Przestrzeń Balthasara
Oferta specjalna -25%

List do Rzymian

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Do dzieła teologa z Bazylei nie można podejść bez bojaźni i drżenia. Każdy, kto zabiera się za studiowanie prac Hansa Ursa von Balthasara, staje przed długą półką jego książek: opublikował ich 85, nie licząc tekstów rozproszonych.

Musimy być przygotowani na to, że na ich kartach natkniemy się na nowatorskie analizy misterium trójjedynego Boga. Przeżyjemy również uczucie zazdrości rodzące się w każdym Czytelniku, który bierze do ręki teksty pisane z wielką erudycją. Balthasar z taką samą przenikliwością i znawstwem pisze nie tylko o filozofii czy teologii, ale także o poezji i muzyce.

Na nowo

Sam teolog miał chyba świadomość, że Czytelnik może odczuwać przerażenie ogromem jego dzieła, dlatego już w wieku 50 lat napisał rodzaj krótkiego przewodnika po swojej myśli. Zdecydowały racje zdrowotne, nie sądził bowiem chyba, że dobry Bóg pozwoli mu dożyć sędziwych 88 lat. Potem po każdych kolejnych 10 latach życia dopisywał nowe fragmenty, które ostatecznie złożyły się na niewielką książkę O moim dziele.

Wysiłek pisania przewodnika po własnej myśli był nieunikniony, gdyż niemal do końca pracował nad monumentalną trylogią składającą się z 15 tomów, której edycję w polskim przekładzie rozpoczęły właśnie dwie oficyny krakowskie: jezuicki WAM i Wydawnictwo M. Tę summę XX wieku tworzy Herrlichkeit (Chwała), czyli rzecz o postrzeganiu wspaniałości Boga objawiającej się w ludzkiej historii i wytworach ludzkiego ducha. Druga, główna część: Theodramatik (Teodramatyka), to oryginalna próba ujęcia relacji między Bogiem w Trójcy a człowiekiem w kategoriach teatru, ukazania dramatycznego charakteru rzeczywistości objawienia. Na trzecią część, czyli Teologikę, składa się Prawda świata, Prawda BogaDuch Prawdy, który ukazał się już po polsku.

Czy spośród tysięcy zapisanych przez Balthasara stron i mnogości podejmowanych kwestii da się odnaleźć nić przewodnią jego myśli?

W przywołanej już pracy O moim dziele natknąłem się na słowa, które odsłaniają teologiczne credo myśliciela z Bazylei. Mówią o zadaniu, które Balthasar wyznaczył w Kościele dla siebie i swej teologii.

Jakże wiele w teologii trzeba by ukształtować na nowo, aby współczesnego człowieka ponownie doprowadzić do tego, co najbardziej żywe w Bogu, Chrystusie i Kościele! — wyznaje. — Ileż byłoby jeszcze do zrobienia dla konfrontacji myśli współczesnej z patrystyką i scholastyką! Jak bardzo Pismo Święte, za każdym razem, gdy je otwieramy, zdaje się potrzebować ponownej egzegezy.

Balthasar na wszystkich wymienionych polach przeorał teologię. Nie po to jednak, by naruszać fundament. To jest przecież niemożliwe, gdyż jest nim osoba Jezusa Chrystusa. Syn Boży jest pierwszą i ostatnią pasją myśliciela, co zwraca uwagę na każdej stronie jego prac. Ale cóż w tym dziwnego? Czyż Nazarejczyk nie stanowi pasji każdego chrześcijanina? Oczywiście, że tak! Tyle tylko, że Balthasar, odkrywając „swojego Chrystusa” i pisząc „swoją teologię”, czyni to w sposób intrygujący i przekonujący.

Ręka boska

Istnieją dwie teorie na temat czytania dzieł klasyków: jedna mówi, że można skoncentrować się tylko na samym tekście, bez odwoływania się do życiorysu autora. Nie musimy studiować biografii Kanta, by zrozumieć jego wielkie Krytyki. Zgodnie z drugą teorią że nie da się zrozumieć tekstu bez prześledzenia biografii. Trudno byłoby pojąć myśl Simone Weil czy Emmanuela Léevinasa bez znajomości ich życia. Podobnie rzecz się ma dziełem Balthasara.

Od początku — Balthasar urodził się 12 sierpnia 1905 roku — jego życie toczy się pod dyktando pasji. Są nimi: muzyka i literatura.

Już w gimnazjum miał powiedzieć do swojego kolegi: „Ty już wtedy byłeś niesłychanie pracowity, podczas gdy ja wiecznie muzykowałem, czytałem Dantego, a nocami stałem na łóżku w sypialni, żeby złapać trochę światła do przeczytania Fausta”. Młodzieńczy okres życia Balthasara znaczą z jednej strony takie postacie, jak Schubert i Czajkowski, z drugiej, Dante i Goethe. To istotne, bo miłość do muzyki (zapowiadał się na dobrego pianistę) i literatury przełoży się później na dociekania teologiczne — szczególnie na teologię chwały i teologię dramatu.

Podczas studiów germanistycznych w Wiedniu nie myślał o powołaniu kapłańskim. Pasjonowała go natomiast twórczość Plotyna, którego pisma nasycone są elementami religijnymi czy wręcz mistycznymi. Teologia pojawiała się w horyzoncie jego zainteresowań więc o tyle, o ile pojawia się ona w każdych studiach filozoficznych.

Jednak człowiek nie zna dnia i godziny, kiedy „dosięgnie go ręka boska”. Przekonał się o tym Apostoł Paweł pod Damaszkiem czy św. Augustyn w ogrodzie, kiedy usłyszał słynne „bierz i czytaj”. Przypadek Balthasara wpisuje się w logikę tych, którzy zostali „dotknięci bezpośrednio przez Chrystusa”. Takie doświadczenie sprawia, że człowiek zmienia o 180 stopni optykę postrzegania świata. „Już nie ja żyję, ale żyje w mnie Chrystus” – powtarza po takim doznaniu za św. Pawłem każdy z nich. Balthasar u kresu swych dni tak wspomina ten moment:

Jeszcze dzisiaj (…) mógłbym odnaleźć drzewo, pod którym zostałem jakby rażony piorunem. Jednak to, co wtedy niczym błyskawica stanęło przed moim duchem, nie było ani teologią, ani kapłaństwem. To było tylko i wyłącznie to: „Ty nie masz żadnego wyboru, jesteś powołany; nie ty będziesz służył, ale tobą będą się posługiwać”(…). Miałem tylko wszystko zostawić i podążyć za głosem, bez planowania, pragnień i przekonań.

Minie kilkanaście miesięcy, nim młody doktorant filologii germańskiej przełoży swoją religijną iluminację na konkretne decyzje. Ostatecznie po śmierci matki zdecyduje się przekroczyć progi zakonu jezuitów. Pierwszy etap edukacji zakonnej przebiega pod znakiem zachwytu i rozczarowania: zachwyca się postacią i dziełem św. Ignacego Loyoli, którego do końca swych dni będzie nazywał Sanctus Pater Noster. Rozczarowują go studia filozoficzne. Jezuici, podobnie jak to się dzieje na większości katolickich uczelni, wbijają młodym adeptom do głowy tomizm jako oficjalną filozofię Kościoła. Dla człowieka gruntownie wykształconego, którym przecież był Balthasar dobrze znający pisma Kanta, Hegla czy Heideggera, tomizm musiał być mało pociągający. Balthasar określa czas studiów filozoficznych w kolegium jako „usychanie na pustyni neoscholastyki”.

Powiewem świeżego powietrza miały być dla Balthasara studia teologiczne w Lyonie. Co prawda, klimat intelektualny był tam dużo lepszy niż w czasie edukacji filozoficznej, ale młody student nadal nie był zadowolony.

Studia w zakonie były zawziętą walką z beznadziejną teologią; z tym, co ludzie zrobili z piękna objawienia — wyznaje. — Nie mogłem znieść takiej formy słowa Bożego, mógłbym z wściekłością Samsona walić pięściami dookoła siebie, z jego siłą mógłbym zburzyć całą świątynię i sam się pod nią pogrzebać.

Jak zatem przywrócić piękno i czar teologii? Jakiego użyć języka, by myśl religijna nie trąciła nudą?

Poza szkolną teologią

Balthasar chyba trochę przesadzał, bo jego teologiczna pasja rodzi się właśnie w lyońskim kolegium. Znajdowało się ono na słynnym wzgórzu Fourvičre, z którym kojarzony będzie potem ruch nouvelle theologie. To tam młody zakonnik poznaje swojego inspiratora i mistrza — o. Henri de Lubaca, choć nie jest on bezpośrednio jego wykładowcą. Niemniej francuski jezuita zaszczepia młodemu adeptowi teologii miłość do Ojców Kościoła, pokazuje znaczenie literatury wczesnochrześcijańskiej, przekonuje, że pisma Orygenesa, Maksyma Wyznawcy czy św. Augustyna są najeżone nowatorskimi pomysłami. Trzeba je tylko z nich wydobyć, pokazać w nowym, współczesnym kontekście. Choćby przez zderzenie z najnowszą myślą filozoficzno–teologiczną — koncepcjami Heideggera, Nietzschego.

Na szczęście i na pocieszenie w domu mieszkał Henri de Lubac, który — wykraczając poza program — odsyłał nas do Ojców Kościoła i wspaniałomyślnie wypożyczał nam wszystkie swoje notatki. I tak doszło do tego, że ja, podczas gdy inni szli grać w piłkę nożną, razem z Danielou, Bouillardem i jeszcze kilkoma innymi siedziałem nad Orygenesem, Grzegorzem z Nyssy i Maksymem, a także o każdym z nich napisałem książkę.

Szacunek, jaki Balthasar żywił do de Lubaca, sprawił, że nie zawaha się wyrazić solidarności z Francuzem, kiedy z powodu kolejnych publikacji spadły na niego kościelne represje, a jego książki zostały wycofane z jezuickich bibliotek. W jedynym z listów napisze:

To chyba forma męczeństwa, które musi przypieczętować Ojca dzieło. To właśnie Ojciec jest zwycięzcą, nic nie zatrzyma dalszego oddziaływania Ojca myśli (…). Tak wielu przyjaciół Ojca otacza i chciałoby Ojcu pomóc. Zrobię, co mogę, by rozpromienić Ojca dzieło w niemieckich krajach.

Spotkanie z Ojcami Kościoła, które Balthasar zawdzięcza de Lubacowi, już na zawsze odciśnie ślad na jego teologicznej refleksji. Zresztą: każdy teolog sięga po dzieła Ojców, gdyż — jak mówi polski patrolog, ks. Wincenty Myszor — „chrześcijaństwo pierwotne (…) jest początkiem, czasem stawiania pierwszych pytań, kompleksów i strachów. Także, jak to w życiu młodych bywa, pierwszej miłości”. Balthasar ponadto przejmuje od Ojców przeświadczenie, że nie tylko w życiu, ale także w myśleniu religijnym nie można być letnim. Wziął sobie do serca myśl św. Bazylego Wielkiego, który już przed wiekami zachęcał:

niech wasze myśli o Bogu nie będą małostkowe, lecz z wielkim zrozumieniem rozważając to, co Jego tyczy – tak mówcie o sprawach Boskich, aby również ci, którzy są daleko od zbawienia, mogli usłyszeć słowo wasze z powodu przenikliwości nauki.

Przyczyny niemocy, w którą popadła teologia w pierwszej połowie XX wieku, dostrzegał Balthasar w nadaniu jej zbyt szkolnego charakteru. Podobny los spotkał filozofię. Amerykański poeta Ralph Thoreau powiadał, że nie ma już prawdziwych filozofów, są tylko profesorowie filozofii. Trawersując wyznanie poety, można rzec, że nie ma już teologów, są tylko profesorowie teologii. Balthasar nawet ironizował, że wśród „wielu profesorów” ze świecą można znaleźć „prawdziwych wyznawców”. I dodawał:

Teolog i kaznodzieja nie może być chrześcijaninem wyssanym z palca, ale musi długo wsłuchiwać się w słowa Pisma i świętą Tradycję. Przytoczona gra słów (Professor/Confessor) wyraża to, co Kierkegaard chciał powiedzieć przeciw Heglowi; misterium nie pozwoli się skrępować logice i aparatowi pojęciowemu.

Jasne się więc staje, dlaczego Balthasar nigdy nie był profesorem akademickim, choć proponowano mu objęcie katedry po Romano Guardinim, którego także uważał za swojego mistrza. „Moje książki to nie jest »teologia fachowa« — powie w jednym z wywiadów — dlatego też nieszczególnie nadają się na temat dysertacji”. I rzeczywiście: styl dzieł Balthasara bardziej przypomina medytacje, rodzaj pokornego, acz przenikliwego współmyślenia z autorami, których dzieła studiuje, niż godne precyzji chirurga wyliczanie argumentów przemawiających za istnieniem Boga. Próżno więc szukać tam naukowości, za to można natknąć się na mądrość. Sam wyzna z żalem, że „dwunastowieczna sapientia była czymś więcej i chciała powiedzieć więcej niż scientia, którą z niej zrobiono w XII wieku”.

Dogmatyka i świadectwo

Czy rację mają ci, którzy mówią, że teologia Balthasara jest programem chrześcijaństwa na trzecie tysiąclecie Kościoła? Czy rzeczywiście ma ona moc przyciągającą i przekonującą sytego człowieka Zachodu — człowieka, którego jedynym zmartwieniem w czasie upalnych wakacji każdego roku jest przede wszystkim to, by w kurortach znaleźć jak najlepsze miejsce parkingowe dla swego auta, a na plaży wygodne miejsce do opalania?

Balthasar nie znosił kompromisów. Nie w tym sensie, że był nieczuły na argumenty przeciwników, choć potrafił ich zwalczać bezwzględnie. Pokazał to choćby w sporze z integrystami, którzy w jego przekonaniu, posługując się anachronicznym rozumieniem tradycji, zawsze doprowadzali w Kościele do rozłamów. Tradycjonaliści, powiada, utożsamiają tradycję z „tym, co było”, z „literą”, z „tym, czego się nauczyłem w młodości”.

To, co miało znaczenie dla wiernych przed soborem nicejskim, musi mieć także znaczenie po nim, dlatego arianie opuszczają Kościół. To, co miało znaczenie dla soboru nicejskiego, musi mieć także znacznie dla efeskiego: nestorianie porzucają Kościół. To, co miało znaczenie dla Efezu, musi mieć także znaczenie dla Chalcedonu; monofizyci wszystkich odcieni odizolowują się… itd.

A przecież „tradycja jest przede wszystkim czymś żywym, co popycha do przodu, ustawicznym zanurzeniem się w żywe słowo na modlitwie i kontemplacji”.

Spierał się także ze swoimi przyjaciółmi po fachu. Przede wszystkim z Karlem Rahnerem, którego uważał za „najtęższą teologiczną głowę” swoich czasów. To jednak nie przeszkadzało mu, by wyrażać wątpliwości wobec Rahnerowskiej koncepcji „anonimowego chrześcijaństwa”. Takie podejście relatywizuje obiektywne objawienie Boga i sankcjonuje drogi innych religii jako zwyczajne lub nadzwyczajne drogi zbawienia. Bycie chrześcijaninem, przekonuje Balthasar, łączy się z koniecznością „przyznania się do określonego imienia: imienia Jezusa Chrystusa”.

Balthasara fascynują przede wszystkim ci myśliciele i ludzie, którzy nie tworzą teologii zza biurka czy na kolanach, ale ci, którzy ocierają się o świętość — autentyczni świadkowie.

Muszę powiedzieć — pisze — że spośród teologów prawdziwie interesują mnie tylko święci od Ireneusza, przez Augustyna, do Anzelma i Bonawentury, albo też postacie promieniujące świętością, takie jak Dante czy Newman, można by także wymieć Kierkegaarda i Sołowjowa. Nigdy nie pisałem dla sukcesu, lecz po to, aby jednostkom ukazać to, co moim zdaniem musi zostać dostrzeżone. Wczoraj przeczytałem zdanie u Goethego, które chciałbym Panu przytoczyć w całości: „W dzisiejszych czasach nikt nie powinien milczeć ani poddawać się. Trzeba mówić i być aktywnym. Nie po to, aby pokonywać, lecz aby utrzymać się na swoim miejscu, wszystko jedno, czy jest się w większości, czy w mniejszości”.

To przeświadczenie prowadzi jezuickiego zakonnika do zasadniczego przełomu w jego życiu.

Kiedy wybucha II wojna światowa, przełożeni zakonni decydują, że Balthasar opuści Niemcy. Dostaje dwie propozycje: albo obejmie katedrę na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie, albo zaopiekuje się katolickimi studentami w Bazylei. Zostaje duszpasterzem akademickim. W nowym miejscu szybko wzbudza zachwyt i kontrowersje; wielu studentów z jego powodu przeszło na katolicyzm, inni zasilili szeregi jezuitów.

W Bazylei doszło również do spotkania, które przewróciło życie Balthasara do góry nogami. „Spokojne” życie teologa odmieniła kobieta — Adrienne von Speyr, ceniona i znana w mieście lekarka. Adrienne była protestantką. Jednak pod wpływem Balthasara przeszła na katolicyzm. Ponoć jej matka, dręczona w młodości przez córkę pytaniami religijnymi, powtarzała: „Ty na pewno zostaniesz katoliczką”.

Katolickim teologiem zainteresował się wielki protestancki myśliciel Karl Barth, którego brat Heinrich — profesor filologii klasycznej — był przyjacielem Adrienne. Miłość do Mozarta i teologii sprawiła, że obaj myśliciele — Barth i Balthasar — stali się bliskimi przyjaciółmi oraz przenikliwymi i krytycznymi czytelnikami swoich tekstów.

Jednak dla dalszej twórczości naszego teologa kluczowa okazuje się przyjaźń z Adrienne. Jej życie zdawało się być istotą tego, o co kruszył kopie Balthasar — jednością myśli i czynu. Dla Balthasara teologia bez świadectwa jest „drewnianym żelazem”. Cóż bowiem warte byłoby słowa Jezusa z Nazaretu, gdyby nie poświadczył ich swoim życiem? Cóż dziś warta byłaby filozofia Sokratesa, gdyby nie najwyższe świadectwo myśliciela, które ją ostatecznie uwiarygodniło?

Świadectwo Speyr ocierało się o mistycyzm połączony z zadziwiającymi intuicjami religijnymi, choć kobieta ta nie miała teologicznego wykształcenia.

Żaden teolog nie może sobie roić, że dzięki swemu rozumowi lub też sile wyobraźni odtworzy ostateczne zamysły Boga czy chociażby tylko godnie je uwielbi. Prawdziwymi mistrzami w egzystencjalnym uwielbieniu pozostaną Jego święci — mówił Balthasar.

Znajomość ze Speyr dużo go kosztowała: co prawda zakładają wspólnie świecki Instytut św. Jana, ale zakon jezuitów nie chce patronować temu dziełu. Oboje są jednak przekonani, że jest to Boża misja i że w związku z tym muszą przezwyciężyć trudności. Także wiarygodność objawień Adrienne zostaje zakwestionowana. Wszystko to sprawia, że w 1950 roku Balthasar opuszcza jezuitów, swój — jak do końca będzie utrzymywał — „nad życie ukochany dom”. W liście do współbraci napisze: „jezuita musi być zasadniczo zawsze gotowy, by usłyszeć nowy, nieoczekiwany głos, który wyprowadza z nawyków, lubianych form, i za nim pójść”.

Jezus w piekle

Balthasar wciąż przypomina, że to pod wpływem Adrienne podjął wiele kwestii teologicznych. W 1984 roku, a więc cztery lata przed swoją śmiercią, pisze Naszą misję, coś w rodzaju testamentu. Praca zaczyna się od słów:

Książka ta ma przede wszystkim jeden cel: stanąć na przeszkodzie temu, by po mojej śmierci nie podjęto próby oddzielenia mojej twórczości od dzieła Adrienne von Speyr. Ta książka dowodzi, że nie jest to możliwe pod żadnym względem ani w zakresie teologii, ani rozpoczętej działalności Instytutu.

I rzeczywiście: dzięki objawieniom swej przyjaciółki Balthasar zainteresował się między innymi zapomnianym artykułem wiary na temat dramatycznego zstąpienia Chrystusa do piekieł w Wielką Sobotę. Jest to doświadczenie, kiedy to sam Chrystus — według obrazu znanego teologii wschodniej — wyłamuje bramy piekła i uwalnia uwięzionych z niewoli.

Trzeba przypomnieć, że teologiczna tradycja Zachodu zepchnęła solidarność Chrystusa z grzesznikami na margines życia kościelnego. Głosili ją albo mistycy, jak Julianna z Norwich, albo święci, jak Aniela z Foligno, zwana też magistra teologorum. W zachodniej myśli kościelnej dominował zaś pogląd nie tylko o realnym istnieniu piekła, ale także o licznych jego mieszkańcach. Głównym odpowiedzialnym za taki stan świadomości chrześcijaństwa zachodniego jest — jak przekonuje Balthasar — „piekielny kaznodzieja”, czyli św. Augustyn. Wpływ nauczania Augustyna o massa damnata na teologię katolicką brał się stąd, że biskup Hippony po prostu „wiedział”, jaki będzie wynik boskiego sądu; że są całe masy potępionych i tylko nieliczni zbawieni.

Można przyjąć to za motyw charakterystyczny dla dziejów teologii — pisze Balthasar w książce Czy można mieć nadzieję, że wszyscy będą zbawieni — że ten, kto wypełnia piekło massa damnata grzeszników, sam ustawia się za pomocą świadomego lub nieświadomego tricku (może ostrożnie, ale jednak ufnie) po drugiej stronie.

Piekło — tak, ale dla innych!

Jaki zatem sens miałyby słowa Jezusa z Nazaretu: „A Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie” (J 12,32) albo Pawła z listu do Tymoteusza: „Bóg pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni” (1 Tm 2,3)?

Balthasar bierze byka za rogi. Jego medytacja na temat zstąpienia Jezusa do piekieł odznacza się dużą dozą mistycznego dramatyzmu.

W teologii Wielkiej Soboty Balthasar odchyla się od tradycyjnego sposobu rozumienia prawdy o zstąpieniu do piekieł — pisze ks. Wacław Hryniewicz. — Nie pojmuje go jako zwycięskiego zwiastowania przez Chrystusa Dobrej Nowiny o ocaleniu ludzkości ani jako zniszczenia królestwa śmierci i szatana. Ukazuje raczej jego bierną solidarność z grzesznikami, utożsamienie się z ich losem, a nawet doświadczenie „piekła”, oddalenia od Boga.

Piekło, jak napisze Balthasar w książce Wiarygodna jest tylko miłość,

nie jest żadną wychowawczą groźbą, ani też nie jest czysto „teoretyczną możliwością”; ono jest rzeczywistością, którą doskonale zna Opuszczony przez Boga, gdyż nikt, nawet w przybliżeniu, nie może doświadczyć tak straszliwego opuszczenia przez Boga, jak tylko Syn, odwiecznie istotowo zjednoczony z Ojcem.

Pytanie o zbawienie — oto sedno bosko–ludzkiego dramatu!

Czy zatem piekło jest puste? Jedno jest pewne: Kościół wielu ogłosił świętymi, ale o żadnym z ludzi nie powiedział, że jest potępiony. To pozostaje tajemnicą samego Boga. Mamy jednak, powiada Balthasar, mocne podstawy do tego, by — idąc tropami tak drogiego mu Orygenesa — głosić nadzieję powszechnego zbawienia. Tym samym urzeczywistniamy rodzaj zaproponowanej przez teologa „nowej antropologii”. Chrześcijan żywiący nadzieję na zbawienie wszystkich kieruje ją przede wszystkim wobec bliźniego, dalej — całej wspólnoty — a na końcu dopiero obejmuje nią siebie. Musi w konsekwencji zdobyć się na stwierdzenie: „ja się nie liczę!”, aby mieć odwagę powiedzenia za Kierkegaardem, że „wszyscy inni będą zbawieni, tylko ze mną sprawa jest niejasna”.

Zgoda, takie postawienie sprawy wymaga heroizmu. Czy jednak religia może istnieć bez heroizmu, skoro dzieje spotkania Boga i człowieka mają na wskroś dramatyczny charakter? Oczywiście, że nie, gdyż jest to skrzyżowanie się dwóch wolności: boskiej, nieskończonej, i ludzkiej, skończonej. Spotkanie ich obu gwarantuje, że dramat zbawienia trwa, a koniec jego spowija zasłona tajemnicy. Czy w takim razie dla człowieka może istnieć ważniejsze pytanie, niż to dotyczące jego zguby lub ocalenia? I czy w tym dramacie, którego stawką de facto jest życie drugiego, może być coś bardziej wiarygodnego niż „uboga miłość Boga” próbująca wyrwać człowieka z kajdan grzechu?

* * *

Dzieło Hansa Ursa von Balthasara to kanon XX–wiecznej teologii. Trudno dziś powiedzieć, czy jego twórczość wyznaczy kierunek myślenia w XXI wieku. Jedno jednak jest pewne: wielkich mistrzów, do których teolog z Bazylei się zalicza, zawsze warto czytać. „Nie po to jednak — jak zauważył ostatnio ks. Tomasz Węcławski, komentując dzieło Karla Rahnera — żeby się z nimi zgadzać, ale też nie po to, żeby się z nimi nie zgadzać i udowadniać im, że się mylą. To pierwsze jest niepotrzebne, to drugie zazwyczaj wykonalne trudno albo wcale. Wielkich mistrzów czyta się po to, żeby widzieć, jakie są pytania, i samemu uczyć się stawiać te, które czekają na nas. Wielkich mistrzów czyta się też po to, żeby nie zadowalać się odpowiedziami, które już dawno mamy opanowane”.

Przy pisaniu tekstu korzystałem z następujących prac: E. Guerriero, Hans Urs von Balthasar. Monografia, Wydawnictwo M, Kraków 2004 oraz dzieł Balthasara, które ukazały się w języku polskim, m.in. O moim dziele, Kraków 2004; Wiarygodna jest tylko miłość, Kraków 2002; Chrześcijanin i lęk , Kraków 1999 — wszystkie te pozycje wydał krakowski WAM, oraz Czy wolno mieć nadzieję, że wszyscy będą zbawieni?, Biblos, Tarnów 1998.

Przestrzeń Balthasara
Jarosław Makowski

urodzony 22 kwietnia 1973 r. w Kutnie – polski historyk filozofii, teolog, dziennikarz i publicysta, dyrektor Instytutu Obywatelskiego. Publikował m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Rzeczpospolitej”, „Dzienniku Gazecie Prawnej”...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze