Ewangelia według św. Łukasza
Thomas Merton, Pokój w erze postchrześcijańskiej, przeł. Elżbieta Kopocz, Wydawnictwo WAM, Kraków 2006
To nie może być przypadek. Kiedy zdaje się, że cywilizowany świat dziś zupełnie ignoruje doświadczenie dwóch wojen, które toczyły się w minionym stuleciu, działania zbrojne zaś ponownie stają się normalną formą rozwiązywania konfliktów w globalnej wiosce, otrzymujemy zupełnie nową książkę Thomasa Mertona Pokój w erze postchrześcijańskiej. Pisana na samym początku lat 60., a więc w apogeum zimnej wojny, nigdy nie doczekała się oficjalnego wydania — uniemożliwiła je kościelna cenzura w osobie opata generalnego zakonu trapistów Dom Gabriela Sortais, który nie chciał zezwolić (ani zrozumieć), by oddany kontemplacyjnemu życiu mnich wypowiadał się na temat bomby atomowej. Merton był już wtedy bardzo znanym pisarzem, którego książki rozchodziły się w wielotysięcznych nakładach na całym świecie, był także autorytetem i mistrzem życia duchowego, korespondował z wieloma znanymi i wpływowymi osobami ze świata kultury i polityki.
Dlaczego Thomas Merton zaczął pisać o wojnie nuklearnej? Podjęcie tematu ściśle wiązało się z ewolucją duchową, której doświadczał autor Siedmiopiętrowej góry. Trapista, kontemplujący Mądrość Przedwieczną w klasztorze Our Lady of Gethsemani w Kentucky, doszedł z wolna do głębokiego wewnętrznego przekonania, że mnich (mimo odosobnienia) w oczywisty sposób pozostaje obecny w świecie dzięki miłości bliźniego. Odosobnienie i ogołocenie przestało zatem oznaczać brak zaangażowania, co więcej — siła duchowa z nich płynąca mogła stać się teraz dla Mertona najpełniejszą realizacją przykazania miłości.
Postchrześcijańska era
Pasja, z którą pisał o wojnie atomowej jako o terroryzmie, barbarzyństwie i zbrodni ludobójstwa, do dzisiaj pozostaje żywa i właśnie dlatego (choć zimna wojna przeszła do historii i świat przestał obawiać się nuklearnej konfrontacji dwóch mocarstw) książkę Mertona warto czytać. Ale nie tylko dlatego. Dzisiejsza sytuacja polityczna również nasuwa chrześcijanom wiele moralnych dylematów, i to wcale nie tak odległych od tych z minionego XX wieku. Przemoc jest wciąż przecież stosowana w polityce, a groźba wojny atomowej (choć na mniejszą skalę) pozostaje realna. Zaangażowanie militarne Stanów Zjednoczonych w Afganistanie i Iraku, niebezpieczeństwo nowego ataku na Iran, postawa Rosji dokonującej eksterminacji narodu czeczeńskiego, wreszcie zbrojące się na potęgę komunistyczne Chiny grożące atakiem na Tajwan i popierające zbrodniczą dyktaturę w Korei Północnej — to wszystko sprawia, że głos Mertona wcale się nie zdezaktualizował.
Sam tytuł tej niezwykłej publikacji jest szokujący. Co to znaczy „era postchrześcijańska”? W rozdziale zatytułowanym Religijne problemy zimnej wojny Merton wyjaśnia, że świat postchrześcijański to taki, w którym chrześcijańskie wartości są coraz mniej respektowane, a „religia duchowa ustąpiła plemienno–totalitarnemu tańcowi wojennemu i bałwochwalczemu kultowi maszyny”. I ta diagnoza, niestety, wciąż pozostaje aktualna. Także myśli Mertona o pokoju, wydawałoby się skompromitowanym dziś pojęciu, zwłaszcza po naszej stronie żelaznej kurtyny, gdzie komunistyczna propaganda na każdym kroku wpisywała to słowo w potok kłamstw serwowany nam przez władzę:
jeśli celem jest pokój, broń duchowa zapewni go skuteczniej niż broń, która zabija wroga podczas bitwy. Jest tak, ponieważ modlitwa będąca bronią duchową nie jest wymierzona przeciwko innym ludziom, a przeciwko mocom zła, które dzielą ludzi na walczące obozy. (…) chrześcijanin nie wspiera wysiłków wojennych jednego konkretnego narodu, ale za pomocą broni duchowej walczy przeciwko wojnie jako takiej.
Analiza myśli Orygenesa staje się dla trapisty z Kentucky okazją do wyłożenia zasadniczej tezy książki, którą jest twierdzenie, że „masowe i niepohamowane użycie broni nuklearnej, czy to w ataku, czy w odwecie, jest sprzeczne z moralnością chrześcijańską”. Pytanie tylko, czy dzisiaj takie konstatacje są chrześcijanom przydatne.
Wojna jak kromka chleba
Merton wcale nie jest pacyfistą, jednym z tych, których setki zaludniały w latach 60. amerykańskie uniwersytety i organizacje pokojowe, owszem dopuszcza użycie broni w wypadku ataku wroga i obrony własnej, zgodnie z teorią „wojny sprawiedliwej”, od wieków zakorzenionej w myśli chrześcijańskiej. Stara się jednak ostrzec nas — i tu kryje się kapitalna wartość tego pisania — przed uznawaniem wojny za dobro samo w sobie, a w najlepszym razie za coś normalnego, z czym można żyć, pracować, wychowywać dzieci. Czy dzisiaj nie doświadczamy tego samego? Czy nie przyzwyczailiśmy się już do życia ze świadomością, że gdzieś w Iraku bez przerwy wybuchają bomby, w Czeczenii zabija się uczniów, a kolejny atak terrorystyczny w stolicy zachodniego państwa to tylko kwestia czasu, więc używanie przemocy zbrojnej jest jak najbardziej godne pochwały? Otóż, według wartości konstytuujących naszą wiarę, przemoc jest grzechem, za który powinniśmy zadośćuczynić troską, bólem, modlitwą i bezustannym działaniem na rzecz zaprowadzenia pokoju w imię Jezusa Chrystusa, Księcia Pokoju. To dlatego w rozdziale pt. Pracując na rzecz pokoju Merton cytuje list pasterski na wielki post kardynała Meyera z Chicago:
Jeśli zastosujemy politykę nienawiści, likwidowania tych, którzy nam się sprzeciwiają, nieograniczonej wojny totalnej, ducha lęku i paniki, przesadnej propagandy, bezwarunkowej kapitulacji, czystego nacjonalizmu, to znaczy, że zło już nas pokonało.
Bez czynnego zaangażowania chrześcijanie pogrzebią swoją szansę na uratowanie już nie tylko świata, ale własnych sumień. Pokój wymaga heroizmu, pisze Merton, i ten głos bezbłędnie trafia w nasze czasy, w których z pokojem utożsamiana jest konsumpcja, a jej utrzymanie — z obroną demokratycznych wartości. Czy dzisiaj, nawet w kraju takim jak Polska, która swoją wolnością szczyci się dopiero od 16 lat, śmierć niewinnych ludzi ginących przypadkiem w wyniku interwencji zbrojnej gdzieś w odległym kraju nie jest traktowana jako tzw. mniejsze zło, nie zaś jako skandal i zbrodnia? Albo w ogóle zbywana jest brakiem jakiejkolwiek refleksji. Czy nie uśpiliśmy naszych sumień, obawiając się wyłącznie podwyżek cen benzyny, żywności, energii? Merton burzy nasze dobre samopoczucie, bo pisze, że nie możemy kapitulować wobec polityki prowadzącej do śmierci niewinnych osób. Niszczymy wówczas w sobie chrześcijanina, zabijamy Boga, żyjącego na dnie naszej duszy. Wszak:
Faktem pozostaje jednak, że obiektywne normy moralne istnieją, bez względu na to, czy ludzie je znają, czy nie. Dokonuje się wyborów i sądzi w świetle obiektywnych praw moralnych, a pogwałcenie tych praw prowadzi do katastrofy.
II sobór watykański i drugi obieg
Głos Mertona z taką pasją wyrażony na kartach tej książki nie pozostał, mimo zakazu publikacji, bez echa. Merton nie byłby sobą, gdyby nie próbował jakoś obejść bezdusznej decyzji swego zwierzchnika. Podporządkowując się zakazowi publikacji, rozpoczął jednocześnie akcję odbijania maszynopisu na powielaczu i rozsyłania go przyjaciołom. Wśród nich była m.in. Ethel Kennedy, kuzynka prezydenta Kennedy’ego, kardynał Montini z Mediolanu, znany później jako papież Paweł VI, także Jacques Maritain. Trudno dziś jednoznacznie stwierdzić, jaki wpływ miała publicystyka Mertona na opublikowaną w kwietniu 1963 roku encyklikę Pacem in terris, o tym jednak, jak zbieżne były poglądy obu autorów odrzucających ślepe posłuszeństwo wobec władzy prącej do wojny czy wyścig zbrojeń, świadczy także ironiczny komentarz samego Mertona: „Dobrze, że papież Jan nie musiał przepuścić swojej encykliki przez naszych cenzorów (…)”. Drugoobiegowe odbitki krążyły również wśród ojców zgromadzonych na II soborze watykańskim, nie można mieć więc żadnych wątpliwości, że myśl i zapał autora Siedmiopiętrowej góry zainspirowały ojców soborowych pracujących nad dokumentami dotyczącymi pokoju, których konkluzją stała się konstytucja Gaudium et spes z roku 1965. W taki oto sposób mnich z Gethsemani, dzięki konsekwencji i uporowi, służbą piórem i żarliwością wpłynął na oficjalne stanowisko Kościoła wobec stosowania broni masowej zagłady.
A dzisiaj? Książka Mertona wciąż imponuje intelektualną pasją (pod znaczącym tytułem Pasja pokoju w 2004 roku po polsku opublikowane zostały eseje Mertona, wśród których wiele pierwotnie wchodziło w skład tej właśnie nigdy niewydanej książki, a które potem wykorzystał w rozmaitych periodykach katolickich i zbiorach artykułów), przede wszystkim zachęca chrześcijan do oporu wobec własnej gnuśności, do nieoszukiwania własnego sumienia. Smutną prawdą okazuje się, że mimo wielkiego pontyfikatu Jana Pawła II i kontynuacji przez Benedykta XVI polityki promującej pokój, tak doniośle wyrażonej przez Ojca Świętego w przemówieniu na terenie Auschwitz–Birkenau podczas jego pielgrzymki do Polski, wciąż żyjemy w „erze postchrześcijańskiej”, w której stosowanie przemocy przeważa nad duchem chrześcijańskiej miłości. Wezwanie Thomasa Mertona pozostaje więc szczególne, a jego książka — powtórzmy — nie trafia do nas przypadkowo właśnie teraz, u progu nowego stulecia i kolejnego tysiąclecia chrześcijaństwa.
Oceń