„Nie wiem, jak to zrobić, żeby zajechać na Jamną” – zastanawiał się papież.
– A tutaj co było? – odmówiliśmy jutrznię, idziemy na śniadanie.
– Gnojowisko – odpowiada bez ceregieli ojciec Andrzej Chlewicki. Jest przełożonym klasztoru dominikanów na Jamnej i rektorem sanktuarium Matki Bożej Niezawodnej Nadziei. Rozmawiamy o placu między kaplicą a refektarzem (zakonna jadalnia). Gnojowisko było trzydzieści lat temu, gdy dominikanie zaczęli budować Dom Świętego Jacka. Teraz w sierpniu będą uroczyste obchody jubileuszu.
Opowieść o Jamnej można zacząć od starej szkoły.
Albo od spotkania młodzieży z papieżem.
A może od wiejskiego proboszcza z Paleśnicy, który nazywał się Jan Góra?
A może jeszcze wcześniej? Gdy pewna kobieta z dzieckiem na ręku i świętym obrazem chciała uratować wieś.
Reportaż
Przed wyjazdem czytam książkę Góra Góry, czyli ekonomia zbawienia. Autor Marek Miller napisał ją ze studentami z Laboratorium Reportażu.
Fragment: „Zimą wszystko przykryte jest tu śniegiem, który wygładza kształty, spłyca doliny i zaokrągla kontury. Wiosną i latem ten sam krajobraz tonie w zieleni. Krajobraz jak z bajki, łagodny jakby narysowało go dziecko”.
Przyjeżdżam, gdy „krajobraz tonie w zieleni”.
Miller wymyślił własny sposób na reportaż: opowiada temat polifonicznie. Korzysta z książek, artykułów, wywiadów, a potem wszystko montuje w zgrabną opowieść. Do reportażu o Jamnej wykorzystał książki dominikanina ojca Jana Góry i Jana Grzegorczyka. Był tu osobiście.
Góra Góry to nie jest zwykły reportaż. Autor dołożył trochę fikcji: wymyślił postaci Moniki i Witka. „Żeby ojciec Jan miał do kogo mówić” – wyjaśniał.
Książka posłużyła za scenariusz do telewizyjnego spektaklu. Głównego bohatera, czyli ojca Jana Górę, zagrał Krzysztof Globisz. Świetnie oddał pozorną szorstkość zakonnika.
Góra Góry będzie moim przewodnikiem po Jamnej. Tej współczesnej i tej dawnej. Bo tutaj przeszłość łączy się z tym, co teraz.
Chronologia: cesarz
„Jamna leży w Beskidzie Wyspowym, gdzieś w połowie drogi między Tarnowem i Nowym Sączem, w głębi archipelagu gór porośniętych lasami jodłowymi i bukowymi”.
Patrzę na opisany przez Millera krajobraz. Auto z napędem na cztery koła (takie tutaj najlepiej się sprawdza) pnie się krętym, wąskim asfaltem – Jamna to prawie pięćset metrów powyżej morza. Jadę z ojcem Markiem Grubką, który odebrał mnie z Zakliczyna, bo bus już dalej nie jedzie.
Pierwszy dzień lata, ciepło, ale nie gorąco. Pachnie skoszoną trawą. W lekkim zagłębieniu przypominającym końskie siodło stoją zabudowania. Nad bramą deska z napisem „Dom Świętego Jacka”. Na skarpie widać kościół. W oddali Tatry.
Siedzimy w „Cafe pod Aniołem”. Trochę tu jak w muzeum: podniszczone lustro w drewnianych ramach, lampy naftowe, stary akordeon, żelazko na duszę, kołowrotek do przędzenia wełny, oprawione zdjęcie marszałka Piłsudskiego. A portrety cesarza Franciszka Józefa z sumiastym wąsem i orderami aż trzy. (– Bo jesteśmy w dawnej Galicji – powie mi później ojciec Chlewicki. Powie też, że za każdą pamiątką kryje się ludzka historia. Jednego Franciszka Józefa dostali na przykład od alkoholika, który walczy z nałogiem).
– A pan to u nas pierwszy raz? – ojciec Marek trochę się dziwi, gdy tak dopytuję o wszystko. I sumituje się, że powinien mnie najpierw zaprowadzić gdzieś indziej. Dopijamy kawę, idziemy.
W małej izbie metalowy krzyż, ikona Matki Bożej, za ołtarz służy drewniane żarno, w którym kiedyś mielono zboże. Na ścianie cztery listy za szkłem. „Drogi Ojcze Janie” – zaczyna się każdy maszynowym pismem. Pod spodem własnoręcznie: „Jan Paweł II”.
Obok pokój pełen książek. Portret starszego mężczyzny przybrany żydowskim tałesem, na zdjęciu ten sam mężczyzna z fajką. Izba Romana Brandstaettera. Pisarz urodził się w Tarnowie, mieszkał w Poznaniu, przyjaźnił się z ojcem Janem Górą. Nie zdążył tu być – umarł przed przybyciem d
Zostało Ci jeszcze 85% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 5000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń