Jakiś czas temu pisałem tekst, który miał potem podlegać obróbce wielu osób. Wśród zgłoszonych uwag jedna dotyczyła użytego przeze mnie wyrażenia „uniżona służba”. Uwaga szła po takiej mniej więcej linii: idea służby zawiera w sobie automatycznie wątek uniżenia, więc słowo „uniżona” jest zbędne. W pierwszym odruchu – jako że lubię zwięzłość – skłonny byłem dokonać sugerowanego skreślenia. Na szczęście rzecz się działa na początku Wielkiego Postu i na świeżo miałem w głowie jedną z Ewangelii: „Największy z was niech będzie waszym sługą. Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony” (Mt 23,12). Mateusz – a być może i sam Jezus – tuż po tym, jak wspomina o służbie, podkreśla jeszcze potrzebę uniżenia. Może zatem to, że służba z automatu zawiera w sobie wątek uniżenia, nie jest jednak takie oczywiste?
Ostatecznie nie skreśliłem słowa „uniżony”, a temat wwiercił mi się w mózg na tyle mocno, że doprowadził do tego felietonu. Ale żeby mieli Państwo pełny ogląd, dodać do tego trzeba jeszcze jeden wątek. W ubiegłym semestrze wróciłem – w dość ograniczonym zakresie – do uczenia teologii, a dokładniej wykładałem eklezjologię równolegle w dwóch miejscach. A to oznaczało rzecz jasna mierzenie się z mnóstwem wątków wywoływanych przez współczesne kłopoty instytucji kościelnych oraz z próbami reagowania na nie przez jakiś rodzaj nawrócenia cz
Zostało Ci jeszcze 75% artykułu
Oceń