swej roli, niezdarny i niezadowolony z konieczności jej odgrywania. Na szczęście istnieją także inne definicje. W każdej kulturze osoby danej płci formułują opinie na temat swych ról społecznych — tego, co robią, kim są i kim być powinny — i według tych opinii nawzajem się oceniają. Fakt ten często wystarcza, aby utrzymać w ryzach nieposłusznych i krnąbrnych. Należy zauważyć, że zwykle to elity — pisarze, nauczyciele, osoby piastujące ważne stanowiska, których wypowiedzi mają wpływ na kształtowanie się postaw — odpowiadają za ewolucję wizerunku mężczyzny.

Wiersz Rudyarda Kiplinga zatytułowany Jeśli doskonale definiował rolę mężczyzn, którzy żyli w angielskojęzycznych społeczeństwach epoki wiktoriańskiej. Przepis autora na męskość obejmował odwagę, opanowanie, wytrwałe dążenie do celu oraz szlachetność ducha nieskażoną nienawiścią lub kłamstwem. Poeta pisał:

Jeśli potrafisz trzymać swą głowę prosto, gdy wszyscy wokół ciebie
Tracą swoją i oskarżają cię o to,
Jeśli potrafisz ufać sobie, gdy wszyscy wokół wątpią w ciebie,
Biorąc pod uwagę także ich wątpliwości;
Jeśli potrafisz wypełnić nieubłagalną minutę
Sześćdziesięcioma sekundami wartymi długiego biegu,
Twoja jest ziemia i wszystko na niej,
I co więcej, jesteś mężczyzną, mój synu!

Inny Anglik epoki wiktoriańskiej, sir R. S. S. Baden–Powell, twórca skautingu, miał podobne ideały. Celem założonej przez niego organizacji było szkolenie młodych chłopców w duchu obywatelskiego obowiązku, samodzielności, szacunku, patriotyzmu i służby innym. Prawdziwy skaut musiał dbać także o to, aby być „silny fizycznie, mieć trzeźwy umysł i być prawy moralnie”.

Jeśli społeczeństwo nie chce zanegować prawa naturalnego, opis ról obu płci musi wynikać z biologicznych predyspozycji. Niewyczerpana energia cechująca chłopców kontrastuje ze spokojniejszym charakterem dziewczynek. Dawniej nie uważano za konieczne doprecyzowywania, że czasem dziewczynki rodzą się chuliganami, niektórzy zaś chłopcy nimi nie są. Wystarczało zauważenie prawidłowości dotyczącej większości młodych osób. Jak dziś wiemy, umotywowane to jest nie tylko różnicami anatomicznymi, lecz także znajduje uzasadnienie w odmienności układu hormonalnego i struktury mózgu.

Różnice, które można zauważyć już u niemowląt, narastają w okresie dojrzewania, a szczególnie gwałtownie dają znać o sobie w życiu dziewcząt, kiedy pojawia się krwawienie miesięczne. Dojście do rozrodczej dojrzałości w przypadku chłopców jest znacznie mniej spektakularne i dokonuje się w późniejszym wieku. W wielu małych społecznościach istnieje powszechna obawa, że może to w ogóle nie nastąpić bez ludzkiej pomocy lub interwencji.

Istnieją także inne tajemnicze różnice. Chodzi tu o zdolność rodzenia, która dla kobiety jest najwspanialszym darem natury. Dar ten jest równocześnie niezwykle zatrważający i wyjątkowo trudny. Bez wątpienia był takim również dla mężczyzn nie do końca rozumiejących w nim swą rolę. To, że do dziś istnieją społeczności plemienne nieświadome faktów dotyczących początków życia, daje podstawę, aby przypuszczać, że sytuacja taka była kiedyś powszechna. Nic więc dziwnego, że na przestrzeni dziejów w wielu rejonach świata dominował pogląd, że kobiety posiadają z natury moc, którą mężczyźni muszą zdobywać z trudem.

Wydaje się, że kobietą jest się z urodzenia, mężczyzną trzeba zostać. Mężczyzna musi zostać starannie uformowany, biorąc pod uwagę cele życiowe. Takie jest przesłanie rytów inicjacyjnych związanych z dojrzewaniem, które są najważniejszymi obrzędami religijnymi dla mężczyzn. Bycie mężczyzną polega na czymś więcej niż na spełnieniu nakazów biologii. Musi on doświadczyć trudu, aby był zdolny do podejmowania skomplikowanych zadań i decyzji oraz umieć przyjąć i przekazać sens życia. Jakiego rodzaju są to doświadczenia? Ból, strach i abstynencja, doznawane zawsze pod okiem mężczyzn. Przemiana związana z dojrzewaniem często wprost nazywana jest śmiercią i ponownymi narodzinami. Kobieta może urodzić chłopca. Musi on jednak na nowo narodzić się jako mężczyzna.

Być może jednym z symbolicznych aspektów narodzin mężczyzny jest jego oficjalne oddzielenie od kontaktu z kobietami, oddanie go pod długotrwałą opiekę mężczyzn i skazanie na ich towarzystwo. Istnieją racje przemawiające za takim oddzieleniem i indoktrynacją. Chłopcy, u których hormony zaczynają dawać o sobie znać, są zwykle wybuchowi, impulsywni i łatwo reagują agresją. Ta nieokiełznana energia musi zostać opanowana dla dobra społeczności i wzięta pod kontrolę przez starszych, którzy sami długo uczyli się tego trudnego zadania.

Podobnie w społeczeństwach zachodnich szkoły dla młodych chłopców (szczególnie szkoły wojskowe) miały za zadanie rozwijać samodyscyplinę, przekazywać zasady funkcjonowania w społeczeństwie poprzez trudne testy i próby. Obozy, w których uwaga chłopców nie była rozpraszana z powodu obecności kobiet, organizacje przeznaczone tylko dla mężczyzn, takie jak skauci, YMCA 1 czy CCC 2 były zakładane całkiem świadomie w tym samym celu. Najpierw powoli, w latach 60. zaś już pospiesznie, społeczeństwa zachodnie coraz bardziej zaczęły wspierać system szkół koedukacyjnych. Nikt już na poważnie nie próbował definiować idealnego mężczyzny, badać, czy osiągnął określone standardy, ani informować młodych chłopców o tym, że udało im się stanąć na wysokości zadania. Skauting zaczął odchodzić w przeszłość. Zaczęto pogardzać służbą wojskową. Niewiele rodzin potrzebowało już zarobków syna do przeżycia, dlatego też uczciwa praca straciła swą moc potwierdzania dorosłości. Zakwestionowano nawet potrzebę obecności ojców i mentorów w procesie wychowania.

Nic więc dziwnego, że młodzi mężczyźni zaczęli tworzyć swoje własne ryty i testy według zasad: Ile możesz wypić alkoholu? Na jakie ryzyko potrafisz się zdobyć? Komu stawisz czoło? Jak blisko potrafisz podjechać samochodem, jadąc na zderzenie czołowe, zanim odbijesz w bok kierownicą ze strachu? Nic dziwnego, że młodzi mężczyźni z marginesu społecznego odsunęli się od kobiet, przyłączając się do grasujących band, w przestępstwach zaś, narkotykach i hurtowym zapładnianiu nastolatek odnaleźli brakujące ryty potwierdzające ich dojrzałość.

Cudem jest, że niektórzy członkowie tego specyficznego światka sami dojrzeli do zmiany swego nieprzewidywalnego zachowania z okresu młodości na takie, które służyłoby konstruktywnemu społecznemu celowi. Organizacja Guardian Angels 3 stworzyła ryt inicjacji w dorosłość, który pasuje tak samo dobrze do dzisiejszych trudnych czasów, jak zdobycie odznaki sprawności skauta do wcześniejszych, bardziej niewinnych. Poprzez trudne zadania i próby młodzi mężczyźni stają się obrońcami tych samych osób, które mogłyby być ich ofiarami. Sińce i wyczerpanie są nieodłącznym elementem prób stosowanych przez tę organizację oraz współczesne szkoły wojskowe. Ból towarzyszy także inicjacjom w prymitywnym świecie. Obrzezanie wszędzie stanowi dobrowolne okaleczenie, które zostaje dokonane w rytualnej oprawie. Często na tym się nie kończy. Nacinanie blizn, chłosta, wpychanie włosia do nosa lub penisa bądź patyków do gardła mających prowokować wymioty, kładzenie na skórę parzących pokrzyw lub mrówek, obcinanie palców lub wybijanie zębów. I zawsze padają pytania: „Ile bólu jesteś w stanie znieść bez wzdrygnięcia się, omdlenia, krzyku? Czy jesteś tak samo dzielny jak twoi rówieśnicy, a może dzielniejszy? Czy jesteś godny miana mężczyzny?”.

Jednak zadawanie bólu rzadko było jedynym kryterium sprawdzania męskiej dojrzałości kandydata. Starszyzna plemienna zawsze starała się ocenić także jego hart ducha, nieugiętość i siłę woli, często wysyłając go samotnie, aby stawił czoło temu, co ponadnaturalne, zmierzył się z wiedźmami i duchami przodków. Mógł być wysłany na pustkowie i pozbawiony snu, odzienia i jedzenia w oczekiwaniu na udzielenie mu przez Wielkie Moce wizji dobra i zła. Musiał nauczyć się pokonywać strach i panować nad domagającymi się zaspokojenia potrzebami ciała, aby stać się mężczyzną.

Wymagające testy przygotowują mężczyzn do trudnych zadań, które zwiększają możliwość przetrwania grupy i kontynuację jej sposobu życia. Zadania te są wszędzie takie same, zakorzenione w sile i energii, która ma swe źródło w biologii. Są ponadto tak szeroko stosowane wśród naszych prymitywnych krewnych, że wydaje się, iż spełniają pewną gatunkową funkcję. Męski osobnik musi ochraniać i bronić, być zdecydowany i silny, w obliczu przeciwności wytrzymały, przede wszystkim zaś musi być żywicielem.

Prawdziwy mężczyzna — obrońca

Młodzi, starzy, słabi, kobiety w każdym wieku powinni być chronieni przed niebezpieczeństwami ze strony dzikich bestii lub obcych. Zachowania obronne można zaobserwować podczas przemieszczania się plemion zajmujących się łowiectwem. Muszą one przenosić z miejsca na miejsce zarówno rzeczy, jak i ludzi. Domowy sprzęt, posiłek, chrust i dzieci niesione są na głowach kobiet znajdujących się w głównej grupie. Mężczyźni kroczą z przodu nieobciążeni.

„To typowe dla mężczyzn!”, obruszy się współczesna kobieta, patrząc na ten obraz. Nie zauważy, że mężczyźni są uzbrojeni. Zdając sobie sprawę z zagrożenia, są gotowi do walki. Kobieta może nie chcieć tego zauważyć, ponieważ dziś za poprawne politycznie poglądy uważa się takie, które potępiają walkę w jakiejkolwiek sytuacji. Współczesne narody często są zachęcane poprzez naiwne utopie do naśladowania łagodniejszych kultur prymitywnego świata, z których prawie każda przy bliższym poznaniu okazuje się bardziej waleczna, niż pierwotnie sądzono. Prawdziwie łagodni ludzie nieuchronnie ryzykują, że zostaną wyprowadzeni na manowce, jeśli nie całkowicie wyniszczeni przez tych, którzy mają lepsze umiejętności walki i wolę ich wykorzystania.

Tam, gdzie współczesność nie ma wpływu na społeczeństwo pierwotne, plemię, które pragnie przetrwać, musi szkolić będących w okresie dojrzewania chłopców do obrony, a czasami także do ataku. Właśnie tam wojna dostarcza — tak jak to kiedyś robiła wszędzie — organizującej zasady, do której trzeba dostosować życie zarówno mężczyzn, jak i kobiet. Chociaż kobiety z plemion rzadko uczestniczą w wojnach, mogą je wzniecać i rzeczywiście to robią. Atak bywa najlepszą obroną grupy przed bardziej agresywnym przeciwnikiem.

Prawdziwy mężczyzna — odważny i dzielny

Odwagi i dzielności wymaga się od każdego mężczyzny, który pragnie potwierdzić swą męskość. W obecności innych osób musi być zdecydowany i pewny siebie. Być skałą, na której słabsi mogą się oprzeć. Niezależnie od tego, czy jego akumulatory hormonalne są w pełni naładowane czy nie, nigdy nie wolno mu pozwolić sobie na zawahanie się z powodu strachu (chyba że jego rówieśnicy zrobią to samo). Zasady są ścisłe i obowiązują zawsze. Być może to właśnie jest przyczyną, dla której tak wiele kultur tworzy zawory bezpieczeństwa, akceptowane ujścia dla strachu, niepewności, słabości, których mężczyzna może doświadczać, lecz nigdy nie może ich okazywać.

Wśród różnych tradycyjnych społeczeństw, na przykład Irokezów, sposobem na okiełznanie lęku było pogrążenie się w marzeniach sennych. Żaden mężczyzna nie może przecież nieustannie potwierdzać swej odwagi. Wiele rdzennych społeczeństw w Ameryce rezerwowało specjalne, często honorowe miejsce dla mężczyzn, którzy sami lub będąc kierowani przez Moce, przyjmowali kobiece role. Określano to zjawisko za pomocą francuskiego słowa berdache. Chociaż w niektórych grupach wybór ten był umotywowany seksualnie, wydaje się, że znacznie częściej stwarzał możliwość ucieczki dla tych mężczyzn, którzy nie byli w stanie sprostać surowym wymogom statusu wojownika.

W wielu nowoczesnych społeczeństwach chwilowy transwestytyzm okazał się takim właśnie rodzajem ujścia. Co ciekawe, najczęściej w Japonii, w której dzielność była zawsze sztywnym wymogiem stawianym mężczyźnie. Transwestytyzm był prywatnie zaspokajaną fantazją, aż do momentu, gdy w 1970 roku lokalny przedsiębiorca przekształcił go w dobrze prosperujący interes. Wraz z żoną założyli Elizabeth Club, cieszącą się popularnością przystań dla nieujawniających się transwestytów, z których wszyscy to „zwykli żonaci mężczyźni”, prowadzący typowe życie. Klub jest wyposażony we wszystko, co jest potrzebne dla modnego kobiecego alter ego. Bywalcy klubu powiedzieli reporterowi „Wall Street Journal”, że tu mogą odpocząć, poczuć się lekko i beztrosko, zapomnieć na moment o konieczności stania na straży godności rodziny oraz uciec od oceny kolegów.

Chociaż transseksualizmu — czucia się uwięzionym w niewłaściwym ciele — prawdopodobnie nie powinno się sprowadzać do kwestii ubrania, warto zauważyć, że trzy razy więcej Amerykanów niż Amerykanek prosi o operację zmiany płci. Jak więc można to pogodzić z rzekomą dyskryminacją i uciskiem, których ponoć doświadczają kobiety w tym społeczeństwie? Co z nagłaśnianymi niedogodnościami? Mężczyzna odmieniec nie widzi żadnych. Kobieta mimo wszystko nie musi być zawsze dzielna i może nie ukrywać swych uczuć.

Prawdziwy mężczyzna — wytrwały i nieugięty

Mężczyzna w nowej szkole czy w nowym miejscu pracy często znajduje się w niedogodnej sytuacji. Przez współzawodnictwo musi sobie zdobyć miejsce wśród kolegów i dostosować się do panującej hierarchii. Narażony na wykorzystanie przez zwierzchnika, musi się starać zachować spokój, będąc w stresie. Rzeczywiście zachowanie zimnej krwi jest konieczne w sytuacji, gdy mężczyzna potrzebuje pracy, od której uzależniony jest byt jego samego i jego rodziny. Nie może poddać się presji. Musi wytrzymać. Zdarza się i tak, że po dniu utarczek wraca do domu tylko po to, aby stawić czoło kolejnemu rodzajowi stresu.

Tradycyjnie w Ameryce mężczyznę podporządkowanego jędzowatej żonie określano z politowaniem mianem pantoflarza. Nie mógł jednak zdecydowanie się jej przeciwstawiać i zachować szacunek swych kolegów. Oczekiwano od niego, że „zniesie to jak mężczyzna” i jeśli to możliwe, nie dopuści do eskalacji problemu. W przeciwnym razie poszuka schronienia w klubach dla mężczyzn i męskich zajęciach. Dominujące kobiety były nazywane heterami. Utrwalił się stereotyp żony rzucającej talerzami i trzymającej w dłoni wałek do ciasta, niebezpieczny przedmiot wymierzony zawsze w głowę męża. Maggie i Jiggs, popularny od lat 30. komiks, regularnie pokazywał taką scenę. Był to wizerunek znany na całym świecie. Imigrantki tamtych czasów (a także współczesne) marzyły o zdobyciu uległych amerykańskich mężów z ich miękkimi sercami i otwartymi portfelami. Mężczyznom przyjeżdżającym do Ameryki doradzano, aby przywieźli sobie żony z rodzinnego kraju, gdyż zuchwałe Amerykanki „zjedzą ich żywcem”. Stereotyp amerykańskiego domu z lat 50. pokazywany w niezliczonych komediach telewizyjnych był zbudowany wokół nieudolnego, pełnego najlepszych intencji, pobłażliwego tatusia, który był stale zbijany z tropu przez swą inteligentniejszą i manipulującą nim żonę oraz dzieci.

Dziś tworzy się odmienne wzorce. Mężczyźni muszą radzić sobie z innego rodzaju publicznym naciskiem. Dawny nieudolny tatuś stał się brutalem, sprawcą przemocy w rodzinie, osobą wykorzystującą swe dzieci i bezradną, bezbronną i uwięzioną w małżeństwie żonę. Jest to popularny stereotyp powtarzany w mediach, na salach sądowych i w budynkach Kongresu. Czy tatuś stał się brutalem? Według wielu specjalistów, rzeczywistość jest bardziej skomplikowana niż stereotypowe sądy.

Chociaż liczba przypadków przemocy domowej wzrasta, nie wszystkie takie akty są dziełem mężczyzn. W kontrowersyjnym artykule z 1987 roku profesor R. L. McNeeley i Gloria Robinson–Simpson wyciągnęli wnioski, że żyjemy w społeczeństwie, w którym panuje w tym względzie równouprawnienie. Zdaniem autorów, trudno jest uzyskać wiarygodne dane, ponieważ stosuje się w tym przypadku podwójne standardy. Mężczyźni niechętnie przyznają się do tego, że są ofiarami nadużyć ze strony kobiet. (Żony są bardziej skłonne do przyznania się do stosowania przemocy wobec mężów, niż ci ostatni do jej ujawnienia). Mężczyźni zwykle nie wzywają policji, o ile nie zostaje użyta broń lub nie zostali poważnie zranieni. I nic dziwnego. Gdy jakiś czas temu w „New York Times” pojawiły się doniesienia o nowej grupie wsparcia planującej otwarcie schroniska dla maltretowanych mężczyzn, wkrótce na pierwszej stronie „Washington Times” ukazał się tekst zaczynający się od słów: „Jeśli jest coś smutniejszego od maltretowanej kobiety, to jest nią maltretowany mężczyzna, najsmutniejszą zaś rzeczą ze wszystkich jest to, gdy maltretowany mężczyzna zaczyna z tego powodu utyskiwać”. Wydaje się, że w ten sposób wyartykułowano powszechnie panujące przekonanie, że lepiej być mężczyzną niż stać się pośmiewiskiem, grać brutala niż być ofiarą. Dało się wyczuć niewypowiedziane wezwanie: Bądź nieugięty, bądź stały, bądź mężczyzną!

Podobnie jak w przypadku przemocy domowej, również niewierność stała się grą, w której może uczestniczyć każda płeć. Także i tu mają zastosowanie odmienne standardy. Kobieta związana z mężczyzną uganiającym się za spódniczkami jest uważana za stronę poszkodowaną. Spotyka się z litością i wyrazami współczucia ze strony swych koleżanek. Mężczyzna rogacz doświadcza ze strony swych kolegów raczej pogardy niż współczucia, jego niewierna żona prawdopodobnie zaś stanie się kimś w rodzaju bohaterki, a jej przygody zostaną uzasadnione domniemanymi brakami męża oraz własną potrzebą skakania z kwiatka na kwiatek. Istotnie w prawie żadnym przypadku zagmatwanych relacji damsko–męskich kobieta nie jest uważana za winną. Takie jest współczesne credo. Jeśli wina jest niepodważalna, zawsze istnieje gremium gotowe dostarczyć rzetelnych okoliczności łagodzących. Kobieta może się tłumaczyć zespołem objawów przedmięsiączkowych, depresją okołoporodową, dolegliwościami okresu przekwitania lub zwykłą nerwowością i oczekiwać pełnego współczucia i akceptacji. Mężczyźni nie mają takich biologicznych wymówek.

Czy jest to sprawiedliwe? „Nie!” — krzyczy chór żon kochających swych mężów i w związku z tym zasadniczo skłonnych wobec nich do miłosierdzia. Niestety, ich niemodne protesty są rzadko słuchane na forum publicznym. Ich mężom nie wolno nawet narzekać. Traktowani z feministyczną nienawiścią i pogardą nie mogą wyrażać swego niezadowolenia. Muszą trzymać fason. Nie mogą nie poddać się presji bez narażenia się na oskarżenia o wzniecanie gwałtownych reakcji, o bycie macho lub o zachowanie „typowe dla mężczyzn”.

Prawdziwy mężczyzna — żywiciel

Ze wszystkich podstawowych zadań to jest najbardziej zasadnicze dla mężczyzny. Wydaje się ono zakorzenione w samej istocie ewolucji człekokształtnych. Począwszy od badań szczątków i sposobów rozmnażania się żyjących naczelnych, niebędących ludźmi, antropolodzy wywnioskowali, że około 4–5 milionów lat temu nasi przodkowie osiągnęli wyprostowaną postawę ciała pozwalającą na uwolnienie rąk do przenoszenia jedzenia, narzędzi i dzieci. Człekokształtne matki były więc bardziej obciążone niż ich odpowiedniczki spośród innych naczelnych, być może także bardziej uzależnione od mięsa, które odgrywało coraz większą rolę w pożywieniu. Wchodziły one w stałe związki. Skojarzona para, aby utrzymać swe wolno rozwijające się potomstwo, dzieliła się obowiązkami. Ona zbierała pożywienie roślinne, on polował. Każdy korzystał z umiejętności i mocnych stron drugiego, dzieci zaś dobrze się rozwijały, stając się coraz mądrzejsze i coraz bardziej twórcze.

Przy porównaniu osobników obu płci wśród naczelnych rzuca się w oczy różnica wielkości ich ciała. Samce pawianów są dwukrotnie większe od swych partnerek. Podobnie rzecz ma się u goryli i orangutanów. Nieco mniejsze różnice można zauważyć między szympansami. Nie zastanawia fakt, dlaczego męskie osobniki są tak duże, lecz z jakiego powodu żeńskie osobniki osiągają porównywalnie mniejsze rozmiary. Przyczyn tego należy szukać w rozrodczości. Prokreacja, laktacja, troska i noszenie młodych wymaga wykorzystania ogromnych pokładów energii. Matka nie jest w stanie znaleźć i spożyć wystarczającej ilości jedzenia, aby zachować przyzwoitą wielkość i równocześnie wykarmić potomstwo. Tylko w przypadku nielicznych gatunków naczelnych wiążących się w monogamiczne pary i opiekujących się w jednakowy sposób potomstwem rozmiary ciała osobników męskich i żeńskich są porównywalne. W tym przypadku obie płcie osiągnęły biologiczne uzasadnienie swego partnerstwa około 2 milionów lat temu, stosując inne zasady podziału pożywienia niż pozostałe naczelne.

Mięso jest najbardziej cenionym pożywieniem w społeczności ludzkiej (w przeciwnym razie wegetarianizm szybko przestałby być religijnie uznawaną formą samowyrzeczenia się). Na wszystkich dzikich obszarach ziemi trudno jest je zdobyć, polowanie zaś jest niebezpiecznym i często niewdzięcznym zajęciem, dlatego starszyzna plemienna troszczy się o nauczenie młodych mężczyzn nie tylko umiejętności polowania, lecz także rytuałów związanych z postem i seksualną abstynencją mających skłonić Wielkie Moce do zlitowania się i wskazania miejsca przebywania trudno osiągalnej zwierzyny. Chociaż w społeczeństwach zajmujących się zbieractwem kobiety zwykle dostarczają dwóch trzecich pożywienia, bardziej cenione jest mięso, a praca myśliwego cieszy się większym uznaniem.

„Takie są początki dyskryminacji, to typowe dla mężczyzn” — skarży się wojująca feministka. „Gdyby pozwolili kobietom polować, musieliby się podzielić chwałą”.

Czy na początku była seksistowska zmowa, która spowodowała, że kobiety zostały odsunięte z centrum uwagi, czy też wchodziły w grę bardziej podstawowe względy? Biologowie twierdzą, że plemię, którego kobiety polują przez cały czas, może łatwo znaleźć się w obliczu groźby wyginięcia. Dlaczego? Wiąże się to z ilością tłuszczu w organizmie. Według genetyka Rosy E. Frisch tłuszcz musi stanowić około jednej czwartej wagi ciała, aby w organizmie kobiety mogło dojść do owulacji. Brak owulacji oznacza brak poczęcia, brak poczęcia zaś — brak potomstwa. Kobieta, która pozbędzie się tłuszczu podczas polowania, będzie miała takie same problemy z owulacją jak te, których doświadczają dzisiejsze atletki i kobiety odbywające zasadniczą służbę wojskową.

Czy sugerujemy przez to, że zależność tę były w stanie zauważyć już niezwykle bystre człekokształtne? Czy przypisały one mniej prestiżowe, lecz mniej energochłonne zadania kobietom? Czy też raczej ten pierwotny podział zadań mógł mieć mimo wszystko związek z preferencjami kobiet wynikającymi z ich predyspozycji fizjologicznych?

Niewiele spośród dawnych społeczeństw zajmujących się zbieractwem mogło sobie pozwolić na swobodę wyboru wykonywanych zadań. Mężczyźni i kobiety odgrywali zupełnie różne, lecz jednakowo ważne role, niezbędne do przetrwania. Tradycyjny Eskimos myśliwy nie mógł być żywicielem rodziny, jeśli nie został wyposażony w uszyte przez swoją żonę futro umożliwiające mu wykonywanie swojej pracy w każdych warunkach pogodowych. Jednak ponieważ jego praca była bardziej ryzykowna — od jego umiejętności bycia żywicielem zależał byt jego samego i rodziny — nic dziwnego, że mężczyzna uczynił z niej sens swego istnienia. Taka sama zasada panowała w każdym społeczeństwie zajmującym się zbieractwem. Gdy uprawianie roli powoli zajmowało miejsce polowania, stawało się podstawowym źródłem pożywienia oraz głównym zajęciem człowieka, stara zależność między mężczyzną i pracą z jednej strony a sukcesem lub porażką z drugiej nadal obowiązywała. Jest ona aktualna także dziś.

Do początku lat 60. amerykańskie żony chwaliły swych mężów, nazywając ich żywicielami rodziny. Przeciętny mężczyzna za punkt honoru uważał utrzymanie żony i dzieci bez niczyjej pomocy. Brak pracy ranił jego dumę bardziej niż cokolwiek innego. Wezwanie do bycia żywicielem często wymagało poświęcenia się temu zadaniu od wczesnej młodości aż do emerytury, niezależnie od tego, czy lubił on swoją pracę i czy się do niej nadawał. Nie tylko kobiety czujące się uwięzione w pułapce domowej harówki skłonne były wołać: „Czy życie do tego się sprowadza?”. Także mężczyźni zmuszeni byli do poniechania swych ambicji, porzucenia marzeń i podjęcia ciężkiej pracy. Na domiar wszystkiego kodeks żywiciela rodziny nie pozwalał im na publiczne narzekanie.

Nawet dzisiaj, kiedy to kobiety inspirowane przez elity, poszukują spełnienia i przedkładają karierę zawodową nad prowadzenie domu, ich zarobki, szczególnie kobiet zamężnych, rzadko kiedy stanowią solidną podstawę domowego budżetu. Dzieje się tak, ponieważ nie pracują one tak dużo lub tak regularnie jak mężczyźni. Socjolog Audrey Vanden Heuvel prześledziła niedawno losy ponad dwóch tysięcy kobiet w ciągu siedmiu lat od urodzenia ich pierwszego dziecka. Zaledwie jedna trzecia matek z badanej grupy dokonała jednoznacznego wyboru: albo macierzyństwo i zajmowanie się domem, albo praca zawodowa na pełny etat. Wśród pozostałych dwóch trzecich badanych prawie każda kobieta zdecydowała się na połączenie pracy zawodowej, studiów i obowiązków rodzicielskich. Decyzje te były zapewnie podejmowane w porozumieniu z mężczyzną — głównym żywicielem rodziny. Realia takie mogą być uznawane za politycznie niepoprawne. Mają jednak głęboki rodzinny sens. Różnorakie obowiązki kobiety składają się na pochłaniającą większość czasu opiekę nad dziećmi potrzebującymi jej dziś bardziej niż kiedykolwiek.

Od XIX wieku wynalazki przemysłowe i technologiczne otworzyły nowe możliwości wyboru zawodowego dla kobiet na Zachodzie. Mimo to jednak obie płcie zachowywały w tej dziedzinie pewne preferencje i specjalizacje. Popatrzmy na zawód lekarza w byłych republikach radzieckich, a okaże się, że kobiety częściej są lekarzami ogólnymi, mężczyźni zaś na ogół wybierają specjalizację. W Ameryce mniej kobiet lekarek wybiera specjalizację z chirurgii niż z pediatrii, ginekologii, dermatologii czy medycyny zachowawczej. Chociaż liczba kobiet adwokatów, księgowych i kierowników finansowych zbliża się do liczby mężczyzn wykonujących te same zawody, mniej kobiet niż mężczyzn decyduje się na studia techniczne, fizykę czy matematykę. W przemyśle transportowym więcej mężczyzn posiada swe własne ciężarówki i jest skłonnych do realizowania przewozów na długich trasach. Większa liczba mężczyzn wybiera służbę wojskową i choć kobiety, które są oficerami, mogą domagać się prawa do brania udziału w walce, wykazują znacznie mniej zapału, gdy w grę wchodzi perspektywa służby na linii frontu. Podobnie w polityce i na stanowiskach wyższego szczebla w handlu kobiety stanowią mniejszość, ich zarobki są zaś na ogół niższe od zarobków mężczyzn.

Czy jest to przejaw dyskryminacji? Czy zarobki powinny być zrównywane na podstawie decyzji administracyjnych, niezależnie od tego, czy jedni i drudzy pracują taką samą liczbę godzin? Czy szeregi kobiet polityków, inżynierów i walczących na froncie żołnierzy powinny być przymusowo powiększane? Czy zarobki związane z poszczególnymi zawodami powinny być regulowane na podstawie mechanizmów rynkowych czy też poprzez arbitralne stosowanie zasady „wartości porównawczej”? Według przyjętych norm feministycznych kwestie te są traktowane dogmatycznie. Dla osób niezgadzających się z takimi przekonaniami zagadnienia te rodzą trudne pytania. Zastanawiają się one, czy mechaniczny przydział obowiązków można pogodzić z biologicznymi różnicami. Co dzieje się z osobistymi preferencjami, gdy obowiązującą zasadą jest równoważność? Co z parami przeciwieństw połączonymi w różnorodności przez wzajemną potrzebę dopełniania się, gdy nawet w nazwach zawodów zabrania się stosowania rozróżnień, umożliwiających identyfikację płci danej osoby?

Jak ta standaryzacja wpływa na wzajemną kurtuazję i jakość życia, gdy narzucona jednakowość zabrania okazywania względów, przez które mężczyźni i kobiety wyrażali sobie kiedyś wzajemne uznanie? Staje się oczywiste, że zakończona sukcesem eliminacja podziału obowiązków w Ameryce nie służy zmniejszaniu napięć między płciami. Podobnie ma się rzecz ze stosowaniem preferencji dla kobiet przy zatrudnianiu, awansach zawodowych lub przyjęciu na studia, zastępowaniu nazw stanowisk odpowiednikami rodzaju nijakiego oraz cenzurowaniu języka w celu usunięcia wszelkiej możliwej politycznej niepoprawności. Wydaje się, że im bardziej należący do klasy średniej mężczyźni w średnim wieku dostosowują się do żądań feministek, tym bardziej są przez nie nienawidzeni, piętnowani i zastraszani. Bitwa została wygrana, wciąż jednak jakoś nie można osiągnąć porozumienia.

Konflikt może być narzucony instytucjonalnie. Ruch feministyczny zdążył się już zinstytucjonalizować, tworząc organizacje i kanały medialne, konflikt jest więc podsycany w zorganizowany sposób. Stał się już źródłem utrzymania oraz quasi–religijną ideologią. Zajął niekwestionowane miejsce na wyższych uczelniach. Mamy feministki, które są prawnikami, pisarkami, wydawcami, dziennikarkami, producentami filmowymi i politykami. Podczas organizowanych cyklicznie prelekcji propagowane są feministyczne wzorce osobowe. Płatny personel feministycznych grup poparcia lobbuje Kongres w „sprawach kobiecych”, każda zaś z nich domaga się nie tylko publicznej uwagi, lecz także publicznych pieniędzy. Zorganizowany feminizm ma swój własny interes w eskalacji tego sporu. Wciąż trzeba szukać nowych ofiar znienawidzonego wroga, wciąż denuncjować ciemięzców i wciąż ujawniać nowe i bardziej drastyczne pogwałcenia praw. Odwrotne działanie byłoby równoznaczne z instytucjonalnym samobójstwem, żadna zaś utrwalona biurokracja chętnie tego nie czyni.

Rozszerza się wrogość często w najbardziej niespodziewanych miejscach: na spotkaniach kadry uniwersyteckiej, podczas których profesor mężczyzna, niewinnie zwracając się do kobiety wywołującym potępienie terminem „pani” lub „panno”, może zostać szyderczo zakrzyczany. Z równie gwałtowną reakcją może spotkać się na drodze jadący ostrożnie mężczyzna, wyprzedzany przez kobietę pirata drogowego, która niespodziewanie pokaże mu wymowny znak środkowym palcem. Dżentelmen, otworzywszy drzwi jakiemuś „pięknemu stworzeniu”, może narazić się na opryskliwą sprośność. Typowymi obiektami programowej agresji są siwiejący panowie starej daty, którzy pełni smutku zastanawiają się: „Do czego to wszystko zmierza? Kobiety były kiedyś takie miłe”.

Kobiety rzeczywiście były miłe. Nawet jeśli nie były, to próbowały takimi być. Tego właśnie wymagał dominujący model. Alexis de Tocqueville, odwiedzając Amerykę w 1830 roku, przekazał wrażenia osoby z zewnątrz. Kobiety amerykańskie, jak pisał, są „korzystnie śmiałe”. W porównaniu ze swymi europejskimi odpowiedniczkami są dobrze wykształcone, wiedzą wszystko o zepsuciu świata i potrafią bronić swej cnoty z „męską energią i siłą rozumu”. Dodaje jednak, że „zawsze zachowują kobiece maniery”. Chociaż brak było dużego pola manewru, jeśli chodzi o pracę zawodową, szacunek dla intelektu i odwagi kobiety był wysoki. Mężczyznom wydawało się, że wolno jej robić wszystko pod warunkiem, że weźmie pod uwagę swoje zobowiązania. Jej honor był bardzo ceniony. Tocqueville dodaje: „Szacunek, który żywi się wobec moralnej wolności drugiej płci polega na tym, że w obecności kobiety używa się najbardziej powściągliwego języka, aby jej ucho nie zostało obrażone przez jakieś niestosowne wyrażenie (…). W Ameryce młoda niezamężna kobieta może sama i bez strachu wyruszać w długą podróż”.

Kobiety uważało się za stojące na wyższym moralnie poziomie od mężczyzn, za istoty bardziej wyrafinowane estetycznie. Uznawany za dżentelmena mężczyzna był w swym zachowaniu i swych intencjach mimo wszystko niedoskonały i często padał ofiarą swych silnych popędów. Mężczyźni mogli dać się skusić alkoholowi, hazardowi lub wymalowanej buzi. Być nieczułymi despotami, zarozumiałymi i hałaśliwymi awanturnikami. Musieli popełniać „grzechy młodości”, lecz później zostać odkupieni przez „miłość dobrej kobiety”.

Istnieje jeszcze jeden stereotyp kobiety stanowiący przeciwieństwo wyżej opisanego. Ta postać potępiona jest wprawdzie przez mężczyzn, podoba się jednak feministkom tak bardzo, że chętnie porzuciłyby swój moralny piedestał, aby opowiedzieć się po jej stronie. Nic dziwnego, że ulubionym wzorem do naśladowania dla wielu współczesnych młodych profesjonalistek jest Madonna, śpiewająca gwiazda, która terminowi „zdzira” nadała nie tylko pozytywne konotacje, lecz także silny ładunek bezwzględności i mocy. Jej ikonografia gloryfikuje i wychwala feministyczne credo: „Cokolwiek mogą robić mężczyźni, ja mogę to zrobić lepiej. Mogę ich pokonać w ich własnej grze i na ich własnym boisku”.

Nie dla wszystkich kobiet jest to łatwe. Mężczyźni przyzwyczajeni do akceptacji równoważności płci nie widzą powodów, by ustąpić pola walki, i skłonni są stosować wobec nich te same kryteria, które stosują wobec siebie nawzajem. W takich warunkach kobiety zwykle przegrywają. Chociaż wiele filmów kreuje wzorzec dzielnej i sprawnej policjantki, nikt jeszcze nie zdołał unieważnić biologicznych uwarunkowań. Na ogół mężczyźni są więksi i silniejsi fizycznie od kobiet. Niegdyś kobiety wiedziały, jak wykorzystać przewagę mężczyzn na swoją korzyść. Jako słabsze fizycznie, lecz silne moralnie, mogły domagać się opieki. Doktryna feministyczna odebrała im to prawo i w zamian za to zaczęła szukać boiska, na którym szala przechyliłaby się na ich korzyść. Skorygowała także wizerunek obu płci. Medialny stereotyp kobiety ofiary zastąpił figurę amazonki. Taka zmiana wymagała położenia dodatkowego akcentu na obrazie mężczyzny jako prześladowcy. Czy dziś jest więcej brutali niż w latach ubiegłych? Wiara w taki stan rzeczy może jedynie spowodować, że tak się stanie.

Ambiwalencja wizerunku oraz pomieszanie zasad największy wpływ wywarły na kampusy uniwersyteckie. W miejscu, w którym kiedyś przeważała rozsądna przyzwoitość, w którym cnota kobieca była strzeżona przez przyzwoitki, regulaminy odwiedzin osób płci przeciwnej, niekoedukacyjne akademiki oraz czujne opiekunki odpowiedzialne za dyscyplinę, rośnie obecnie liczba gwałtów oraz innych form wykorzystania seksualnego. Następstwem tego faktu jest głęboki namysł mający często miejsce w sądach i w innych publicznych instytucjach, a także między osobami bezpośrednio zainteresowanymi — studentami i studentkami. Ich niezdolność do porozumienia się można zilustrować przez poniższy dialog:

On: Myślałem, że podwójne standardy już nie obowiązują.
Ona: Ależ tak. Mam takie samo prawo do wyrażania swej seksualności, jak ty. Mogę powiedzieć „tak” lub „nie”, twoim zaś obowiązkiem jest uszanowanie mnie i mojej decyzji.
On: Dziewczyny czasami mówią „nie”, a myślą „tak”. Jeśli nie wykażesz inicjatywy, uznają cię za mięczaka. Jak się w tym wszystkim połapać?
Ona: To już twój problem.
On: Co ma myśleć chłopak, gdy dziewczyna przychodzi na randkę w przeźroczystej bluzce i kusej spódniczce?
Ona: Nie to, co myślisz. To jest kwestia mody i nie masz prawa w taki sposób na to patrzeć.
On: A co myśleć o dziewczynie, która wprasza się do męskiego akademika na wieczór kawalerski? Wiadomo przecież, co się tam będzie działo.
Ona: Mogę chodzić, gdzie mi się podoba, a ty masz obowiązek zagwarantować mi wszędzie bezpieczeństwo.
On: A co w przypadku, gdy jesteś całkiem pijana i mówisz „tak”. Czy to oznacza „nie”? Co mam w takiej sytuacji robić?
Ona: Tak samo jak ty mogę pić, ile mi się podoba. Moja godność jest nienaruszalna, niezależnie od tego, ile wypiłam.
On: Uważasz, że nawet gdy jesteś tak pijana, iż nie potrafisz się o swą godność zatroszczyć, mam być za ciebie odpowiedzialny? Nawet jeśli jestem tak samo pijany jak ty?
Ona: Oczywiście.
On: W takim razie ty masz same prawa, a ja same obowiązki? A ponoć podwójne standardy już nie obowiązują.

W nowych scenariuszach opisujących przewidywany kierunek zmian zachowań obu płci pojawia się ukryte oczekiwanie, że mężczyźni będą się teraz uczyli przezorności i powściągliwości, uważanej kiedyś za zadanie kobiet. Czy od mężczyzn będzie się także oczekiwać, że będą bardziej kontrolować swe ciało niż kobiety i staną się bardziej zdolni do „włączenia hamulców”? Biorąc pod uwagę typowy dla mężczyzn napór hormonów, takie oczekiwanie wydaje się nieracjonalne. A może tak nie jest. Modne dziś w rozwiniętym świecie zainteresowanie seksem oraz strach przed represją potrzeb seksualnych nie są zjawiskiem powszechnym. Wiele kultur (prostszych, bliższych ziemi i dlatego bardziej „naturalnych”) wcale nie uważa, że kontrola samego siebie wykracza poza możliwości mężczyzny, może natomiast przekraczać możliwości kobiety.

Niektóre programy wychowania seksualnego, bardzo kontestowane we współczesnych szkołach publicznych, niosą podobne przesłanie. Chłopcom zaleca się zaufanie do swych możliwości samokontroli, nawet wówczas, gdy są prowokowani i kuszeni przez uwodzicielskie dziewczęta. Podkreślana jest wartość odkładania seksu do momentu ślubu i brania odpowiedzialności za działanie, którego skutkiem jest pojawienie się dziecka. Programy te pojawiły się jako odpowiedź na zagrożenie chorobą AIDS oraz na rosnącą liczbę dzieci rodzonych przez niezamężne nastolatki — problemy, do których ograniczenia tradycyjne formy wychowania seksualnego przyczyniły się w niewielkim stopniu. W przeciwieństwie do nich, programy abstynencji nie oferują bezpieczniejszych sposobów seksualnej aktywności. W zamian za to stawiają przez chłopcami trudne zadania, zachęcając ich, aby byli bardziej stanowczy niż dziewczęta czy inni, słabsi rówieśnicy.

Podobne wyzwania pojawiają się w innych aspektach życia. Nie mówi się o nich głośno, aby nie sprowokować gwałtownych reakcji. Przesłany niedawno list do jednej z gazet stanowi tego ilustrację. Agent ubezpieczeniowy skarży się w nim na seksistowskie zasady panujące w jego miejscu pracy. Kobiety mogą nosić w pracy adidasy zawsze, kiedy mają na to ochotę, bez żadnych konsekwencji. Gdy on sam włożył sportowe obuwie, jego szef zmieszał go z błotem. Przyparty do muru zwierzchnik przyznał się do niesprawiedliwości, lecz uparcie obstawał przy zasadzie nienoszenia sportowego obuwia do pracy. Jeśli ktoś, kogo praca polega na sprzedawaniu innym usług, nie jest w stanie tego zrozumieć, to niedobrze. Czy takie zachowanie szefa nie jest stosowaniem podwójnych standardów? Z pewnością tak. Jednak ostatecznie mężczyźni odnoszą z tego korzyść. Większość szefów nalega na to, aby ubierali się oni bardziej biznesowo niż kobiety. Jest to przekazany w niezbyt subtelny sposób komunikat, że oczekuje się od nich więcej niż od kobiet, wraz z wszystkimi konsekwencjami tego faktu.

Czy mężczyźni będą coraz bardziej budować swoją tożsamość w opozycji do tego, kim są kobiety? Czy będą skłonni uderzyć w moralizatorski ton porzucony przez kobiety? Wydaje się, że natura wymaga dwoistości, nawet w kwestiach archetypów i stereotypów. Im bardziej kobiety będą zachęcane przez swoje elity do domagania się praw, tym większe zobowiązania będą musieli wziąć na siebie mężczyźni. Im bardziej kobiety będą patrzeć na świat w optyce płci, tym szerszą perspektywę wypadnie przyjąć mężczyznom. Im skuteczniej będzie się nakłaniać kobiety do odrzucenia instytucji małżeństwa, tym chętniej mężczyźni docenią monogamię i więzi rodzinne. Im bardziej uznają one rolę matki za ograniczającą i nudną, tym mocniej mężczyźni będą przyciągani przez ojcostwo. (Można przypuszczać, że w przyszłości jako podstawowe kryterium wyboru życiowych partnerek mężczyźni uznają ich predyspozycje do macierzyństwa).

Powolna zmiana wizerunku i sposobu odgrywania ról społecznych podkreśla znaczenie podstawowych zadań, dostosowanych do potrzeb współczesności, jednak nie mniej koniecznych do zachowania takiego sposobu życia, który zagwarantowałby potomstwu szczęśliwą przyszłość. Takie są zadania prawdziwego mężczyzny, należy więc uznać, że nie jest on zagrożony, lecz przeżywa jedynie kryzys tożsamości. Może go przezwyciężyć, jeśli przestanie postrzegać siebie przez pryzmat feministycznych ideologii i odnajdzie na nowo zapomniane wzorce. Jeśli mężczyźni odwołają się do lepszej strony swej natury, z pewnością będą w stanie dowartościować styl życia tych kobiet, które nigdy nie porzuciły prawdziwych wartości. Posiadające „mężne serca” kobiety, które nie chcą być imitacją mężczyzn, odrzucą zarówno wizerunek amazonki, jak i ofiary. Niemodne kobiety, dla których lojalność, honor czy obowiązek nie są słowami tabu, z radością oddadzą prawdziwemu mężczyźnie sprawiedliwość. Mówiąc z uśmiechem: „To typowe dla mężczyzn!”, będą to uważać za komplement.

przeł. Krzysztof Warchoł

Artykuł opublikowany został w miesięczniku First Things w lutym 1993 roku Generic male, endangered gender?.

1 Związek Młodzieży Chrześcijańskiej — organizacja założona w poł. XIX wieku w Londynie, której celem był duchowy rozwój młodych mężczyzn przez wspólne studiowanie Biblii i dyskusje. W następnych latach rozwinęła się także w innych krajach europejskich oraz w Stanach Zjednoczonych, gdzie swój program wychowawczy oparła głównie na sporcie.
2 Civilian Conservation Corps — program przeciwdziałający bezrobociu wprowadzony przez prezydenta Roosevelta, w którego ramach tysiące młodych Amerykanów podjęło prace związane z ochroną środowiska podczas kryzysu gospodarczego w latach 30.
3 Organizacja założona w 1979 roku w Nowym Jorku, której zadaniem jest pilnowanie porządku publicznego. Nieuzbrojone patrole składające się z osób wyszkolonych w sztukach walki patrolują ulice, dworce i stacje metra. Jej członkowie podejmują także różne inicjatywy edukacyjne.

Zagrożona płeć?
Olivia Vlahos

(ur. 8 stycznia 1924 r. – zm. 26 sierpnia 2015 r.) – amerykańska autorka bestsellerów, profesor nauk społecznych i behawioralnych w Norwalk Community College w stanie Connecticut. Pod okiem wybitnego antropologa Gilberta M...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze