Trzydzieści złotych! To kwota, która może wszystko odmienić. Był dzień, gdy ktoś podarował mi te trzydzieści złotych. I wtedy rozpoczęła się moja podróż po nowe życie.
James miał zaledwie dziesięć lat, kiedy w 2003 roku razem z braćmi trafił do sierocińca w Kasisi, wiosce położonej niedaleko Lusaki, stolicy Zambii. Zaprowadziła ich tam ciężko chora matka. Ojciec już nie żył, prawdopodobnie otruty po tym, kiedy otrzymał w pracy awans. Wkrótce zmarła także matka. Przed śmiercią zdążyła zadbać o to, żeby jej dzieci znalazły się pod dobrą opieką. – I my takie matki bardzo szanujemy – mówi Mateusz Gasiński, prezes polskiej Fundacji Kasisi, dzięki której dwieście dwadzieścioro wychowanków sierocińca ma wszystko, co konieczne, by czuć się bezpiecznie i móc stanąć na nogi. – Przecież to jest trudne oddać własne dziecko, ale też pokazuje odwagę tych kobiet. Mimo wstydu, żalu i rozpaczy same przynoszą swoje dzieci do miejsca, w którym będą one nakarmione, leczone, posłane do szkoły. Bo zdarza się, że afrykańskie dzieci, często chore, niepełnosprawne, są porzucane na ulicy, na przystankach, padają ofiarą przemocy, a nawet handlu ludźmi. W Zambii, kiedy umiera matka – jest tam wysoka śmiertelność okołoporodowa – dziecko nie ma szans na przeżycie. Ojciec sobie nie poradzi. Nie stać go na kupno mleka, często nie stać go na nic – opowiada dalej Gasiński.
Jeszcze lata temu dochodziło w Zambii do strasznych sytuacji, gdy do grobu razem ze zmarłą matką składano dziecko. Żywe. Po prostu nie było nikogo, kto mógłby się nim zaopiekować.
Zambia jest jednym z najbiedniejszych państw na kontynencie afrykańskim. Wystarczy przytoczyć podstawowe dane. Spodziewana długość życia jego mieszkańców to niewiele ponad czterdzieści lat. A to wiek, w którym zazwyczaj ma się jeszcze do wychowania dzieci. W kraju liczącym dwadzieścia milionów mieszkańców blisko połowę stanowią dzieci do czternastego roku życia. Większość pozbawiona jest jakiejkolwiek opieki, więc muszą sobie radzić same. Zamiast chodzić do szkoły, ciężko pracują, zajmują się młodszym rodzeństwem, są zmuszane do żebrania, ich życie najczęściej toczy się na ulicy. Jeżeli mają szczęście i zainteresuje się nimi policja, mogą trafić do któregoś z domów dziecka prowadzonych przez misjonarzy i zakonnice, w tym również z Polski. Największym z nich jest dom w Kasisi.
– Wydaje się, że dzieci w Kasisi nie powinny się w ogóle uśmiechać – kontynuuje opowieść Mateusz Gasiński – bo tak naprawdę czasami przychodzą znikąd, nie znają swojej przeszłości, nie znają rodziców, do nikogo nie należą, nie mają żadnego adresu. A jednak ten dom kipi radością i miłością, bo siostry misjonarki codziennie zasypują te wielkie dziury, które na początku życia tych dzieciaków powstały. Razem z siostrami dajemy im tożsamość i korzenie.
To już prawie sto lat
Historia tego domu zaczęła się w 1926 roku, kiedy to prowadzące w Kasisi misję siostry dominikanki zaopi
Zostało Ci jeszcze 85% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń