Po tym, jak tegoroczną Nagrodę Literacką „Nike” otrzymała książka pod jakże swojsko brzmiącym tytułem Kajś1, trzeba koniecznie iść za ciosem. I podręczyć Państwa kolejnym słówkiem, z jakże malowniczą końcówką „-jś”. Po „kajś” pora zatem na „kiejś” – czyli „kiedyś”. Książka Zbigniewa Rokity nie mogła się tak nazywać, bo punktem odniesienia nie jest w niej czas, a miejsce. Choć i „kiejś” odgrywa w niej dość znaczącą rolę. Muszę jednak – przez autorską zazdrość – przestać pisać o tekście lepszym od moich.
Waga krytycznej świadomości tego, co było kiejś, dla rozumienia tego, co jest tu i teraz, to jedno z ważnych osiągnięć nowożytności. Myślę, że wokół tego stwierdzenia da się zbudować spory konsensus nie tylko historyków, lecz także badaczy wielu aspektów kultury. W tym i teologów. Od mniej więcej II połowy XIX wieku warsztat historyczny stawał się obowiązkowym wyposażeniem także tych, którzy zajmują się wprost treściami wiary, jej sformułowaniami oraz ich przełożeniem na praktykę życia Kościoła. Odczytywanie objawienia ma zawsze jakieś swoje „kajś” i „kiejś”. Zawsze coś było wcześniej. I zawsze dany jest jakiś kontekst związany z kulturą, w której żyjemy.
Nie wiem, na ile wpłynął na mnie Rokita swoją książką, a na ile papież Franciszek pomysłem synodu o synodalności – tak czy siak od kilku dni snuje się
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń