Pierwszy i Drugi List do Tesaloniczan
Niedawno z najmłodszym z moich dzieci poszłam do kina na Hobbita – kolejne zmaganie się reżysera Petera Jacksona z twórczością J.R.R. Tolkiena.
Muszę się od razu przyznać, że nie należę do fanów ekranizacji dzieł słynnego angielskiego pisarza, a sam film, chociaż technicznie bardziej udany od Władcy Pierścieni, nie zrobił na mnie większego wrażenia, miejscami wręcz bardzo irytował.
Wychowałam się na dziecięcej i młodzieżowej literaturze angielskiej XIX i XX wieku, najpierw czytanej mi przez nianię czy matkę, a potem bardzo szybko samodzielnie. Niania czytała nam m.in. książki Beatrix Potter, autorki Piotrusia Królika, oraz oczywiście Kubusia Puchatka i wszystkie pozostałe książki A.A. Milne’a. Sama zaczęłam od zbioru 12 książek z bajkami Andrew Langa, szkockiego poety, pisarza i krytyka literackiego. Potem przyszedł czas na Alicję w Krainie Czarów i Po drugiej stronie lustra Carrolla, Just so Stories (Takie sobie bajeczki) oraz Księgę dżungli Kiplinga, O czym szumią wierzby Kennetha Grahame’a i Opowieści z Narnii C.S. Lewisa, żeby wymienić tylko niektóre. Pamiętam dokładnie, kiedy po raz pierwszy przeczytałam Hobbita. Było to w czerwcu 1967 roku podczas tak zwanej wojny siedmiodniowej między Izraelem a Egiptem. Leżałam chora w łóżku i nudziłam się jak mops. Moja matka krążyła ze zmartwioną miną i małym radiem tranzystorowym, słuchając wiadomości. Wtedy ojciec podsunął mi książkę o małej sympatycznej postaci, która wyrusza na przygodę swego życia. I tak zaczęła się moja wielka miłość do twórczości Tolkiena, która trwa do dziś.
Od Hobbita przeskoczyłam po kilku latach przerwy do trylogii Władca Pierścieni, a następnie do Silmarillionu. Lektura książki angażowała mnie totalnie w opowiadaną historię, utożsamiałam się z fabułą i akcją, co w konsekwencji prowadziło do powstawania w mojej głowie paralelnych postaci. To było tak, jakby strony kolejnych książek otwierały się przede mną niczym portale, przez które ja, nie wiadomo jakim cudem, mogłam przejść do odosobnionego świata. Nie sądzę, bym pisała o czymś nadzwyczajnym – wielu osobom, częściej dzieciom, towarzyszą przy lekturze takie wrażenia. Nie chodzi tu tylko o czytanie książek, lecz o to, by stać się częścią tych opowieści.
Wyobraźnia dziecka jest jednym z największych darów życia. U niektórych szczęśliwców dar ten pozostaje i jest on na tyle żywy, że pozwala na wymyślanie i pisanie nowych bajek dla najmłodszych. U reszty delikatna powłoka wyobraźni zostaje zniszczona przez pewną brutalność, która towarzyszy naturalnemu procesowi dorastania. Cóż, nie wszyscy mamy te same charyzmaty i nie warto rozpaczać nad tym, co było.
Przychodzi mi do głowy słynny werset z Pierwszego Listu do Koryntian: „Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko. Kiedy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecięce”.
Paweł krytykuje tutaj nie tyle świeżość i ufność umysłu dziecięcego, ile ich wypaczenie u człowieka dorosłego, czyli trzymanie się kurczowo pewnych przyzwyczajeń lub postaw z dzieciństwa, co nazywamy infantylnością. Ale Paweł nie mówi, jak sądzę, o darze wyobraźni, o możliwości kreowania cudownie równoległego świata.
W dziecinnym pokoju, w domu moich rodziców była (i nadal jest) kopia słynnego obrazu niemieckiego malarza Karla Vogel von Vogelsteina przedstawiająca wzruszające spotkanie Jezusa z dziećmi.
„Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy królestwo Boże. Zaprawdę, powiadam wam: Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego” (Mk 10,14–16).
Przyjmowanie królestwa Bożego przez dzieci możliwe jest także dzięki ich wyobraźni. Dlatego tak ważne jest, żeby każde dziecko mogło ten dar rozwijać i żeby nie został on zniszczony przez zachowanie i czyny dorosłych.
Na koniec jeden z moich ulubionych wierszyków A.A. Milne’a, niestety nie wiem, kto jest autorem tego tłumaczenia.
Kiedy miałem rok, ledwie zrobiłem krok,
Kiedy miałem dwa lata, dalej byłem tra – ta – ta.
Kiedy miałem trzy, nic w głowie nie doszło mi.
Kiedy miałem cztery, też były felery.
Kiedy miałem lat pięć, zaczęło się trochę szczęść.
Teraz mam sześć lat, rozum dosyć świetny,
Więc myślę, że już zawsze będę sześcioletni.
Oceń