Kiedy słyszę, że mąż ma mi podawać rano termometr i w ten sposób się włączyć w rozpoznawanie mojej płodności, to otwiera mi się nóż w kieszeni. Jak mówi moja przyjaciółka: „To ja już nie mam rąk, żeby sobie wziąć termometr ze stolika nocnego?!”.
MIKOŁAJ
Małżeństwo wiąże się z seksualnością i wypływającą z niej w naturalny sposób płodnością. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że te trzy elementy są nierozłączne jak wiara, nadzieja i miłość – trzy siostry, które tylko dzięki współistnieniu mogą w pełni się zrealizować w życiu człowieka. Metody rozpoznawania płodności są w tym zakresie narzędziem pomocniczym – wcale nie najważniejszym – pozwalającym jedynie zrozumieć, przyjąć i zaakceptować pewną rzeczywistość. Zwracam na to uwagę nie bez powodu – mam bowiem nieodparte wrażenie, że rola tak zwanego naturalnego planowania rodziny jest przez wielu zupełnie niepotrzebnie wyolbrzymiana – jakby był to najistotniejszy element w przygotowaniach do zawarcia sakramentu małżeństwa. Owszem, to ważny temat, ale nie bardziej niż zrozumienie, czym jest sakrament małżeństwa, jakie są różnice między kobietą i mężczyzną w przeżywaniu rzeczywistości, czy chociażby to, jak dobrze poukładać relacje w rodzinie. Pewne kulturowe schematy sprawiły, że naturalne planowanie rodziny jest pierwszym skojarzeniem, gdy mówimy o kursach dla narzeczonych. W sposób kompletnie nieusprawiedliwiony temat ten jawi się jako mityczne monstrum, które trzeba ujarzmić.
Zwykle – choć jestem przekonany, że nie zawsze – towarzyszą temu pełne zażenowania stwierdzenia: „Znowu o seksie w Kościele?”; „Kościelna gadka o nakazach i zakazach”; „Kolejne mądrości o tym, jak to robić po Bożemu”… Byłem w tym samym miejscu. Miałem podobne podejście. Uważałem, że naturalne planowanie rodziny jest wręcz nienaturalne i prowadzi do zamordowania jakiejkolwiek spontaniczności. Stąd duża rezerwa, żeby nie powiedzieć niechęć, z jaką podchodziłem do zagadnienia. Retoryka, którą się posługiwano, mówiąc o seksualności, kiedy przygotowywaliśmy się do małżeństwa, nie pozostawiała pola do dyskusji. Czułem, że temat jest nadmiernie obudowany religijnymi twierdzeniami i dużo w nim ideologii. Kiedy słyszałem lub czytałem o tym, jakie pozycje podczas współżycia są dobre, a które prowadzą na manowce ludzkiej godności, czułem zażenowanie. Często o zasadach rządzących relacją małżeńską mówiono w sposób podszyty jakimś archaicznym patriarchalnym szowinizmem, co budziło mój opór i wywoływało ironiczny uśmiech. Tym samym trudno mi było z entuzjazmem wejść w tę rzeczywistość. Zaufałem jednak intuicji mojej żony, która w przeciwieństwie do mnie miała dużo mniej wątpliwości. Umiała oswoić mnie z tym, co wydawało się nie do oswojenia, umiejętnie odfiltrowując wszystko, co mnie blokowało. Po latach okazało się, że byłem ofiarą mitów i teorii, które latami narastały wokół naturalnego planowania rodziny. Nie mam wątpliwości, że wynikało to również z pewnej niedojrzałości. Nie zmienia to faktu, że język był siermiężny i ni
Zostało Ci jeszcze 85% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń