– Proszę siostry, chcę się wypisać z religii – słyszę coraz częściej.
– Dlaczego?
– Bo straciłem wiarę.
Krótkie zdanie, które jest jak cios. Nie zawsze mi się udaje dojść, co konkretnie oznacza ta utrata wiary. Mogę jedynie czytać między wierszami. Czasem oznacza twoich rodziców, którzy mieli być ze sobą na zawsze, a właśnie się rozwodzą. Albo mają czas na wszystko, tylko nie na to, żeby cię zapytać: „Jak się czujesz?”. Nie: „Co było w szkole?”, „Co dostałeś ze sprawdzianu?”, „Co masz zadane?”, lecz właśnie: JAK SIĘ CZUJESZ? Albo w kościele byli ostatni raz na pogrzebie twojej babci. Dziesięć lat temu.
Czasem proboszcz, który znowu na kazaniu mówił o polityce i pieniądzach zamiast o Ewangelii.
Czasem to rówieśnicy. Bo kiedy nastolatki wysyłają sobie memy z papieżem Polakiem i śpiewają dla beki na imprezach o 21.37 „Barkę”, chodzenie na religię to, mówiąc twoim językiem, cringe. Trochę cię rozumiem.
Czasem nastroje społeczne. W dobie „strajków z błyskawicą” i promocji czegoś, co bym nazwała kulturą LGBT, przyznawanie się do swojej wiary to wyczyn równoznaczny ze zgodą na środowiskowy ostracyzm. Większości na to nie stać.
Czasem media. Nic się tak dobrze nie „klika” jak kolejna afera związana z pedofilią albo mol
Zostało Ci jeszcze 75% artykułu
Oceń